Już wiem jak nazwać mojego dziadeczka. To prawdziwy Jaś Wędrowniczek. On nie usiedzi dziesieciu minut spokojnie. Ogladanie telewizji z dziadziem to skoki po kanalach co kilka sekund. Pytał czy mi to przeszkadza, powiedziałam , że nie. Sądziłam, że skoro jest facetem, to przystanie na dłużej na wiadomościach, bo przecież to są męskie opery mydlane albo na jakimś kanale sportowym.Ale nie, czyli dziecko ma problem z koncentracją.Jak robię coś w kuchni, to mi towarzyszy,pomaga, przynosi na stół.Bardzo dużo opowiada, nawet gdy oderwie się ode mnie i czymś zajmie, to przychodzi zameldować, że idzie do toalety. Sam mówi o sobie, ze jest antytechniczny i dlatego wylącza telewizor nie pilotem tylko pstryczkiem na listwie.
W ten sposób odcina mnie także od tego kijowatego, ale jednak jakiegoś tam połączenia ze światem, czyli od internetu.
Jeździ do kliniki, dzisiaj ostatni raz i 8-mego marca wrócił z trzema czerwonymi tulipanami. Ależ się zdziwiłam, zaniemówiłam po prostu. On też się nie odezwał tylko wyciągnął karteczkę. Spojrzałam na nią i się roześmiałam, bo tam widniał tekścik:
"Wszystkiego najlepszego z okazji naszego święta DNIA KOBIET- opiekunka A...Mieszkam pod nr XY"
Ja to mam szczęście.
Okazało się, że trafiłam na ulicę Sklerotyków(przepraszam za skojarzenie, chyba nie obrażam tu nikogo, wzoruję się na obiegowej nazwie Majorki, nazywanej przez Skandynawów Wybrzeżem Sklerotyków). To znaczy, że mieszka tu wielu starych ludzi. Kiedyś była to sypialnia wielkiego miasta, teraz cicha, spokojna prowincja.Na spacerze z dziadkiem widziałam auto z podkarpacką rejestracją stojące pod domem, a poznana już koleżanka A powiedziała , że na tej ulicy pracują jeszcze dwie Polki.

Jak już się wszystko unormuje, czyli zacznę pracować w ustalonym rytmie dnia, ruszę na pauzę w teren i nawet będę miała z kim.Kijki zabrałam