Mój Młodszy leci jutro do Mediolanu. Też niecierpliwie będe czekała na znak.
To nie wieszanie się na szyję, to normalne w RODZINIE.
Jest nam potrzebne jak powietrze - wieści, że wszyscy zdrowi i na swoim miejscu - gdziekolwiek to jest.
Mój Młodszy leci jutro do Mediolanu. Też niecierpliwie będe czekała na znak.
To nie wieszanie się na szyję, to normalne w RODZINIE.
Jest nam potrzebne jak powietrze - wieści, że wszyscy zdrowi i na swoim miejscu - gdziekolwiek to jest.
Zgadza się,różnie można to nazywać bo i różnie można to widzieć.
Nie mam na myśli telefonów czy wiadomości od i do dzieci,bo to normalne,i o tym nie wspominam.
Ale na litość Boską nie 15 razy w ciągu godziny,i za każdym razem z pretensją,że "miałaś zadzwonić 10 min temu a nie zadzwoniłaś" itp.
Przede wszystkim trzeba poznać swoje dziecko,-bo dzieci są różne i jedno lubi co godzinę zdawać relację rodzicom a drugie wychodzi z założenia,że raz na dzień wystarczy,jedno uwielbia kiedy mama skacze nad nim jak nad swoim cielątkiem a inne woli bardziej spokojne obchodzenie się z nim......przykładów można podawać setki.
Więzi są różne,od tych normalnych po te przesadzone,bo nie zaprzeczycie,że i takie zdażają się w rodzinach,co wcale nie pomaga dzieciom w dorosłym życiu.
A poza tym mam wrażenie,że Wasze wypowiedzi są jakieś nadmuchane pretensją............czy mi się wydaje?:)
Ja nikomu tu niczego nie zarzucam,podaje moje przykłady i mam prawo nazywać to o czym piszę po imieniu:)
Bez urazy proszę:)
Nie, nie o pretensję mi chodziło tylko o doprecyzowanie pojęcia nadopiekuńczości w Twoim odczuciu. Wydaje mi się, że pomiędzy więzią rodzinną, a nadopiekuńczością może być czasem cienka granica. Przesadzone relacje na pewno nie pomagają dzieciom w dorosłym życiu tylko jak określić, w którym momencie i na jakim etapie życia relacje stają się przesadzone. Powiem Ci szczerze, że nie wiem. Wydaje mi się jednak, że chba gorsze od nadopiekuńczości jest pozbawianie dzieci możliwości decydowania o czymkolwiek. Począwszy od wyboru znajomych po hobby.
Zgadza się,różnie można to nazywać bo i różnie można to widzieć.
Nie mam na myśli telefonów czy wiadomości od i do dzieci,bo to normalne,i o tym nie wspominam.
Ale na litość Boską nie 15 razy w ciągu godziny,i za każdym razem z pretensją,że "miałaś zadzwonić 10 min temu a nie zadzwoniłaś" itp.
Przede wszystkim trzeba poznać swoje dziecko,-bo dzieci są różne i jedno lubi co godzinę zdawać relację rodzicom a drugie wychodzi z założenia,że raz na dzień wystarczy,jedno uwielbia kiedy mama skacze nad nim jak nad swoim cielątkiem a inne woli bardziej spokojne obchodzenie się z nim......przykładów można podawać setki.
Więzi są różne,od tych normalnych po te przesadzone,bo nie zaprzeczycie,że i takie zdażają się w rodzinach,co wcale nie pomaga dzieciom w dorosłym życiu.
A poza tym mam wrażenie,że Wasze wypowiedzi są jakieś nadmuchane pretensją............czy mi się wydaje?:)
Ja nikomu tu niczego nie zarzucam,podaje moje przykłady i mam prawo nazywać to o czym piszę po imieniu:)
Bez urazy proszę:)
Ewelina, chciałaś usłyszec,że jesteś nadopiekuńczą mamą?:) Jak sama napisałaś nie ma na to ogólnej recepty, czy to już jest nad., czy tylko zwyczajna troska. Ja ze swoim starszym jestem w kontakcie telefonicznym( ewentualnie SMS, FB) raz na 1,5- 2 tygodnie i uważam,że to wystarczy:) Nie wyobrażam,żebym miała do niego dzwonic codziennie, on ma swoje życie, ja swoje( wiadomo, są sytuacje ekstremalne, wyjazd, choroba, czy inne kłopoty). Kiedyś mi kuzynka powiedziała ( z dziwną pretensją, zazdrością?)- tak sobie dobrze radzi, a taki był mamisynek:), jest czas na "pieszczenie" i czas na odciecie pepowiny:)
Mój Młodszy leci jutro do Mediolanu. Też niecierpliwie będe czekała na znak.
To nie wieszanie się na szyję, to normalne w RODZINIE.
Jest nam potrzebne jak powietrze - wieści, że wszyscy zdrowi i na swoim miejscu - gdziekolwiek to jest.
To bardzo ładnie napisane i to jest ideał ale myślę że takie podejście mają dzieci juz dorosłe,zwłaszcza te już posiadające własne dzieci.Wtedy zaczynają dopiero rozumieć tę troskę którą wcześniej odbierali jako właśnie - nadopiekuńczość kontrolę mieszanie się do ich spraw.Nastolatek tak właśnie to widzi i często z przekory na złość nie reaguje na smsy a nawet specjalnie rozładowuje telefon:-) Cóż,do wszystkiego trzeba dorosnąć?
Ja osobiście czasem za dużo tych smsów do mojego syna wysyłam.......albo lepiej......wysyłałam:)
Za każdym razem,kiedy wyjeżdżał na obóz czy gdziekolwiek,wymagałam od niego,żeby zaraz po tym jak dojedzie napisał że już jest na miejscu:)
A dzieci jak to dzieci,tzn. mam na myśli nastolatków,czasem zapominają pod wpływemm emocji i przypomina im się wieczorem,że trza napisać do rodziców:)
Teraz coraz więcej z nim na ten temat rozmawiam,a i on bardziej rozumny z roku na rok,i wszystko idzie w domrym kierunku,bo dostaję moje wyczekiwane wiadomości:)
Znam jednak ekstremalne przypadki,gdzie rodzice przesadzają z tą nadopiekuńczością i chyba trochę się w nie zapatrzyłam,ale już się z tego otrząsnęłam:)
To bardzo ładnie napisane i to jest ideał ale myślę że takie podejście mają dzieci juz dorosłe,zwłaszcza te już posiadające własne dzieci.Wtedy zaczynają dopiero rozumieć tę troskę którą wcześniej odbierali jako właśnie - nadopiekuńczość kontrolę mieszanie się do ich spraw.Nastolatek tak właśnie to widzi i często z przekory na złość nie reaguje na smsy a nawet specjalnie rozładowuje telefon:-) Cóż,do wszystkiego trzeba dorosnąć?