28 czerwca 2015 11:00 / 6 osobom podoba się ten post
LawendaDagmaro - każdy się boi, , każdy.
Nie ma osoby, której nie przysporzyłoby to cięzkiego stresu.
A jeszcze trafiło na młodą, pogodną dziewczynę, która cynicznie została przez agencję wysłana na sztelę terminalną, bo kasa musi być....
Bardzo chętnie poznałabym nazwę tej agencji - wiedziałabym do kogo nigdy nie aplikować.
Się podpinam :D
Ja nie wiem czy jest to wina agencji. Ja na swoją pierwszą Stelle w zyciu , z marnym niemieckim, bez doświadczenia, pojechałam do pana, który umierał na raka. Nikt mi oczywiscie o tym nie powiedział, ani agencja (mogła nie wiedzieć, a Fragebogen nie widziałam na oczy), ani rodzina podopiecznego. Moze sama nie wiedziała, że on umiera, choć pokazywali mi potem film z urodzin pacjenta, ze stycznia, gdzie chłop był zdrowy, chodzący itd.... Ja przyjechałam do dziadeczka z zabandażowaną głową, którego trzeba było podtrzymywać przy chodzeniu, mierzyc poziom cukru, i podawac insulinę. Przyjechałam 14 kwietnia. Po tygodniu dziadek wylądował w szpitalu, gdzie był 2 tygodnie . Moim obowiązkiem bylo 2 razy dziennie jezdzić do niego, pomagać w toalecie porannej i wieczornej i pomagac przy posiłkach. Pojęcia nie miałam, że on ma raka i to zaawansowanego. Wrócił do domu ze szpitala i z każdym dniem było gorzej, a ja dalej pojęcia nie miałam , co jest. W dzień matki ( 1 niedziela maja) pojechalismy do córki na obiad ( 40 km od nas) to juz na górę nie wszedł po schodach, wnosili go na krzesle. Nie chciał jeść, nie chciał pić, siedział osowiały i bez kontaktu praktycznie. Mnie się dostało, że wózka nie wzięłam, ale skąd miałam wiedzieć, że będzie potrzebny. Wróciłam z nim do domu, jakoś dał radę wejść (parter). W nastepnym dniu wyprowadziłam go na taras, ale mimo ze był jeden stopien do pokonania, to nie dał rady, przewrócił się, musiałam go jakoś podnieść, a łatwo nie było. Kolejnego dnia jak go usadziłam w fotelu telewizyjnym, tak został tam juz i dobrze ze przyjechała córka z zięciem, to jakoś dalismy radę go zanieść w kocu do łózka. Był praktycvznie bez kontaktu. Oni pojechali do domu, a ja zostałam z dziadkiem. Poszłam spać, a rano znalazłam go martwego. Jakoś trudno mi uwierzyc, że córka i rodzina nie wiedzieli co jest z dziadkiem, a ja pojecia nie miałam, bo znalazłam się w takiej sytuacji po raz pierwszy. Zatrudnili Polkę, żeby mieć z głowy problem. Bardzo nawet moxzliwe, że nie poinformowali agencji o stanie pacjenta. Musiałam potem z córka umyć dziadka (niezywego) wybrać mu ubranie, krawat, a potem poprac posciel po nieboszczyku itd..... Dziś jak sobie o tym pomyslę, to trudno mi uwierzyc, ale tak jak mowiłam byłam tak zblokowana, że działałam jak automat. Natomiast moja cudowna firma, zatroszczyła się o mnie o tyle, ze natychmiast mi zaproponowali przejazd na inne miejsce. Oczywiscie odmówiłam, nie jestem automatem bez uczuć. Natomiast córeczka mocno sie dopytywała, kiedy mam powrotny autobus. Mogłam wyjechac prawie natychmiast, ale pomyslałam sobie, że do pełnego miesiąca dociągnę i powiedziałam, że wczesniej nie mam połączenia do Polski. Kogo mam więc winić za tę sytuację? Firmę? Rodzinę PDP? Tak czy tak, zahartowało mnie to zdarzenie bardzo.
Po miesiącu przyjechałam do mojej babci i jestem tutaj juz 4 lata. Babcia ma się dobrze i aż trudno uwierzyć, ale przez ten czas jej stan się nie pogorszył ani troszkę. Kiedyś odejdzie i pewnie przy tym będę, ale......jestem pewna na 1000%, że będzie ze mną jej syn i wnuk. To nieludzkie co robi rodzina z Agatą. Syn za scianą, a dziewczyna musi sama stawić czoła takiej traumie jak smierc PDP. Syn mojej podopiecznej mieszka 40 km stąd, ale jak kiedyś babcia zasłabła i myslała, że juz umierac będzie, to w ciągu pół godziny przyjechał i siedział do rana. Agata, powinnas potrząsnąc tym synkiem!!!!