Opowieści wigilijne

23 grudnia 2013 11:53 / 7 osobom podoba się ten post
Idą święta... Oderwijmy się na chwilę od naszej pracy , żalów i bolączek związanych z tym , że przyszło nam je spędzić z dala od naszych bliskich , od domów...
Choć dla mnie , jako osoby niewierzącej , nie mają one wymiaru religijnego , jednakże jest to tak szczególny , czasem magiczny czas , że nie ma to chyba większego znaczenia  w jaki sposób się je postrzega.  Chyba we wszystkich nas czas ten pobudza to , co w człowieku dobre i szlachetne ... Bo każdy ma w sobie dobroć.. Jeden w sercu , w oczach , na dłoni , drugi - gdzieś bardzo głęboko skrywaną ...
Może opowiedzmy sobie o tej dobroci ? Której doznaliśmy od innych ludzi ? O jakiejś szczególnej , niecodziennej sytuacji , którą przeżyliśmy ? O < cudach> , które było nam dane doświadczyć ?  O ludziach , którzy byli lub są dla nas kimś szególnie ważnym........?
 
Chcecie ? Piszcie !
 
Ja wam opowiem o mojej przyjaźni z Halinką .... Ale nieco później , bo teraz mam jeszcze dużo zajęć. )))))))))))))))
23 grudnia 2013 13:22
Świetny temat :) Gratulację. Chętnie właczę sie ale...jak sie pozbieram i ostudzę z tej przedświątecznej goraczki :) A na razie...do roboty ! :)
23 grudnia 2013 14:10 / 6 osobom podoba się ten post
Bardzo fajny temat, tym bardziej, że nasze życie nabrało w ostatnich latach takiego tempa, że nie mamy czasu lub nie potrafimy już zatrzymać się na chwilę, żeby choć trochę zwolnić ten pęd. Kiedyś wydawało mi się, że trzeba ciągle za czymś gonić, że to życie tu i teraz to jeszcze nie jest to, które jest mi przeznaczone. A lata leciały, i chyba w życiu często musi się coś wydarzyć, jakiś wstrząs, żebyśmy w końcu zrozumieli, po co tu jesteśmy. Że prawdziwe, dobre życie jest właśnie tu i teraz. To są dzieci biegnące ze szkoły i krzyczące już na schodach- mamo jeść, to czuwanie w nocy podczas choroby, czas na chwilę wytchnienia, dobra książkę, wspólny wyjazd do kina czy na basen- wszystko co jest częścią nas. A czasem nawet taki mały cud, jak przypadkowe natknięcie się na obrazek z modlitwą o wsparcie do Ducha Św, w chwili, gdy wydaje nam się, że nie ma już dla nas wyjścia. Uczę się więc dostrzegać piękno każdego dnia i każde wyniesione doświadczenie przekuć na coś dobrego dla siebie i innych. Życzę Wam kochani wszystkiego co dobre, życzliwych ludzi wokół i duuuużo zdrowia. Pozdrawiam, a tym czasem do robótki :))))
23 grudnia 2013 15:19 / 1 osobie podoba się ten post
swietny temat odezwe sie wieczorkiem i zapewne cos naskrobie :)
23 grudnia 2013 20:43 / 15 osobom podoba się ten post
Słowo się rzekło... A więc < na początku był chaos>.... Żartuję  ! Aż tak daleko ta historia nie sięga....
 
Z Haliną poznałyśmy się dzięki naszym synom. Obaj w tym samym wieku , okupowali osiedlową piaskownicę , zabierali sobie samochodziki ale wspólnie wyganiali inne dzieci z huśtawek. Nie raz musiałyśmy zażegnywać te ich spory i opatrywać otarte kolana . Siadałyśmy na wspólnej ławce i pilnowałyśmy tych naszych małych wojowników. No i wiadomo , dwie mamusie miały raczej wiele wspólnych tematów , a czasami było to zwykłe pierdu-pierdu o dniu codziennym , o tym , co na obiad , jaka dziś pogoda.... W sumie taka niezobowiązująca , grzecznościowa znajomość . Dzieci kończyły zabawę , rozchodziliśmy się do własnych domów i spraw. Niekiedy padło z którejś strony zaproszenie do siebie na kawę , ale i podczas tych wizyt nigdy nie rozmawiałyśmy o żadnych ważnych sprawach . Wszystko grzecznie , z dystansem... I tak minęło kilka lat . Halina urodziła drugiego syna , ja - jeszcze dwie córki . Przez ten cały czas były spotkania przy piaskownicy , czasem wspólny spacer do parku i kawki-herbatki. Potem na długi czas kontakt prawie się urwał , Halina zaczęła wyjeżdżać do DE do pracy ( nie jako opiekunka) , a ja w tym czasie dość poważnie zachorowałam . Nie czułam się w obowiązku informować jej o tym , a i naprawdę rzadko się widywałyśmy. Każda skupiona na własnych sprawach.  Po trzech latach < doszłam do formy > , ona też już nie wyjeżdżała i znów zaczęłyśmy się częściej spotykać . Tematy nieco się zmieniły , dzieci chodziły do szkoły , nasi najstarsi chłopcy do wspólnej klasy , więc zebrania , podręczniki , oceny....Mniej więcej w tym czasie moje małżeństwo bardzo <podupadło>. Nieraz chciałam się jej z czegoś zwierzyć , ale miałam jakiś dziwny opór , przeczucie , że ona wcale by tego nie chciała . Nie mam do dziś pojęcia , dlaczego wtedy tak czułam ? Co powodowało , że nie umiałam złamać tej bariery ?  Może to , iż wtedy jej małżeństwo postrzegałam jako prawie idealne , więc nie chciałam zasypywać jej własnymi brudami ? Właściwie nasza znajomość była już na etapie znacznie serdeczniejszym , ale nadal był jakiś irracjonalny mur.
     Mój ówczesny małżonek wyjechał do Holandii , do pracy . Ściągnął go do siebie jego kolega i sąsiad z bloku. Miało być pięknie i dobrze... Nie było . Po niespełna miesiącu przyszły pierwsze pieniądze , były telefony i smsy... Miałam cichą nadzieję , że ta rozłąka sprawi , że nie tylko poprawi nam się finansowo , ale i z innej perspektywy spojrzymy na nasz związek i wzajemne relacje...  Czas pokazał , jakże naiwna była ta nadzieja... Mijał kolejny miesiąc , telefony były coraz rzadsze , głównie z tłumaczeniem , że chwilowo nie ma żadnej pracy , musi czekać .. Były jeszcze smsy , pełne zapewnień o miłości do mnie i dzieci , o tęsknocie. Myślałam sobie , trudno , chwilowy przestój , potem coś ruszy. Ale mijały tygodnie i nic się nie zmieniało , oprócz tego , że zostałam praktycznie bez środków do życia . Nie będę opisywać , jaką gehenne przeszłam . Z nikąd pomocy , nawet <rodzina> nagle zapomniała , gdzie mieszkamy. Moja własna siostra , gdy poszłam do niej z płaczem prosić o pożyczenie pieniędzy na przysłowiowy chleb , wyjęła 10 zł. i powiedziała < Basia , pomogła bym ci , ale nie mam z czego >. Za tydzień zadzwoniła , żebym przyszła zobaczyć jakie meble sobie kupiła do kuchni...
Nie miałam pracy , do MOPSu wstydziłam się iść . Trochę w tym czasie pomagała mi sąsiadka .
Halina wpadła na kawę...  Coś we mnie pękło , strzeliło tak , że nie mogłam się opanować . Musiałam wszystko z siebie wywalić , wyrzygać emocjonalnie ... Przytuliła mnie i płakała razem ze mną . Pozwoliła mi na to , abym się oczyściła...
Gdy ochłonęłam , to pojechała po mnie bez ceregieli , zje...a jak szmaciarz konia . Czemu nic jej nie powiedziałam , dlaczego nie przyszłam do niej ???  Ludzie ! Wstydziłam się , bałam , nie wiedziałam  !!!!  Zadziałała błyskawicznie . Miałam wreszcie co dać jeść dzieciom , podrzucała obiady , na siłę zaciągnęła do MOPSu. Coś tam mi przyznali . Było bardzo skromnie , ale było w ogóle.
Wtedy między nami runął ten mur , który obie nieświadomie zbudowałyśmy.  Opowiadała mi , że wiedziała , że byłam chora , ale nie przychodziła do mnie wtedy prawie wcale , bo nie wiedziała , jak ma się zachować . Miałam raka . Spotkałam się wtedy z tak dziwacznymi zachowaniami różnych ludzi , że wcale mnie to nie dziwiło.  Mówiła , że się o mnie bała . I modliła.
Minęło ponad pół roku , w czasie którego załatwiłam sobie przez UP uczestnictwo w kursie opiekuna . Miałam z tego trochę kasy , miałam odskocznię od domu i nieco oddechu. Małżonek wrócił . Jakby nic się nie stało , jakby wyszedł poprzedniego dnia do pracy.... Przywiózł dzieciom reklamówkę słodyczy...........Przywitał się słowami < Ale się za wami stęskniłem> !!!
       Skończyłam kurs , znalazłam pracę , odżyłam . Po jakimś czasie postanowiłam się douczyć . Zapisałam się do LO .
Właśnie tego dnia wracałam ze szkoły , gdzie zanosiłam papiery . Halinę spotkałam na chodniku. Widziałam po jej minie , że coś nie tak .  Powiedziała tylko < Teraz twoja kolej>.
Poszłyśmy do mnie . Przez prawie pięć godzin słuchałam.... Były łzy , była opowieść o jej życiu , o jej < jakże idealnym > mężu. W końcu pokazała mi siniaki. Osłupiałam jak żona Lota . Przeżyłam kolejny szok , jak mi opowiedziała , co ten zwyrodnialec z nią robił .
    A ja miałam przed oczami obraz szczęśliwej rodziny z niedzielnymi wyjściami pod rączkę do kościoła...........
Namówiłam ją , żeby też się zapisała do szkoły , żeby wreszcie zrobiła coś dla siebie .Nauczyłyśmy się siebie wspierać . Często mówiła , że przychodzi do mnie na terapię , nazywała swoim osobistym psychologiem-chałupnikiem .
 
 A dziś ? Odeszłyśmy obie od swoich wspaniałych mężów . Halina jakiś czas wynajmowała mieszkanie , a ponad rok temu pojechała do Angli do swojego wujka , który owdowiał i potrzebował opieki. W pażdzierniku tego roku wujek odszedł do swojej żony , za którą bardzo tęsknił . I nawet troskliwa opieka Halinki nic nie pomogła . Ale on ją docenił . Zapisał jej dom i oszczędności ... Jestem pewna , że mało kto zasłużył na taki <dar>. Jej , po prostu , to się należało . Za całe jej trudne życie i za to , jakim jest człowiekiem.
 Halina jest mi bliższa niż siostra . Ona JEST moją siostrą ................................
23 grudnia 2013 21:05 / 3 osobom podoba się ten post
Nowa70- piękna, smutna a jednocześnie podnosząca na duchu historia, aż mi się łezka zakręciła w oku. Warto wierzyć w dobro i dobrych ludzi.
23 grudnia 2013 21:26 / 8 osobom podoba się ten post
Nowa70, miałaś wspaniały pomysł z tym tematem. Na pewno będziemy tu często zaglądać.
 
Na początek opowiem krótką historyjkę pewnych świąt BN w moim domu.
 
Byłam wtedy świeżo po rozwodzie, pracowałam w firmie komunikacyjnej i miałam dwie głowy na karku z przerażenia jak to będzie, dom w wiecznym remoncie, zero kasy na dotychczas wspólnym koncie, ja zostałam sama z dość małymi dziećmi i muszę popilnować ich i jeszcze problem w pracy, która może nie wysysała ze mnie wszystkich soków, ale stresująca była, choć ją lubiłam. Mianowicie nie miałam dojazdu do miasta żeby być na 6.00 i zaczynałam o 6.45, co niektórych kłuło w oczy. Swojego auta jeszcze wtedy nie miałam. Dzień przed wigilią wpadłam do palarni na szybką fajkę i w drzwiach mnie trochę przystopowało. Pod ścianą w kącie za szafką siedział na podłodze kolega i płakał. (Oglądaliście DIRTY DANCING? To wyglądało jak wejście Baby do kuchni gdzie płakała Penny.) Chciałam się wycofać ale tą fajkę zdążyłam odpalić otwierając nogą drzwi i nie mogłam już wyjść. Zwyczajnie i po ludzku zapytałam czy mogę pomóc i usłyszałam że jego żona tej nocy zabrała dzieci i zostawiła mu kartkę że wyjeżdża do Kanady. Nawet się z tymi dziećmi nie pożegnał bo spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Pół roku wcześniej stracił rodziców w wypadku drogowym i został sam jak palec. No, na takie coś to raczej rady nie ma, żony mu nie wrócę ani rodziców... Wróciłam do domu i jakoś tak przy kolacji z rodzicami rozmawiam i opowiadam, a mój tatko na to żebym go zaprosiła na wigilię, bo jak to tak żeby on tak sam... Tak zrobiłam. W wigilię też pracowałam, tyle że krócej i zaprosiłam go. Trochę się wzbraniał ale widziałam że to tak dla zasady. Moje dzieci z dziadkiem kupili dla niego jakąś wodę kolońską - żeby nie został z pustymi rękami. A dodam że rodzinka znała go tylko z moich relacji o pracy - że taki istnieje i tyle. Było dość skromnie, nie odwalałam wystawnej wieczerzy ale starczyło wszystkiego. I do śmierci nie zapomnę tej wdzięczności w jego oczach, jak moje dzieciaki które same straciły niewiele wcześniej swojego ojca z oczu, siadły mu na kolana z tym drobnym prezentem i zaczęły którąś kolędę. Poszedł z nami na pasterkę i dopiero potem wrócił do siebie. Do dziś jest jednym z trzech moich NAJLEPSZYCH przyjaciół na którego mogę liczyć w każdej sytuacji. I zaznaczam - nigdy nie zostaliśmy parą...
A wigilia w gronie "swojaków" wróciła do mnie teraz, w tym roku, kiedy syn mojej PDP powiedział że moja wigilia powinna być w towarzystwie Polaków i pozwolił mi na ponad dobowy wyjazd do Freisinga.
 
Kiedys napiszę o jeszcze jednej przyjaźni...
23 grudnia 2013 21:32 / 2 osobom podoba się ten post
Lili

Nowa70, miałaś wspaniały pomysł z tym tematem. Na pewno będziemy tu często zaglądać.
 
Na początek opowiem krótką historyjkę pewnych świąt BN w moim domu.
 
Byłam wtedy świeżo po rozwodzie, pracowałam w firmie komunikacyjnej i miałam dwie głowy na karku z przerażenia jak to będzie, dom w wiecznym remoncie, zero kasy na dotychczas wspólnym koncie, ja zostałam sama z dość małymi dziećmi i muszę popilnować ich i jeszcze problem w pracy, która może nie wysysała ze mnie wszystkich soków, ale stresująca była, choć ją lubiłam. Mianowicie nie miałam dojazdu do miasta żeby być na 6.00 i zaczynałam o 6.45, co niektórych kłuło w oczy. Swojego auta jeszcze wtedy nie miałam. Dzień przed wigilią wpadłam do palarni na szybką fajkę i w drzwiach mnie trochę przystopowało. Pod ścianą w kącie za szafką siedział na podłodze kolega i płakał. (Oglądaliście DIRTY DANCING? To wyglądało jak wejście Baby do kuchni gdzie płakała Penny.) Chciałam się wycofać ale tą fajkę zdążyłam odpalić otwierając nogą drzwi i nie mogłam już wyjść. Zwyczajnie i po ludzku zapytałam czy mogę pomóc i usłyszałam że jego żona tej nocy zabrała dzieci i zostawiła mu kartkę że wyjeżdża do Kanady. Nawet się z tymi dziećmi nie pożegnał bo spadło to na niego jak grom z jasnego nieba. Pół roku wcześniej stracił rodziców w wypadku drogowym i został sam jak palec. No, na takie coś to raczej rady nie ma, żony mu nie wrócę ani rodziców... Wróciłam do domu i jakoś tak przy kolacji z rodzicami rozmawiam i opowiadam, a mój tatko na to żebym go zaprosiła na wigilię, bo jak to tak żeby on tak sam... Tak zrobiłam. W wigilię też pracowałam, tyle że krócej i zaprosiłam go. Trochę się wzbraniał ale widziałam że to tak dla zasady. Moje dzieci z dziadkiem kupili dla niego jakąś wodę kolońską - żeby nie został z pustymi rękami. A dodam że rodzinka znała go tylko z moich relacji o pracy - że taki istnieje i tyle. Było dość skromnie, nie odwalałam wystawnej wieczerzy ale starczyło wszystkiego. I do śmierci nie zapomnę tej wdzięczności w jego oczach, jak moje dzieciaki które same straciły niewiele wcześniej swojego ojca z oczu, siadły mu na kolana z tym drobnym prezentem i zaczęły którąś kolędę. Poszedł z nami na pasterkę i dopiero potem wrócił do siebie. Do dziś jest jednym z trzech moich NAJLEPSZYCH przyjaciół na którego mogę liczyć w każdej sytuacji. I zaznaczam - nigdy nie zostaliśmy parą...
A wigilia w gronie "swojaków" wróciła do mnie teraz, w tym roku, kiedy syn mojej PDP powiedział że moja wigilia powinna być w towarzystwie Polaków i pozwolił mi na ponad dobowy wyjazd do Freisinga.
 
Kiedys napiszę o jeszcze jednej przyjaźni...

Lili,....piękne*
23 grudnia 2013 21:47 / 2 osobom podoba się ten post
Nowa ,Lili wzruszylam się po raz kolejny w ciągu dwóch dni...
24 grudnia 2013 12:56 / 1 osobie podoba się ten post
No, nie dziewczyny, czyżbyśmy miały płakać rzewnymi łzami w tę wigilię ( ja mam oczy w bardzo mokrym miejscu, przyznaję się bez bicia:)), może któraś ma jakąś wesołą historię?
Piękne historie, książek nie trzeba czytać...
28 grudnia 2013 17:24
Już po wigilii i widzę że temat umarł śmiercią naturalną. A może by go odświeżyć??? :)
28 grudnia 2013 22:28 / 1 osobie podoba się ten post
nowa70

Słowo się rzekło... A więc < na początku był chaos>.... Żartuję  ! Aż tak daleko ta historia nie sięga....
 
Z Haliną poznałyśmy się dzięki naszym synom. Obaj w tym samym wieku , okupowali osiedlową piaskownicę , zabierali sobie samochodziki ale wspólnie wyganiali inne dzieci z huśtawek. Nie raz musiałyśmy zażegnywać te ich spory i opatrywać otarte kolana . Siadałyśmy na wspólnej ławce i pilnowałyśmy tych naszych małych wojowników. No i wiadomo , dwie mamusie miały raczej wiele wspólnych tematów , a czasami było to zwykłe pierdu-pierdu o dniu codziennym , o tym , co na obiad , jaka dziś pogoda.... W sumie taka niezobowiązująca , grzecznościowa znajomość . Dzieci kończyły zabawę , rozchodziliśmy się do własnych domów i spraw. Niekiedy padło z którejś strony zaproszenie do siebie na kawę , ale i podczas tych wizyt nigdy nie rozmawiałyśmy o żadnych ważnych sprawach . Wszystko grzecznie , z dystansem... I tak minęło kilka lat . Halina urodziła drugiego syna , ja - jeszcze dwie córki . Przez ten cały czas były spotkania przy piaskownicy , czasem wspólny spacer do parku i kawki-herbatki. Potem na długi czas kontakt prawie się urwał , Halina zaczęła wyjeżdżać do DE do pracy ( nie jako opiekunka) , a ja w tym czasie dość poważnie zachorowałam . Nie czułam się w obowiązku informować jej o tym , a i naprawdę rzadko się widywałyśmy. Każda skupiona na własnych sprawach.  Po trzech latach < doszłam do formy > , ona też już nie wyjeżdżała i znów zaczęłyśmy się częściej spotykać . Tematy nieco się zmieniły , dzieci chodziły do szkoły , nasi najstarsi chłopcy do wspólnej klasy , więc zebrania , podręczniki , oceny....Mniej więcej w tym czasie moje małżeństwo bardzo <podupadło>. Nieraz chciałam się jej z czegoś zwierzyć , ale miałam jakiś dziwny opór , przeczucie , że ona wcale by tego nie chciała . Nie mam do dziś pojęcia , dlaczego wtedy tak czułam ? Co powodowało , że nie umiałam złamać tej bariery ?  Może to , iż wtedy jej małżeństwo postrzegałam jako prawie idealne , więc nie chciałam zasypywać jej własnymi brudami ? Właściwie nasza znajomość była już na etapie znacznie serdeczniejszym , ale nadal był jakiś irracjonalny mur.
     Mój ówczesny małżonek wyjechał do Holandii , do pracy . Ściągnął go do siebie jego kolega i sąsiad z bloku. Miało być pięknie i dobrze... Nie było . Po niespełna miesiącu przyszły pierwsze pieniądze , były telefony i smsy... Miałam cichą nadzieję , że ta rozłąka sprawi , że nie tylko poprawi nam się finansowo , ale i z innej perspektywy spojrzymy na nasz związek i wzajemne relacje...  Czas pokazał , jakże naiwna była ta nadzieja... Mijał kolejny miesiąc , telefony były coraz rzadsze , głównie z tłumaczeniem , że chwilowo nie ma żadnej pracy , musi czekać .. Były jeszcze smsy , pełne zapewnień o miłości do mnie i dzieci , o tęsknocie. Myślałam sobie , trudno , chwilowy przestój , potem coś ruszy. Ale mijały tygodnie i nic się nie zmieniało , oprócz tego , że zostałam praktycznie bez środków do życia . Nie będę opisywać , jaką gehenne przeszłam . Z nikąd pomocy , nawet <rodzina> nagle zapomniała , gdzie mieszkamy. Moja własna siostra , gdy poszłam do niej z płaczem prosić o pożyczenie pieniędzy na przysłowiowy chleb , wyjęła 10 zł. i powiedziała < Basia , pomogła bym ci , ale nie mam z czego >. Za tydzień zadzwoniła , żebym przyszła zobaczyć jakie meble sobie kupiła do kuchni...
Nie miałam pracy , do MOPSu wstydziłam się iść . Trochę w tym czasie pomagała mi sąsiadka .
Halina wpadła na kawę...  Coś we mnie pękło , strzeliło tak , że nie mogłam się opanować . Musiałam wszystko z siebie wywalić , wyrzygać emocjonalnie ... Przytuliła mnie i płakała razem ze mną . Pozwoliła mi na to , abym się oczyściła...
Gdy ochłonęłam , to pojechała po mnie bez ceregieli , zje...a jak szmaciarz konia . Czemu nic jej nie powiedziałam , dlaczego nie przyszłam do niej ???  Ludzie ! Wstydziłam się , bałam , nie wiedziałam  !!!!  Zadziałała błyskawicznie . Miałam wreszcie co dać jeść dzieciom , podrzucała obiady , na siłę zaciągnęła do MOPSu. Coś tam mi przyznali . Było bardzo skromnie , ale było w ogóle.
Wtedy między nami runął ten mur , który obie nieświadomie zbudowałyśmy.  Opowiadała mi , że wiedziała , że byłam chora , ale nie przychodziła do mnie wtedy prawie wcale , bo nie wiedziała , jak ma się zachować . Miałam raka . Spotkałam się wtedy z tak dziwacznymi zachowaniami różnych ludzi , że wcale mnie to nie dziwiło.  Mówiła , że się o mnie bała . I modliła.
Minęło ponad pół roku , w czasie którego załatwiłam sobie przez UP uczestnictwo w kursie opiekuna . Miałam z tego trochę kasy , miałam odskocznię od domu i nieco oddechu. Małżonek wrócił . Jakby nic się nie stało , jakby wyszedł poprzedniego dnia do pracy.... Przywiózł dzieciom reklamówkę słodyczy...........Przywitał się słowami < Ale się za wami stęskniłem> !!!
       Skończyłam kurs , znalazłam pracę , odżyłam . Po jakimś czasie postanowiłam się douczyć . Zapisałam się do LO .
Właśnie tego dnia wracałam ze szkoły , gdzie zanosiłam papiery . Halinę spotkałam na chodniku. Widziałam po jej minie , że coś nie tak .  Powiedziała tylko < Teraz twoja kolej>.
Poszłyśmy do mnie . Przez prawie pięć godzin słuchałam.... Były łzy , była opowieść o jej życiu , o jej < jakże idealnym > mężu. W końcu pokazała mi siniaki. Osłupiałam jak żona Lota . Przeżyłam kolejny szok , jak mi opowiedziała , co ten zwyrodnialec z nią robił .
    A ja miałam przed oczami obraz szczęśliwej rodziny z niedzielnymi wyjściami pod rączkę do kościoła...........
Namówiłam ją , żeby też się zapisała do szkoły , żeby wreszcie zrobiła coś dla siebie .Nauczyłyśmy się siebie wspierać . Często mówiła , że przychodzi do mnie na terapię , nazywała swoim osobistym psychologiem-chałupnikiem .
 
 A dziś ? Odeszłyśmy obie od swoich wspaniałych mężów . Halina jakiś czas wynajmowała mieszkanie , a ponad rok temu pojechała do Angli do swojego wujka , który owdowiał i potrzebował opieki. W pażdzierniku tego roku wujek odszedł do swojej żony , za którą bardzo tęsknił . I nawet troskliwa opieka Halinki nic nie pomogła . Ale on ją docenił . Zapisał jej dom i oszczędności ... Jestem pewna , że mało kto zasłużył na taki <dar>. Jej , po prostu , to się należało . Za całe jej trudne życie i za to , jakim jest człowiekiem.
 Halina jest mi bliższa niż siostra . Ona JEST moją siostrą ................................

Bardzo..., bardzo chciałbym Cię kiedyś poznać. Może los tak sprawi...
28 grudnia 2013 22:35 / 3 osobom podoba się ten post
sas-anka

Bardzo..., bardzo chciałbym Cię kiedyś poznać. Może los tak sprawi...

a tam na los bedziecie czekac.XXI w mamy.Wymiencie sie nr tel zdzwoncie kupcie flaszke albo lepiej dwie aby dwa razy do sklepu nie latac i juz 
28 grudnia 2013 22:39 / 1 osobie podoba się ten post
sas-anka

Bardzo..., bardzo chciałbym Cię kiedyś poznać. Może los tak sprawi...

Jest mi bardzo , bardzo miło ! Wiesz , są rzeczy na tym świecie , o których się fizjologom nie śniło..... haha..... Więc , kto wie ?
28 grudnia 2013 22:42 / 1 osobie podoba się ten post
nowa70

Jest mi bardzo , bardzo miło ! Wiesz , są rzeczy na tym świecie , o których się fizjologom nie śniło..... haha..... Więc , kto wie ?

No jak Wy same nie wiecie to Bog po Was limuzyn nie wysle