
A ja uwielbiam odludzia. Mogłabym cały czas tylko na wsi pracować. Teraz też jestem w takim niby miasteczku, ale tak naprawdę to wioska, a domek Podopiecznych jest jednym z ostatnich. Potem jest las i kanał i barki cichutko sobie pływają. Tą drogą chodzę sobie na spacerki. Zdjęcie zrobiłam w zeszłą zimę.
Ta "wioska" w porównaniu z moim pierwszym miejscem jest jednak prawie jak metropolia. Byłam wtedy w okolicach Kolonii. Przyjechałam małym busikiem . Kierowca wypakował moją walizkę. Podeszłam do jedynego domu i rzuciło mi się w oczy jedno słowo, które było napisane na bramie "Friedhof", nie czytałam już więcej i w momencie zrobiłam w tył zwrot i do kierowcy z pretensjami, gdzie on mnie przywiózł, to nie może być tutaj, musiał adres pomylić. Kierowca nie znał tego słowa, więc nie wiedział o co mi chodzi

. Adres okazał się jednak właściwym. Był to samotny dom , wokół był las i była też szkółka leśna. Napis "Friedhof" na bramie wziął się stąd, że syn Babci miał przedsiębiorstwo, które m. in. zajmowało się utrzymaniem czystości na cmentarzach. Super miejsce, to był październik i było tak kolorowo, liście tak pięknie pachniały i szeleściły pod stopami. Babcia miała salon, którego dwie ściany były szklane i jak przychodziłam po 6 do niej na górę, to widziałam wschód słońca. W tej szkółce leśnej bawiły się często zające, cała ich rodzina. Podchodziły bliziutko, że potem już je rozróżniałam, nawet imiona im dałam i Babcia też to podchwyciła i mówiła np.: "Zosia przyszła , albo Tadzio"

.
Uwielbiam odludzia. Mogłabym się po nich włóczyć godzinami. Moja babcia mówiła, jeszcze gdy byłam mała, że ze mnie wyrośnie taki "dzikus" i odludek i chyba coś jest na rzeczy

. Chociaż nie aż tak ekstremalnie

.