Dzisiejszej nocy regenerowałam ciało, czyli spałam jak kamien.To jest jak najbardziej naturalne i bio.
Przecież tak nie jestem w stanie czuwać w każdą noc, więc wyluzowałam, nic strasznego się nie dzieje.
Rano dziadziusia na siłę z łóżka wyciągałam taki był zaspany. Myślę sobie, że to raczej niemożliwe, żeby te tabsy tak go trzymaly. Ciekawe co robił w nocy?
Długo nie trwało i przy spożywaniu Jaś mi opowiedział, że 2 godziny w nocy oglądał film francuski.(?) Próbowałam sobie to wyobrazić i nijak mi nie wychodziło, bo przecież wiem jak wygląda oglądanie telewizji z dziadziem. On tylko skacze po kanałach, a dłużej pooglada coś jak zaśnie.A tu film! Przecież to ma akcję jakąś(zaplątac się można), a on niczym specjalnie zainteresowany nie jest, nawet wiadomosciami i sportem.
No nic. Nasłuchuję co będzie dalej...
Potem oglądał film DDR-owski.
Oj, to chyba długi ten seans był.
Pomyślalam, ze moze tabsy cos zmienily, bo tak bardziej rozsądniej gadal, ale to oczywiscie byla lisia sztuczka, zeby na spacer rano nie pojsc. Nie to nie. Podlogi wypucowalam,zeby weekend miec, do sklepu sie udalam po swieze miesko a dziadzio tymczasem wstal.
Na spacer chce isc.
No niestety,nie teraz.
Ja juz oddawalam sie dusza i cialem sztuce kulinarnej i dobrej swiezej poledwicy nie zmarnuje za nic na swiecie!
Dziadzio musial odsiedzieć swoje, ale do kuchni mi zagladal. Nakryl do stolu i przygotowal sobie taki nozyk ostry, ale zupelnie nie nadajacy sie do jedzenia z talerza. Taki jarzyniak kur...teczka.
Taki brak zaufania do mnie???
Spodziewał się twardej polędwicy. Na bank. Obrazil mnie na maksa.
Jadłam z ponurą mina, a oczami posyłałam mu błyskawice.
Polędwica twarda nie byla, ale dziadzius twardo dziubal tym szpikulcem. Wszystko spadalo mu z widelca, a nagarniac nie mial w zasadzie czym. Ale sam sobie ta kare nalozyl, wiec mysle-niech konsumuje. I zlosc mi przeszła
Ale jutro na obiad beda placki ziemniaczane.
A pojutrze dziadzio bedzie szamal mielone,albo rybke-pipke a ja poledwicę, bo jeszcze zostala.
Z takim planem na przyszlosc i w dobrym humorze poszlam z dziadziem na spacer.
A potem dziadzio do lozka a ja na zwiedzanie sklepow, samotne niestety.
Wrocilam, dziadzio spal jeszcze. Gdy potem wstal, zaczal swoim starym zwyczajem pilota naduzywac,ale zupelnie przytomny byl, truskawki zjadl, banana tez, ciasto alez oczywiscie... Nawet kawy sie ze mna napil i pogadal jak czlowiek.
Tylko z okularow slonecznych nie zrezygnowal, ale to drobiazg.
A potem przyjechal ziec lekarz. Super.
Wynioslam sie do siebie.
Ale nadeszla pora spaceru. Ide do nich. Ziec poruszyl temat nowych tabletek i poszlismy do stoliczka z medykamentami. Ja patrze na kieliszek poobiedni, a tam sobie ten glupi melperon siedzi.Az mnie przytkalo, bo pierwszy raz mi sie zdarzylo, zebym tabletki nie podala.A tu malo, ze nie dalam to jeszcze zostalam przylapana. I teraz to juz nie zwazajac na to jak gadam trajkotalam jak nakrecona, bo wstyd mi bylo i bronic sie musialam. Naskarzylam, ze dziadzius po tym melperonie taki ospaly i w dzien spi a w nocy nie. Zieciunio zgodzil sie ze mna, powiedzial, ze nic sie nie stalo i jak dzisiaj lepiej bez tablety w poludnie to mam nie dawac, tylko uwaznie patrzec pod nogi dziadka jak idzie na spacerze, bo moga mu sie stopy"podwijac". No i ze musi ten melperon brac , bo jest spokojniejszy.
I jakos mi sie upieklo.
Idealow w koncu nie ma.