28 grudnia 2014 16:07 / 14 osobom podoba się ten post
Wigilię spędziłyśmy u syna w Schwyz. Ładnie położone miasto, fajne widoki. Ale Wigilia to chyba tylko u nas jest tą właściwą Wigilią. Nie ma tutaj specjalnych potraw zarezerwowanych tylko na ten wieczór. Owszem była choinka z lampkami i prezentami, ładnie przygotowany stół ale to nie wystarczyło aby zrównoważyć moją Wigilie w PL. Co kraj to obyczaj. Na kolację mieliśmy wołowinę w cieście francuskim i zestaw surówek. Ani śladu ryby. Może dlatego, że pani domu pochodzi z Filipin i stwierdziła, że ryb to się w życiu najadła po same uszy. Po kolacji kolędy grane na pianinie plus gitara. Wnuczek pdp ma baardzo duże osiągnięcia w karate. Jego sportowa szkoła łączy muzykę ze sportem. Może chodzi tu o precyzję ?? Było miło. A o 23oo poszłam z synową i jej synem do kościoła - katolickiego, bo to katolicka rodzina. Byłam ciekawa jak to tutaj wygląda. Kościół w stylu barokowym z organami oczywiście, nie był wypełniony. Można było swobodnie zająć miejsce w ławce. Za świąteczny wystrój "robiły" 3 duże choinki przystrojone lampkami i papierowymi gwiazdami. Nic poza tym. Żadnych stajenek i źłóbków. Msza raczej cicha i skromna. Najpierw wyszła w dwuszeregu grupka ministrantów ( dziewczyny i chłopcy ) ze świecami. Utworzyli szpaler, którym przeszło dwóch księży. Towarzyszyła im orkiestra, która się usadowiła przed organami. Potem czytanie i kazanie, muzyka w stylu barokowym i kolędy śpiewane operowym głosem. Wierni nie śpiewali, słuchali. Kościół oświetlony masą świeczek. Stały wszędzie gdzie tylko można je było w jakimś rządku ustawić. Ministranci raz stali bokiem do wiernych ( w szpalerze ) raz tyłem. Takie małe przedstawienie. Dla mnie za spokojnie, za ponuro. Przy wyjściu każdy dostał wąską świeczuszkę ze światełkiem betlejemskim.
I to tyle. Ja odebrałam tę mszę jako mały koncert w kościele.
Potem szybciutko do łóżeczka spać.
W pierwszy dzień świąt pojechaliśmy do kaplicy Matki Teresy Scherer. Potem spacerek i powrót do domciu. Na obiad kuchnia filipińska. W drugi dzień syn zabrał mnie i pdp na wycieczkę po okolicznych wzgórzach. Zajrzeliśmy do ośrodka z psami hasky, zobaczyłam most Suvorowa wybudowany w 1799 roku w czasie cofania się wojsk rosyjskich podczas kampanii włoskiej . Taki zadaszony, drewniany mostek. Nie mam pojęcia jak przez tak wąski mostek mogła przejść armia ( konna ). W sumie to chyba synowa potrzebowała trochę od nas odpocząć ;-))) bo moja pdp jest niestety "toksyczną" teściową. Wpatrzona w swojego jedynego syna nie trawi jego kobiety. Jest ewidentnie zazdrosna.
I tyle. W sobotę wróciłyśmy do domu pdp. Ja się ucieszyłam, bo pomimo że miałam swój pokoik w spokojnym kącie domu, to nie wyspałam się. Mam tutaj kłopoty ze spaniem. Nie wiem dlaczego. Może za wysoko ta Szwajcaria leży.
W sumie miło. Milej niż w DE ;-))