18 stycznia 2017 23:26 / 13 osobom podoba się ten post
Jednak wstawię fragment dziennika z tej nowej Stelli, bo już m się nie chce pisać, a chciałam się z Wami podzielić przygodami, jakie mnie spotkały w czasie podróży:
Jest zima, pogoda niezbyt przyjazna na podróże. Biłam się z myślami czy wyjeżdżać tak daleko własnym samochodem, czy też może transportem autobusowym. Jednak przyzwyczaiłam się do komfortu podróży samochodem (bagaż, niezależność, wygoda) i wybrałam pierwszą opcję. Aby nazbyt nie ryzykować i nie przemęczać się wyprawę zorganizowałam z przerwą noclegową przed granicą. Bardzo dobrze, że tak rozłożyłam podróż, bo pogoda była fatalna, a do tego miałam miałam trochę nieprzewidzianych problemów technicznych z samochodem.
Zabrałam jedną pasażerkę BlaBlaCar z Warszawy do Oleśnicy. Z Warszawy wyruszyłam o 14.00. Pogoda była mroźna, jezdnia sucha, wiał silny wiatr. Około 30 km przed Oleśnicą poczułam, że silnik samochodu stracił moc i zrobił się mułowaty. Początkowo myślałam, że to ten silny wiatr utrudnia mi normalne, bystre przyśpieszanie. Jednak w końcu zrozumiałam, że coś jest nie halo. Kiedy zwolniłam przy zjeździe z trasy, aby wysadzić pasażerkę, na kokpicie zapaliła się kontrolka od silnika. Normalnie mnie osłabiło i mocno przeraziło to. Pomyślałam, że to koniec mojej podróży. Moja pasażerka pomogła mi dodzwonić się do jakiegoś miejscowego warsztatu samochodowego. Porozmawiałam z mechanikiem, ale niestety dzisiaj nie mógł mi pomóc, bo było już późno (prawie 18.00). Skonsultowałam się jeszcze z mężem i synem. Wspólnie zdecydowaliśmy, abym jechała dalej, do miejsca gdzie mam zarezerwowany nocleg. Z mojego opisu objawów usterki mąż nie podejrzewał nic poważnego i jutro rano każdy mechanik powinien mi szybko pomóc. Ja nie byłam tego taka pewna, ale posłuchałam się moich chłopaków i kontynuowałam podróż. Samochód jechał, ale mogłam z niego wydusić jedynie 100km/h. Za Wrocławiem zaczął padać śnieg. Jego intensywność była bardzo duża. W ciągu kilkunastu kilometrów warunki drogowe zmieniły się na bardzo złe. Normalnie miałam takiego stressa, że hej. Samochód w trybie awaryjnym, intensywne opady śniegu i zapadająca noc.... ciemno, zimno i do domu daleko. No nic, wytrwale podążałam do miejsca noclegu. Na jezdni było coraz bardziej paskudnie, tak że zaczęłam się mocno obawiać o bezpieczne dotarcie do celu. Jadąc, intensywnie myślałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Na wysokości Legnicy zdecydowałam się zjechać z trasy do najbliższej stacji benzynowej, którą znałam z wcześniejszych podróży. Pomyślałam sobie, że dalej nie będę brnąć. Legnica jest dość dużym miastem i tu muszę znaleźć jakiś nocleg, a następnego dnia rano odpowiedniego mechanika. Z internetu wyszukałam w miarę niedrogi hotel (110zł) i udałam się do niego na noc. Kiedy się tam już zakwaterowałam odetchnęłam z ulgą, że jestem bezpieczna.
Następnego dnia rano pojechałam do jakiegoś warsztatu, który poleciła mi recepcjonista. Przy odpaleniu samochodu okazało się, że kontrolka sygnalizująca awarię nie zapaliła się. Samochód też jakby nie był przymulony. Mechanik podłączył diagnostykę komputerowa i nie znalazł żadnego błędu, ani śladu jakiejkolwiek awarii. Przejechał się samochodem i stwierdził, że wszystko jest w porządku, mogę jechać dalej bez żadnych obaw. Powiedział, że wczorajsze kłopoty mogły być spowodowane jakimś drobiazgiem np. zanieczyszczone paliwo lub inne drobne zanieczyszczenie spowodowane przez silny mróz. No cóż, ucieszyłam się z tego, chociaż nie byłam pewna, czy to prawda i te problemy nie powtórzą się w dalszej podróży. Jednak zaryzykowałam i pojechałam dalej. Przed tem jednak wstąpiłam jeszcze do sanktuarium św. Jacka, gdzie znajdują się relikwie Ciała Chrystusa. Pomodliłam się tam krótko, dziękując Bogu za tę sytuację, zawierzając dalszą podróż i w ogóle ten mój nowy projekt. Od tego momentu całkowicie się uspokoiłam. Stress i obawy o dalszą podróż oraz najbliższą przyszłość zupełnie mnie opuściły. Już drugi raz mam taką przygodę, że jeśli postanowię nie zajeżdżać do sanktuarium, to mogę na tym tylko stracić. Kiedyś złożyłam obietnicę, że jeśli będę przejeżdżać tą trasą, to będę się starała wstąpić do sanktuarium. Po tej obecnej przygodzie doszłam do wniosku, że nie powinnam omijać tego miejsca, bo i tak nie przyśpieszę sobie podróży. Wiem, Panie Boże, że to jest jakiś znak od Ciebie.
Z Legnicy wyruszyłam o 10.00 godzinie, a do zachodniego Monachium (do siedziby firmy) dotarłam przed 17.00. Przez całe Niemcy jechało mi się bardzo dobrze, mimo że do Drezna towarzyszyły mi opady śniegu z deszczem. Potem jednak już się poprawiło, temperatura wzrosła do plusowych wartości, było pochmurnie, ale nie padało i tylko silny wiatr utrudniał jazdę.
W firmie poznałam Misię, z którą w trakcie rekrutacji i przygotowania wyjazdu miałam kontakt telefoniczny. Był tam jeszcze jeden chłopak, oboje Polacy. Jest jeszcze szefowa medyczna – Polka, a tylko główny szef jest Niemcem. Misia jest dobrą i miłą osobą, ale podczas 3 godzinnego pobytu z nimi, stwierdziłam, że jest dość chaotyczną i niezorganizowaną osobą. Miała totalny bałagan w komputerze, długo się motała z odnalezieniem różnych plików i dokumentów … . Nie wiem jak ona to wszystko ogarnia, bo na moje oko jest zupełnie nieprofesjonalna w tym co robi. Wszystkie te sprawy ze mną można było załatwić w ciągu godziny, a ona motała się z tym tak długo. Przy tym wszystkim pomagał jej ten chłopak (Kostek), bo sama nie dałaby rady.... komisch. Chociaż to może dobrze, bo późno wyjechałam na Stellę i dzięki temu ominęły mnie korki, a musiałam przejechać przez całą szerokość tego dużego miasta (26 km). Do domu pacjenta dotarłam przed 21.00. Dobrze, że Kostek wgrał mi na telefon lepszą nawigację (od tej mojej samochodowej). Ona poprowadziła mnie bezbłędnie, a nie powiem trasa była naprawdę skomplikowana, wielopasmowy ruch, dużo zjazdów, rozgałęzień, wiaduktów, tuneli, a do tego ciemno i słaba widzialność. Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale przemknęłam przez miasto szybko i bezbłędnie, jak po niteczce......... chociaż wiem, to Duch Święty i mój Anioł Stróż mnie prowadzili. Chwała Panu.