Kolejny dzień mija. Ja już "u siebie". Zejdę dopiero na 8 na śniadanko. Fajnie tak. Dzisiejszy dzień był w miarę spokojny. Musiałam pojechać do sklepu, ale przynajmniej mi się troszkę rozerwało, chociaż zakupy wcale nie były konieczne i mogłam je zrobić jutro, bo i tak jadę z Babcią na terapię, ale ona chciała dzisiaj, więc ok. Z obiadem było troszkę roboty, bo zapowiedziała się córka Dziadków. Ona przychodzi prawie w każdą niedzielę na obiad, a dzisiaj miała wolne i wpadła też. Tak się zastanawiam.... będę tutaj w lipcu, kiedy ona będzie miała cały miesiąc wolnego, mam nadzieję, ze nie przyjdzie jej na myśl, zaglądać za często na obiadek. Lubię ją, ale no

bez przesady .
Dzień upłynął również na poszukiwaniu protezy Dziadka. Zresztą nie pierwszy raz. To w sumie nic przyjemnego, bo on ma w zwyczaju wyciągać ją podczas jedzenia i owijać w chusteczkę higieniczną i wkładać do kieszeni. A ponieważ on ma notoryczny katar i pociąga cały czas nosem, to i chusteczek zużywa mnóstwo. Więc nie jest to przyjemne, gdy trzeba szukać protezy po koszach na śmieci. Znalazłam ją po południu, dałam mu, a on już dawno zapomniał, że jej nie było i tak długo szukaliśmy

. Zdążył też zmoczyć spodnie i rozerwać je na szwie. Co Babcia skomentowała słowami, że już dawno mu przepowiadała, ze pęknie, jak będzie tak dużo jeść

. Przyszła burza, więc ucieszyłam się, ze odpadnie nam popołudniowy ogródek i odpadł ... ale tylko mi, bo Babcia troszkę po nim "potańcowała". Ja uparłam się i nie wyszłam. Zrobiłam wielkie pranie, bo tutaj to dosłownie przydałyby się dwie pralki i też miałyby zajęcie. Babcia ma jakieś słabsze dni, bo zasypia podczas jedzenia. Tak było przy obiedzie i później też. Czasami zwracam jej uwagę, zwłaszcza, jak widzę, ze zaraz upuści np. filiżankę, ale jak ma jej spaść coś z widelca, to nie mówię nic, bo przynajmniej jak jej to spadnie, to przebudza się na dłuższy czas, bo jest zła na siebie

. I tak czas mija
