Nowa Stella

18 stycznia 2017 17:11 / 10 osobom podoba się ten post
Wydaję mi się, że jeszcze nie było takiego tematu, a myślę że dobrze by było opisywać "nowe projekty" w jednym miejscu. Często zmieniamy Stellę, każde miejsce, każdy pacjent, czy firma jest inny.Każdy nowy projekt, to nowe doświadczenie, dzielmy się więc nim ku wszechstronnej pomocy.
18 stycznia 2017 17:28
Zosieńko, czy Ty juz na wygnaniu, na nowej Stelli?
18 stycznia 2017 17:54 / 16 osobom podoba się ten post
Ja właśnie przyjechałam przed paroma dniami na nową Stellę z nową firmą. Wreszcie wylądowałam w dużym mieście ..... Monachium. PDP to 92-letni pan z zaburzeniami demencyjno-altzheimerowymi. Pan jest fizycznie dość sprawnym człowiekiem i w sumie nie ma przy nim roboty pielęgnacyjnej. Natomiast obciążenie psychiczne dość spore, bo ma stany złości i altzheimerowego autyzmu, nie można mu nic narzucić, a w zasadzie trzeba pozostawić go w absolutnej wolności, bo inaczej wpada w złość. Napiszę tak, ten mój nowy projekt jest, i trudny, i łatwy. Jest to zupełni inny przypadek demencji, niż miałam poprzednio. 

Poprzedniczka była tutaj pierwszą opiekunką. Rozklimiła go, w jaki sposób najlepiej z nim postępować, aby nie było awantur z jego strony. Spędziłam z nią całą dobę i przekazała mi dokładnie, co i jak mam postępować, aby mieć święty spokój i PDP był zadowolony. Oczywiście ona jest inną osobą i nie da się dokładnie powielić wszystkiego. Jednak już po moim doświadczeniu (bądź, co bądź prawie 4-letnim) rozumię o co chodzi i myślę, że sobie poradzę. Rodzina (córka) mieszka w okolicy, ale na co dzień jest zajęta zowodowo. Nie mniej jest pozytywną osobą, co potwierdza moja poprzedniczka.

Ze spraw organizacyjnych to:
- jestem na niemieckiej umowie o pracę na wiele korzysniejszych warunkach niż byłam w poprzedniej firmie. 
- mam jeden dzień wolnego
- codziennie mogę wychodzić na parę godzun z domu, bo PDP można zostawiać samego
- nie ma problemu z kasą na Haushalt. Normalnie dostaję 200€ na tydzień i jeśli zabraknie to bez problemu oddają. Mam kupować dobre żarcie w Bio, Metzger i takie tam.
- dom czysty, przyjemny, dobrze urządzony, chociaż przepychu nie ma. Niestety jest jednak łazienka.
- PDP mam  się nie narzucać, tylko obserwować z dystansu, sam ogarnia swoją toaletę i ubieranie.

To chyba na tyle, mam nadzieję, że dam radę. Opiszę Wam pierwszą przygodę z tym moim Altzheimerem.  Pierwszego dnia samodzielnej pracy (po wyjeździe poprzedniczki) miałam od razu próbkę tego co mne tu czeka.  W nocy odprowadziłam koleżankę do busa. Wracając do domu zostawiłam swoją kurtkę, a w niej klucze, na dole. Kiedy rano wyszłam z pokoju zobaczyłam, że mój PDP ubrał się w moją kurtkę, oniemiałam, bo od razu pomyślałam o kluczach. Na moją próbę odzyskania tych rzeczy fuknął tylko i nie mogłam z nim nawiązać kontaktu. Był mocno nerwowy i zamknięty w swoim autyzmie, zapewne w związku ze zmianą opiekunek. No cóż na siłę nie próbowałam zdjąć  z niego tej nieszcznj kurtki. Zostawiłam go w spokoju, odczekałam 2 godziny i kiedy zauważyłam, że zdjął ją, a następnie wyszedł na zewnątrz odśnieżać ścieżkę do domu, natychmiast podjęłam poszukiwania swoich rzeczy. Kurtkę odnalazłam szybko, ale klucze (również moje prywatne) już zdążył gdzieś wtrynić. Przeszukałam jego gabinet i sypialnię i na szczęście odnalazłam klucze w jednej komodzie, już rozpięte z pęku. Dobrze, że nie zmknął tych swoich pokojów na klucz, bo miałabym więcej kłopotu. Taka to historia na rozgrzewkę.
18 stycznia 2017 17:55
doda1961

Zosieńko, czy Ty juz na wygnaniu, na nowej Stelli?

Tak od 12. stycznia, czytaj powyżej
18 stycznia 2017 18:03 / 4 osobom podoba się ten post
No to jak Ty w Monachium jesteś, to z pewnoscią dasz radę z Salazarką się spotkać. Ona jest teraz na urlopie, ale coś około 13-15 luty wraca do pracy. Już Wam zazdroszę, bo obie Was znam osobiscie i obie fajne babeczki jestescie :)
18 stycznia 2017 21:54 / 6 osobom podoba się ten post
No pacz Zosiu,nie zauwazyłam tego tematu !
Ciesze się,że jakoś się zainstalowałaś,dasz radę bo masz umiejętność dopasowywania się do warunków,do tego znasz perfekt niemiecki, a najwazniejsze to,że ciebie nie można nie lubić
Pracowałam tylko raz z Alzheimerem nieagresywnym i nie pokuszę się świadomie nigdy więcej. Jestem bardzo ciekawa twojej szteli,mam nadzieję że ytematu nie porzucisz i będziesz pisać
18 stycznia 2017 23:04 / 7 osobom podoba się ten post
Postaram się coś skrobnąć tu od czasu do czasu. Prywatnie nadal piszę swoje dzienniki, ale już nie chcę ich tu wstawiać.

Dzięki Ivanilia za dobre słowo. My wszystkie jeseśmy nadzwyczajne, inaczej nie dałybyśmy rady w tym fachu. Notomiast do niemieckiego perfekt jeszcze mi trochę brakuje .
18 stycznia 2017 23:26 / 13 osobom podoba się ten post
Jednak wstawię fragment dziennika z tej nowej Stelli, bo już m się nie chce pisać, a chciałam się z Wami podzielić przygodami, jakie mnie spotkały w czasie podróży:

Jest zima, pogoda niezbyt przyjazna na podróże. Biłam się z myślami czy wyjeżdżać tak daleko własnym samochodem, czy też może transportem autobusowym. Jednak przyzwyczaiłam się do komfortu podróży samochodem (bagaż, niezależność, wygoda) i wybrałam pierwszą opcję. Aby nazbyt nie ryzykować i nie przemęczać się wyprawę zorganizowałam z przerwą noclegową przed granicą. Bardzo dobrze, że tak rozłożyłam podróż, bo pogoda była fatalna, a do tego miałam miałam trochę nieprzewidzianych problemów technicznych z samochodem.  

Zabrałam jedną pasażerkę BlaBlaCar z Warszawy do Oleśnicy. Z Warszawy wyruszyłam o 14.00. Pogoda była mroźna, jezdnia sucha, wiał silny wiatr. Około 30 km przed Oleśnicą poczułam, że silnik samochodu stracił moc i zrobił się mułowaty. Początkowo myślałam, że to ten silny wiatr utrudnia mi normalne, bystre przyśpieszanie. Jednak w końcu zrozumiałam, że coś jest nie halo. Kiedy zwolniłam przy zjeździe z trasy, aby wysadzić pasażerkę, na kokpicie zapaliła się kontrolka od silnika. Normalnie mnie osłabiło i mocno przeraziło to. Pomyślałam, że to koniec mojej podróży. Moja pasażerka pomogła mi dodzwonić się do jakiegoś miejscowego warsztatu samochodowego. Porozmawiałam z mechanikiem, ale niestety dzisiaj nie mógł mi pomóc, bo było już późno (prawie 18.00). Skonsultowałam się jeszcze z mężem i synem. Wspólnie zdecydowaliśmy, abym jechała dalej, do miejsca gdzie mam zarezerwowany nocleg. Z mojego opisu objawów usterki mąż nie podejrzewał nic poważnego i jutro rano każdy mechanik powinien mi szybko pomóc. Ja nie byłam tego taka pewna, ale posłuchałam się moich chłopaków i kontynuowałam podróż. Samochód jechał, ale mogłam z niego wydusić jedynie 100km/h. Za Wrocławiem zaczął padać śnieg. Jego intensywność była bardzo duża. W ciągu kilkunastu kilometrów warunki drogowe zmieniły się na bardzo złe. Normalnie miałam takiego stressa, że hej. Samochód w trybie awaryjnym, intensywne opady śniegu i zapadająca noc.... ciemno, zimno i do domu daleko. No nic, wytrwale podążałam do miejsca noclegu. Na jezdni było coraz bardziej paskudnie, tak że zaczęłam się mocno obawiać o bezpieczne dotarcie do celu. Jadąc, intensywnie myślałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Na wysokości Legnicy zdecydowałam się zjechać z trasy do najbliższej stacji benzynowej, którą znałam z wcześniejszych podróży. Pomyślałam sobie, że dalej nie będę brnąć. Legnica jest dość dużym miastem i tu muszę znaleźć jakiś nocleg, a następnego dnia rano odpowiedniego mechanika. Z internetu wyszukałam w miarę niedrogi hotel (110zł) i udałam się do niego na noc. Kiedy się tam już zakwaterowałam odetchnęłam z ulgą, że jestem bezpieczna.  

Następnego dnia rano pojechałam do jakiegoś warsztatu, który poleciła mi recepcjonista. Przy odpaleniu samochodu okazało się, że kontrolka sygnalizująca awarię nie zapaliła się. Samochód też jakby nie był przymulony. Mechanik podłączył diagnostykę komputerowa i nie znalazł żadnego błędu, ani śladu jakiejkolwiek awarii. Przejechał się samochodem i stwierdził, że wszystko jest w porządku, mogę jechać dalej bez żadnych obaw. Powiedział, że wczorajsze kłopoty mogły być spowodowane jakimś drobiazgiem np. zanieczyszczone paliwo lub inne drobne zanieczyszczenie spowodowane przez silny mróz. No cóż, ucieszyłam się z tego, chociaż nie byłam pewna, czy to prawda i te problemy nie powtórzą się w dalszej podróży. Jednak zaryzykowałam i pojechałam dalej. Przed tem jednak wstąpiłam jeszcze do sanktuarium św. Jacka, gdzie znajdują się relikwie Ciała Chrystusa. Pomodliłam się tam krótko, dziękując Bogu za tę sytuację, zawierzając dalszą podróż i w ogóle ten mój nowy projekt. Od tego momentu całkowicie się uspokoiłam. Stress i obawy o dalszą podróż oraz najbliższą przyszłość zupełnie mnie opuściły. Już drugi raz mam taką przygodę, że jeśli postanowię nie zajeżdżać do sanktuarium, to mogę na tym tylko stracić. Kiedyś złożyłam obietnicę, że jeśli będę przejeżdżać tą trasą, to będę się starała wstąpić do sanktuarium. Po tej obecnej przygodzie doszłam do wniosku, że nie powinnam omijać tego miejsca, bo i tak nie przyśpieszę sobie podróży. Wiem, Panie Boże, że to jest jakiś znak od Ciebie.  

Z Legnicy wyruszyłam o 10.00 godzinie, a do zachodniego Monachium (do siedziby firmy) dotarłam przed 17.00. Przez całe Niemcy jechało mi się bardzo dobrze, mimo że do Drezna towarzyszyły mi opady śniegu z deszczem. Potem jednak już się poprawiło, temperatura wzrosła do plusowych wartości, było pochmurnie, ale nie padało i tylko silny wiatr utrudniał jazdę.  

W firmie poznałam Misię, z którą w trakcie rekrutacji i przygotowania wyjazdu miałam kontakt telefoniczny. Był tam jeszcze jeden chłopak, oboje Polacy. Jest jeszcze szefowa medyczna – Polka, a tylko główny szef jest Niemcem. Misia jest dobrą i miłą osobą, ale podczas 3 godzinnego pobytu z nimi, stwierdziłam, że jest dość chaotyczną i niezorganizowaną osobą. Miała totalny bałagan w komputerze, długo się motała z odnalezieniem różnych plików i dokumentów … . Nie wiem jak ona to wszystko ogarnia, bo na moje oko jest zupełnie nieprofesjonalna w tym co robi. Wszystkie te sprawy ze mną można było załatwić w ciągu godziny, a ona motała się z tym tak długo. Przy tym wszystkim pomagał jej ten chłopak (Kostek), bo sama nie dałaby rady.... komisch. Chociaż to może dobrze, bo późno wyjechałam na Stellę i dzięki temu ominęły mnie korki, a musiałam przejechać przez całą szerokość tego dużego miasta (26 km). Do domu pacjenta dotarłam przed 21.00. Dobrze, że Kostek wgrał mi na telefon lepszą nawigację (od tej mojej samochodowej). Ona poprowadziła mnie bezbłędnie, a nie powiem trasa była naprawdę skomplikowana, wielopasmowy ruch, dużo zjazdów, rozgałęzień, wiaduktów, tuneli, a do tego ciemno i słaba widzialność. Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale przemknęłam przez miasto szybko i bezbłędnie, jak po niteczce......... chociaż wiem, to Duch Święty i mój Anioł Stróż mnie prowadzili. Chwała Panu.
19 stycznia 2017 13:48 / 8 osobom podoba się ten post
Zosiu,tak a'propos twojego auta...chciałam ci powiedzieć,że to było zrządzenie losu,żebyś dalej nie jechała.
Ja mam idetntyczne przypadki jak ty,nie tylko jeśli chodzi o auto. Nauczyłam się,żeby niczego nie robić na siłę,jeśli coś mi nie wychodzi to zostawiam to w spokoju ,bo jeśli coś stoi mi na przeszkodzie to jest jakieś ostrzeżenie.
Nie jestem tak jak ty wierząca,ale swojego Anioła Sróża też mam
19 stycznia 2017 15:19 / 2 osobom podoba się ten post
Hmm.....Tobie się udało Zosiu. Mnie niestety nie :(
W lutym ubiegłego roku, gdy wracałam z De na urlop do domu, w Poznaniu tuż za bramką autostradową, umarło mi auto. Umarło tak skutecznie, że wróciłam na lawecie za 1200 zł do domku. Od tego momentu mam zawsze wykupiony assistans. Auto jak dotychczas spisuje się bezawaryjnie, ale strach mnie nie opuszcza w czasie podróży.
19 stycznia 2017 15:57 / 3 osobom podoba się ten post
doda1961

Hmm.....Tobie się udało Zosiu. Mnie niestety nie :(
W lutym ubiegłego roku, gdy wracałam z De na urlop do domu, w Poznaniu tuż za bramką autostradową, umarło mi auto. Umarło tak skutecznie, że wróciłam na lawecie za 1200 zł do domku. Od tego momentu mam zawsze wykupiony assistans. Auto jak dotychczas spisuje się bezawaryjnie, ale strach mnie nie opuszcza w czasie podróży.

Odważne z Was kobiety.....Ja bym za żadne skarby do Niemiec autem sama nie pojechała. Po pierwsze bałabym się zmeczenia a po drugie właśnie obawa przed tym, że może się coś po drodze zepsuć....Takie dalekie podróże autem to już nie na moje nerwy a poza tym jak deszcz pada i jest ciemno to ja słabo widzę......Nawet jak jestem w domu to w deszczową pogodę o zmroku nigdzie autem nie jadę.....
19 stycznia 2017 16:28 / 6 osobom podoba się ten post
ewa59

Odważne z Was kobiety.....Ja bym za żadne skarby do Niemiec autem sama nie pojechała. Po pierwsze bałabym się zmeczenia a po drugie właśnie obawa przed tym, że może się coś po drodze zepsuć....Takie dalekie podróże autem to już nie na moje nerwy a poza tym jak deszcz pada i jest ciemno to ja słabo widzę......Nawet jak jestem w domu to w deszczową pogodę o zmroku nigdzie autem nie jadę.....

Ewuniu...albo jest się kierowcą, albo nie jest. Samochód mam po to, żeby nim jeżdzić. Tez nie lubie jeżdzić po ciemku i jak pada deszcz czy snieg, ale jak trzeba, to wsiadam i jadę. Samochód może się popsuć również w słoneczny letni dzień, podczas wycieczki do lasu, czy do koscioła. Trzeba po prostu umieć sobie radzić w zyciu. Z samochodem tez
19 stycznia 2017 16:41 / 4 osobom podoba się ten post
doda1961

Ewuniu...albo jest się kierowcą, albo nie jest. Samochód mam po to, żeby nim jeżdzić. Tez nie lubie jeżdzić po ciemku i jak pada deszcz czy snieg, ale jak trzeba, to wsiadam i jadę. Samochód może się popsuć również w słoneczny letni dzień, podczas wycieczki do lasu, czy do koscioła. Trzeba po prostu umieć sobie radzić w zyciu. Z samochodem tez:-)

W życiu sobie jakoś radzę......ale nie z samochodami. Teraz są tak nafaszerowane elektroniką ......Maluch to był samochód.....Walnęlo się się młotkiem albo wsadzilo kij od szczotki i jechał dalej.......
19 stycznia 2017 17:02 / 1 osobie podoba się ten post
ivanilia40

Zosiu,tak a'propos twojego auta...chciałam ci powiedzieć,że to było zrządzenie losu,żebyś dalej nie jechała.
Ja mam idetntyczne przypadki jak ty,nie tylko jeśli chodzi o auto. Nauczyłam się,żeby niczego nie robić na siłę,jeśli coś mi nie wychodzi to zostawiam to w spokoju ,bo jeśli coś stoi mi na przeszkodzie to jest jakieś ostrzeżenie.
Nie jestem tak jak ty wierząca,ale swojego Anioła Sróża też mam :-)

Też o tym pomyślałam Ivanilko.
19 stycznia 2017 17:07 / 5 osobom podoba się ten post
doda1961

Hmm.....Tobie się udało Zosiu. Mnie niestety nie :(
W lutym ubiegłego roku, gdy wracałam z De na urlop do domu, w Poznaniu tuż za bramką autostradową, umarło mi auto. Umarło tak skutecznie, że wróciłam na lawecie za 1200 zł do domku. Od tego momentu mam zawsze wykupiony assistans. Auto jak dotychczas spisuje się bezawaryjnie, ale strach mnie nie opuszcza w czasie podróży.

Ja mam też wykupione takie ubezpieczenie, że nawet stąd, gdzie jestem mogę wezwać holowanie i muszą mi dostarczyć autko do Polski pod wskazany adres mechanika. Samochód to tylko maszyna i zawsze może się zepsuć. Tak to jest z mechaniką. Tym bardziej my kobiety mamy trudniej, bo jeśli coś się dzieje, to pozostaje tylko wezwanie pomocy technicznej.