Dzień dobry dla Was , dla mnie strasznie długa noc nareszcie się skończyła, nie będę pisać w poskarżyjkach bo i skarżyć się nie ma na co, ot po prostu taka praca raz na wozie raz pod wozem. Piszę bo Wy zrozumiecie temat. Przez dwa dni tak jak się domyślałam AL się przyczaił , ale od wczoraj zmienił schorowanego człowieka w osobę straszną , zagubioną , agresywną i kompletnie oderwaną od rzeczywistości. Leki na Parkinsona działają bez zarzutu co w tej sytucji nie pomaga bo dziadek lata jak fryga z charakterystycznym dreptaniem w miejscu i przechylony do przodu , brak równowagi powoduje że upada i wstaje mimo to gna dalej. Wygląda to groteskowo i strasznie , nic nie działa ani tłumaczenie , uspakajanie , jedzenie , picie , kąpiel no nic. Dociągneliśmy do rana i wreszcie padł , ja bym wezwała pogotowie już o 3 gdybym była tutaj sama , ale nie jestem, żona rozpacza i żyje nadzieją jak współuzależniona żona alkoholika myśląca że to minie. Ja wiem że będzie tylko gorzej ale ją rozumiem mają tylko siebie, to był cudowny mądry człowiek i dla bliskich pogodzenie się z faktem że pomimo że żyje to go już tak naprawdę tu nie ma, jest zwyczajnie i po ludzku trudne. Słyszę jak płacze i nie mogę jej pomóc , bardzo mi przykro. Pewnie wrócimy do tematu Kliniki psychiatrycznej jak emocje trochę opadną. Wiem że wiele z was myśli że nie jestem asertywna, powinnam zjechać , nie angażować się , że to tylko praca , ale z drugiej strony wybierając ten zawód bierzemy ''przypadki'' z całym dobrodziejstwem inwentarza i wiem że zostawiając ich zrobiłabym coś wbrew sobie , coś co długo spędzałoby mi sen z powiek. Na pewno coś wymyślę, a za chwilę dzwonię do zmiennika i wszystko opowiem, on też musi podjąć decyzję.
