No tak, tylko oni będa sobie krzywdę robili a potem sie będa przepraszali. Raz pod kołdra a raz bez niej :lol2: I tak w kółko aż do znuszenia. Albo do starości. Oby tylko chcieli być ze sobą i te krzywdy wymyślać :-)

No tak, tylko oni będa sobie krzywdę robili a potem sie będa przepraszali. Raz pod kołdra a raz bez niej :lol2: I tak w kółko aż do znuszenia. Albo do starości. Oby tylko chcieli być ze sobą i te krzywdy wymyślać :-)
Tak było i u mnie. Jak przyjezdzałam to uzgadniałysmy co na jutro / a przewaznie robiłam po ichniemu/ i przychodzili z pracy do mojej kuchni/swoją mają na górze/ syn ręcę zacierał i mówił jak to dobrze przyjśc na gotowe.Synowej też było wygodnie / pytałam sie po setki razy czy mam gotowac/.Powiem tylko że syn wszystko zjadliwy a synowa taka miastowa. delikatna /ale zaradna/ i nie zwyczajna domowych obiadków bo Jej mama też w ciagłym biegu była i robiła po szybkiemu.Żyjemy obydwie w "symbiozie" i wszelakie niejasnosci wyjasniamy na bieżąco.Szczęscie Ich jest moim szczęściem i będę kibicować w swoich garnkach ale rezerwą paru kotlecików nie pogardzi:) to wiem
Masz rację Mycha.....widziały gały co brały...nigdy się nie wtrącam. Niekiedy język mnie swierzbi, żeby swoje pięć groszy dołożyć ale jakimś cudem się opanowuje. Dzięki temu mam dobre relacje z zięciem. A jeśli mialabym stanąć po czyjejś stronie to stanelabym zawsze za zięciem....tego mnie nauczyła moja babcia.
Jak mieszkalam z młodymi to starałam się zawsze jakiś obiad ugotować. Wiadomo, po pracy głodni i zmęczeni, zanim dojechali do domu w korkach to już było późno...żeby mieli więcej czasu dla siebie...to mamusia mieszała w garnkach aż para leciała....ale jak raz, drugi i trzeci podziubali w talerzach i oświadczyli, że nie są głodni bo po drodze coś już zjedli, to przestałam gotować....i wszyscy zadowoleni....
Młodzi teraz inną kuchnie preferują.
Jak mieszkalam z młodymi to starałam się zawsze jakiś obiad ugotować. Wiadomo, po pracy głodni i zmęczeni, zanim dojechali do domu w korkach to już było późno...żeby mieli więcej czasu dla siebie...to mamusia mieszała w garnkach aż para leciała....ale jak raz, drugi i trzeci podziubali w talerzach i oświadczyli, że nie są głodni bo po drodze coś już zjedli, to przestałam gotować....i wszyscy zadowoleni....
Młodzi teraz inną kuchnie preferują.
Najgorzej jest kogoś uszczęśliwiać na siłę. Jak byłam młodą mężatką,to oczywiście zamieszkaliśmy z teściami w dużym mieszkaniu. Tam z kolei było na odwrót,to teściowa chciała być uszczęśliwianą ,a teść na każdym kroku chciał udowadniać mi jaka jestem beznadziejna. Miałam 18 lat... Jak się cieszę ,że jestem już stara i mam za sobą te problemy.
Najgorzej jest kogoś uszczęśliwiać na siłę. Jak byłam młodą mężatką,to oczywiście zamieszkaliśmy z teściami w dużym mieszkaniu. Tam z kolei było na odwrót,to teściowa chciała być uszczęśliwianą ,a teść na każdym kroku chciał udowadniać mi jaka jestem beznadziejna. Miałam 18 lat... Jak się cieszę ,że jestem już stara i mam za sobą te problemy.
Hahahaha :lol1: no czego to ja się dowiaduję ??!! Ivanilka jest STARA !! No żebyś Ty duża urosła.
Synową nie jestem ale też chcę. Nie ma to jak dobre mielone :-)
Popatrz a u mnie to odwrotnie idzie . Jak byłam młodsza to czułam się starsza niż w tej chwili. I jest mi z tym dobrze.
Misia podziwiam za umiejętność mieszkania z dorosłymi dziećmi i ich rodzinami. Ja jestem zwolenniczką :młodzi na swoje.
Słowem kluczem we wspólnym mieszkaniu jest K O M P R O M I S ! Nie wiem czy zawsze wszystkim by sie ono/słowo/ udawało wcielić w życie. Pewnie "ono" /słowo/ musiałoby tylko mnie obowiązywać. A mnie się już nie chce dostosowywać do /najczęściej/ roszczeniowej postawy młodych ludzi. Ufff-ale epistoła!