Dziennik Zosi #2

26 lipca 2015 09:31
magdzie

:moderator2::moderator2:

Magda. Nie strasz. Heee
26 lipca 2015 09:48 / 1 osobie podoba się ten post
Ona_Lisa

Magda. Nie strasz. Heee

Nie strasze,ale robi sie zwykly smietnik dziewczynie,dogryzac niech ida gdzie indziej,ZERO poszanowania.
26 lipca 2015 09:50 / 2 osobom podoba się ten post
magdzie

Nie strasze,ale robi sie zwykly smietnik dziewczynie,dogryzac niech ida gdzie indziej,ZERO poszanowania.

I Zofijka się zapłacze jak to zobaczy:(
27 lipca 2015 23:05 / 5 osobom podoba się ten post
Hi wszystkim, jestem już w domu, wreszcie dokopałam się do mojego laptopka i zajrzałam na mój blog.

Oj tam, oj tam Kasiu nie  rozpłakałam się   Ja swoje łzy wypłakałam już w życiu przy prawdziwych dramatach,
tu raczej uśmiałam się z rozwoju dyskusji. Także nie jestem ani zła, ani obrażona, ale Hans Kloss mnie naprawdę rozśmieszył:fuckyou2:
27 lipca 2015 23:17 / 4 osobom podoba się ten post
Podróż do domu miałam z małymi przygodami. Przez całą Polskę przejechałam na awaryjnym trybie samochodu. Chyba troszkę za mocno cisnęłam w pedał i wysadziło mi przewód od Interkulera przy silniku (ale tego dowiedziałam się po spotkaniu z mężem w Licheniu). W pewnym momencie poczułam lekkie PUF i spadek mocy silnika, zapaliła się kontrolka awarii silnika. Jadąc dalej (z mniejszą prędkością) zadzwoniłam do męża i opowiedziłąm co się dzieje. Uspokoił mnie, że domyśla się co to jest i nie jest to poważna awaria  oraz że mogę jechać dalej, tylko wolniej. I tak dojechałam do domu, 600 km na awarii. Dzisiaj już samochód jest u mechanika. Nie jest to duża usterka, ale gdy to się objawiło, to miałam czarne myśli (takie jak dym wydobywający się z wydechu), że będę musiała wzywać pomoc i samochód oddać na lawetę. 
28 lipca 2015 09:00 / 7 osobom podoba się ten post
V tydzień – 20.07.-25.07.2015  
Poniedziałek – dzisiaj z rana było ustyskiwanie na nieprzespaną noc przez moją PDP, ale ona na to zawsze narzeka. Beti rzeczywiście budzi się czasami w nocy, tylko jak zwykle wyolbrzymia ten problem. Gdy się obudzi, zaraz wędruje na kibelek, mimo że nosi pieluchomajtki. Przez noc potrafi zużyć od 2 do 5 sztuk. Przez to wybudza się i rzeczywiście trochę nie dosypia. Jak przychodzę do niej o 8.00, to zawsze jeszcze chcę przedłużać polegiwanie, chociaż do łóżka idzie o 21.00. Ona wogóle jest śpiochem i leniwcem z samego charakteru (ponoć zawsze taka była). W ciągu dnia drzemałaby całymi dniami, gdybym jej nie aktywowała. Drzemanie w fotelu jest jej najbardziej ulubionym zajęciem i cieszy się, gdy jej w tym nie przeszkadzam .  
Dzisiaj miałam termin do dentysty na godzinę 15.00. Przed samym moim wyjściem zadzwonił Helmut ze szpitala, że wychodzi do domu i żebym po niego przyjechała. Tym razem Beti asertywnie odmówiła, tłumacząc mu, że ja pojechałam do dentysty i nie wie kiedy wrócę, żeby inaczej sobie zorganizował powrót. W końcu ma syna w tym mieście i to on powinien zatroszczyć się o ojca. Cała moja wyprawa trwała 2,5 godziny, ponieważ pojechałam rowerem i po wyjściu z gabinetu zrobiłam jeszcze rundkę po obrzeżach miasta. Gdy wróciłam do domu PDP siedziała rozemocjonowana i nadawała na gorącej linii telefonicznej. Okazało się, że Helmut nie dogadał się z synalkiem (on nie ma prawa jazdy, a w ogóle to gamoń), taksówką nie chciał wracać i zadzwonił do Beti, że będzie czekał na mnie. Moja PDP tak się tym przejęła, że bez protestów przystałam na to, że pojadę. Biedny jest ten Helmut w swojej samotności. Ma troje dzieci i nie może na nich liczyć. Ja go nawet lubię, bo jest sympatycznym i inteligentnym staruszkiem, z którym w przeciwieństwie do mojej PDP można mądrze porozmawiać. Ma też pozytywny wpływ na naszą bohaterkę. W sumie w szpitalu czekał na mnie 3 godziny i bardzo się ucieszył, gdy mnie zobaczył.
 
W drodze powrotnej zażyczył sobie, abym najpierw pojechała do domu Beti, bo chce porozmawiać z przyjaciółką, uspokoić ją i wytłumaczyć, co mu jest, aby tak się nie przejmowała i nie rozpowiadała po całym mieście o jego strasznych chorobach. Helmut twierdzi, że to nie jest białaczka, że Beti jak zwykle dopowiedziała sobie tę wersję wydarzeń. Mówi natomiast, że to są problemy z krwią, których lekarze nie potrafią zdiagnozować i dlatego ustawiają mu leki metodą obserwacyjną tzn. jak organizm pacjenta zareaguje na określoną terapię. Nie wiem jaka jest prawda, czas pokaże, a Helmutowi życzę zdrowia i wszystkiego najlepszego, aby jeszcze pożył sobie kilka latek.  
Co do mojej wizyty u stomatologa, jestem zadowolona. Przyjęto mnie z pełną starannością i kulturą. Najpierw pani doktor zrobiła przegląd uzębienia, zaordynowała prześwietlenie całej szczęki i oczyszczenie zębów z kamienia. Wprawdzie wszystkie zęby mam zdrowe tzn. część z nich jest plombowana, ale mam spore ubytki w uzębieniu (kilka zębów trzonowych) Stomatolog doradziła mi, że powinnam pomyśleć o jakiejś formie uzupełnienia braków. Prześwietlenie wykonano na miejscu i dentystka od razu omówiła mi stan, możliwości i warianty udoskonalenia mojego zgryzu. Oczywiście, powiedziałam jej, że na razie sobie radzę, bo jakieś funkcjonalne zęby jeszcze mam i ze względów finansowych na razie nie będę z tym nic robiła. Zresztą jeśli nawet, to zrobiłabym to w Polsce, bo tu ceny są wielokrotnie wyższe.  
 
Helmut posiedział u nas ze 2 godziny i dopiero o 20.00 odwiozłam go do domu. Bardzo mi dziękował za tę przysługę. Beti też była zadowolona, więc wszystko jest w porządku. Wieczorem rozmawiałam jeszcze ze swoją zmienniczką Anią, która teraz przyjedzie do Beti. Kupiła już bilet i chciała się upewnić, czy wszystko w porządku na naszej Stelli. Jest to bardzo porządna kobieta i dobrze się z nią rozumiem. Przyjedzie tu już trzeci raz, więc wszystko jest jej tu znane.  
29 lipca 2015 11:01 / 7 osobom podoba się ten post
Wtorek – Przedpołudnie spokojne i bez żadnych zakłóceń. Pogoda nadal Hochsommerlich, więc nadal się męczymy i Beti nie chce słyszeć o wyjściu z domu. Cały dzień przesiedziała na zacienionym tarasie. Ja powoli przygotowuję się do wyjazdu do domu. Porobiłam już jakieś zakupy, a że jestem swoim samochodem, to nie muszę się ograniczać parametrami bagażu, tak jak w przypadku autobusu.
 
Po obiedzie pojechałam rowerem do Rathaus po zielone worki na Restmuell. Hala miała załatwić większy pojemnik na te śmieci, ale ma taki zryw, że od stycznia załatwia i nadal tego nie ma. Tak jest z wieloma sprawami tutaj. Coś się popsuje, czy wymaga naprawy, to oczywiście obiecują, że załatwią lub kupią nowe, ale pozostaje to najczęściej na etapie obiecanek. Tylko koniecznie niezbędne rzeczy udaje mi się od nich wydębić. No ale cóż, po pierwsze córki nie mają czasu i rzeczywiście trzeba przypominać po kilka razy, a po drugie myślą bardzo, bardzo oszczędnościowo.
 
Wróciłam do domu umordowana upałem, że od razu wskoczyłam pod prysznic, niestety gorący, bo bateria zepsuta i nie pobiera zimnej wody. To też mam obiecane, że będzie naprawione. Zdążyłam się ogarnąć, a Beti woła, że zaraz będziemy miały niespodziewany Besuch – jakieś znajome małżeństwo z jej rodzinnej miejscowości. Przygotowałam więc kawę, podałam, gdy goście zawitali i zmyłam się do swojego pokoju na chwilę odpoczynku.
 
Przed siedemnastą pojechałam do mojego lekarza w sprawie omówienia wyników badań kardiologicznych i recepty na moją nadciśnieniową dolegliwość. Holter pokazał, że jestem wysokociśnieniowa i muszę brać odpowiednie leki. Dostałam receptę na dwa medykamenty i wykupiłam je w najbliższej aptece za całe 5 euro (porcja na 2 miesiące). Wychodzi więc taniej niż w Polsce, tym bardziej że moja polska doktorowa wypisywała mi leki na 100 %, jak zobaczyła niemieckie ubezpieczenie. U lekarza zeszło mi się dość długo – całe 2 godziny. Do domu wróciłam o 19.00. Beti już się bardzo niepokoiła i była po prostu głodna. Normalnie robię kolację około 18.00, więc rzeczywiście trochę ją przetrzymałam. 
29 lipca 2015 22:28 / 9 osobom podoba się ten post
Środa – dzisiaj też mieliśmy paskudny upał. Ja to już wogóle chyba się roztopię. Cały dzień dosłownie zalewał mnie pot. Zimne prysznice z ogrodowego Schlauchu pomagały tylko na krótko. Do obiadu czas umknął błyskawicznie. W południe, gdy już kończyłam gotować obiad przyjechała najpierw córka Hala, a potem Hausarzt PDP. Pani doktor pobrała krew pacjentki do zbadania na okoliczność Harnseure (kwasu moczanowego). Beti była bardzo rozmowna i logiczna, więc doktorowa rozkręciła się z rozmową jak nigdy. Do mnie teraz jest też bardzo miła, jakby chciała zatrzeć ślady jej brzydkiego zachowania wobec mnie parę miesięcy temu. Niech jej tam będzie, ja pamiętliwa nie jestem i przeszłam ponad to zdarzenie do normalności.
 
Po wyjściu doktorowej podałam obiad. Zaprosiłam też Halę do stołu, chociaż ona normalnie jest powściągliwa w rzucaniu się na jedzenie u matki. Akurat zrobiłam pyszny obiadek: schabowy (dla PDP malutki kawałek), ziemniaki, kalafior i sałatka z czerwonych buraków i jeszcze sok marchwiowo–jabłkowy. Hali tak to smakowało, że normalnie wylizywała resztki Gemuese z talerza. Przy okazji porozmawiałyśmy przy PDP o różnych sprawach. Między innymi o problemach opieki nad seniorami i zatrudnianiu Polek. Rozmowa z Halą jest zawsze budująca. Ona jest bardzo modrą i inteligentną osobą. Ja poruszyłam sprawę mojej umowy, moich przerw i tłumaczyłyśmy Beti, że oficjalnie to ja mam 6 godzin pracy i 2 godziny przerwy z tytułu umowy. Resztę jest to tzw. świadczenie wymienne: moje Unerkunft za towarzyszenie PDP. Beti nie mogła tego zrozumieć. W jej pojęciu to ja nie pracuję całą dobę (wyłączając przerwę), bo np. jak siedzę z nią na tarasie, albo śpię, albo coś tam czytam, to nie pracuję. Hala natomiast uświadomiła ją, że nawet jak przeleżę do góry brzuchem cały dzień, a będę jej towarzyszyć, to znaczy, że cały dzień pracowałam. Wytłumaczyła jej też, że jeśli niemieckie rodziny chciałyby zatrudnić niemieckie opiekunki na całą dobę, to kosztowałoby to 4 razy tyle, co opiekunki z Polski. Gdy PDP zaczęła coś kojarzyć, to była w szoku. Ona chyba myślała, że ja mam tu tylko trochę pracy, a poza czynnościami, które można określić stricte pracą (poranna toaleta, przygotowanie posiłków, porządki itd.), to ja tu mam wywczasy. Jestem bardzo zadowolona z tej rozmowy, bo w obliczu ostatnich nieporozumień zostało niejako wszystko wyklarowane. A że Hala ma takie zdrowe podejście do tematu i potwierdziła moje uwagi swoim autorytetem, to Beti przyjęła to do wiadomości.
 
Nasza rozmowa przy stole trwała dość długo tj. do 14.30. Następnie posprzątałam kuchnię, posiedziałam jeszcze trochę z PDP i dopiero przed 16.00 wybrałam się na rower. Właściwie zwlekałam tak długo z wyjściem, bo PDP oczekiwała Helmuta i chciałam im podać kawę. On jednak się spóźniał. Popołudniową kawę wypiłyśmy więc same i jeszcze zostało trochę w termosie w razie gdyby nasz spóźniony przyjaciel jednak tutaj zawitał.
 
Chociaż upał był spory, to zdecydowałam się na dłuższą przejażdżkę rowerem. Pojechałam na drugi koniec miasta okrężną ścieżką, a wróciłam druga stroną. Właściwie zrobiłam taki mały Ring po mieście. Po drodze załatwiłam jeszcze parę drobnych spraw handlowych. Nie było mnie dokładnie 2 godziny. Gdy zajechałam na podwórze, Beti roztrzęsiona zawołała z balkonu: jak dobrze, że jesteś, z Helmutem coś się źle dzieje, jest zdenerwowany, wydzierał się na mnie i krwawi. Normalnie zatkało mnie i szybko pobiegłam do domu na ratunek. Okazało się, że Helmut przyjechał zaraz, jak ja wymknęłam się z domu. Zaczął do Beti coś zdenerwowany krzyczeć, co nie było podobne do niego. W związku z problemami z krwią, która farmakologicznie jest rozrzedzona i słabo krzepnie, jeśli gdzieś się uderzy, a ma też cienką skórę, to zaraz krwawi i trudno jest to zatamować. Właśnie przyjechał do nas z taką „raną” na której miał naklejony plaster. Ten jednak przesiąkł i stąd to „wielkie krwawienie”. Beti strasznie się zdenerwowała, po pierwsze z powodu na jego Ungezogenheit, a po drugie gdy zobaczyła krew, którą Helmut tamował chusteczką. Przy tej całej akcji, podczas mojej nieobecności weszła po schodach z półpiętra na piętro (a nie wolno jej samej chodzić po schodach, bo może się wywalić), aby znaleźć ten nieszczęsny plaster na ranę.
 
Przybiegłam więc szybko do moich seniorów, zorientowałam się w sytuacji, znalazłam nowy plaster i wymieniłam stary, dobrze zabezpieczając przed dalszym krwawieniem. Helmut był już spokojny, ale Beti cała roztrzęsiona. Tłumaczył mi, że nie wie, co się z nim dzieje. Niby lekarz mu powiedział, że po transfuzji krwi i związanymi z tym zaburzeniami, mogą czasami wystąpić u niego napady złości (?). Dla mnie to trochę dziwne. Nie wiem, nie znam się na tym, ale wiem, że takie napady złości może mieć człowiek z guzem mózgu. Moja obecność i spokojna rozmowa powoli wyciszyły Beti. Zrobiłam kolację, zjedliśmy i za jakiś czas nasz Gast pojechał do domu. Dodam jeszcze, że gdy wróciłam do domu to rozpętała się burza i trwała dość długo, co tym bardziej podgrzewało atmosferę zdarzenia. Po wyjściu Helmuta powoli udało mi się uspokoić PDP, ale była tak zmęczona całym dniem, że padła (poszła do łóżka) już o 20.30.
 
Teraz to już mi wszystko jedno, bo za 2 dni jadę do domu, ale należy poważnie wyjaśnić sprawę Besuchów Helmuta w naszym domu, bo powoli robi się to niebezpieczne i bardzo uciążliwie. Beti już zdała relację (telefonicznie) córkom o tym całym zdarzeniu i one powinny to załatwić.
30 lipca 2015 19:35 / 9 osobom podoba się ten post
Czwartek – Przedostatni dzień mojej pracy. PDP przeżywa to już od paru dni, ale uspakajam ją zapewnieniem, że za 4 tygodnie wrócę (jeśli Bóg pozwoli). Dzisiejszy poranek zdominowany był hasłem Helmuta. Wczorajsze zdarzenie tak wyprowadziło Beti z równowagi, że jeszcze ze 2 godziny roztrząsała to zajście, emocjonując się i na okrągło powtarzając to samo. Przedłużyłam nawet nasiadówę po śniadaniu, próbując ją zainteresować czymś innym. Udało mi się to dopiero, gdy przypominałam jej o urodzinach szwagierki i połączyłam ją z nią. Ten telefon dopiero sprowadził ją na inną płaszczyznę myślenia.
 
Po całej tej rozmowie dostałam przyśpieszenia w pracach haushaltowych. Przeleciałam całe mieszkanie odkurzaczem i odwaliłam prasowanie. Chcę zostawić porządek dla zmienniczki, a jutro nie wiadomo, czy wszystko zdążę ogarnąć.
 
Ponieważ pogoda się poprawiła, tzn nie ma upału, to po obiedzie pojechałyśmy na wycieczkę do rodzinnej wiochy Beti. Bardzo chciała pojechać tam jeszcze raz przed moim urlopem, gdyż chciała zawieść kwiaty na grób rodziców. Moja zmienniczka ma prawo jazdy, ale tu boi się jeździć, więc PDP będzie unieruchomiona w domu podczas mojej Abwesenheit. To niezbyt podoba się córkom, ale ogólnie Ania jest prima opiekunką. Najpierw pojechałyśmy do ogrodnika i zakupiłyśmy odpowiednie roślinki. Następnie zatrzymałyśmy się w jakieś kawiarni na obowiązkową kawę i lody. Przy wszelkich wyjazdach z domu Beti nie odpuści sobie takiej przyjemności. Następnie pojechałyśmy do Xdorf, najpierw na cmentarz, gdzie trochę posprzątałam grób i podlałam roślinki, a potem jeszcze do jej posiadłości. Koniecznie chciała, abym zerwała trochę jabłek papierówek z rodzinnego sadu. Cały Garden jest jednak zaniedbany, zarośnięty i po prostu zdziczały. Na drzewach wprawdzie pełno jabłek, ale były jakieś małe i zielone. Nie mam pojęcia, czy to jeszcze jest za wcześnie na te jabłka, czy one są po prostu zdziczałe. Krótko mówiąc (pisząc) nie nadawały się do zerwania na konsumpcję. Przy tej okazji Beti znowu ubolewała nad swoją zaniedbaną ojcowizną.
 
Do domu wróciłyśmy prawie w porze kolacyjnej. Nie miałam więc już szansy na wyjazdową przerwę. Zrobiłam kolację i do czasu łóżeczkowego PDP jeszcze byłam przy niej zajęta. Miałam bardzo pracowity ten dzisiejszy dzień.
31 lipca 2015 12:23 / 8 osobom podoba się ten post
Ostatni dzień pracy i wyjazd następnego dnia z rana. Ten turnus miałam dość krótki, tylko 5 tygodni. Wogóle tutaj mogę sobie ustawiać pobyt według swoich potrzeb. Firma nie robi trudności, tylko tym razem PDP i jedna córcia coś na to szemrały. Na razie mam tą jedną Stellę, gdzie jestem niby główną opiekunką. Mniej więcej ustawiam sobie zmiany – 6 tygodni pracy, 4 tygodnie urlop. Takie zmiany bardzo mi odpowiadają i póki się coś nie popsuje, albo nie zmienię PDP lub pracodawcy, to raczej takie Schichty będę sobie ustawiać.
 
Od paru dni moja PDP przeżywa Reisefieber na okoliczność mojego wyjazdu. Ja podchodzę do tego bez większych emocji. Oczywiście cieszę się z powrotu do domku, ale nie przeżywam tego aż tak głęboko. Mam dość duże zdolności przystosowawcze i aklimatyzacyjne. We wszystkich zdarzaniach życiowych staram się stosować filozofię stoickiego przyjmowania wszystkiego, co na mnie przychodzi. Naturalnie planuję z wyprzedzeniem różne sprawy, ale jeśli życie przynosi niespodzianki lub coś tam inaczej się układa, to nie mam z tym problemu.
Ten turnus miałam łatwy pod względem dolegliwości PDP (wcześniejsze były trudniejsze), ale żeby nie było zbyt różowo, to przeszłam chrzest bojowy w zakresie prób przykręcenia mi śrubki przez PDP i jej rodzinę. Jestem zadowolona, że nie uległam naciskom i postawiłam się w obronie warunków pracy w tym domu. Planuję więc wrócić tu po 4-tygodniowym odpoczynku w domu.
 
Dzisiaj normalnie pracowałam i funkcjonowałam według potrzeb PDP. Przed południem nie wysilałam się i nie robiłam żadnych haushaltowych porządków (ich habe alles frueher geputzt). Właściwie to całe przedpołudnie spędziłam z Beti na pogaduszkach. Z jej strony wiodącym tematem był mój wyjazd i czekający ją okres z moją zmienniczką. Po obiedzie miałam godzinkę luzu, bo PDP ucięła sobie drzemkę. Jednak nigdzie nie wychodziłam, ponieważ o 15.00 miałyśmy jechać do miasta. Beti chciała jeszcze wykorzystać moją obecność, aby załatwić swoje sprawy w banku (pobrać Bargeld) i fryzjera. W czasie jej fryzowania pojechałam jeszcze na ostatnie zakupy do Reala.
 
W drodze powrotnej moja seniorka zaproponowała, że pojedziemy do restauracji na pożegnalną kolację. Nie miałam z tym problemu, odpadnie mi robota w domu. Dodatkowo Beti wymyśliła, aby podjechać do domu Helmuta (mieszka w pobliżu tej restauracji) i zaprosić go na naszą „imprezkę”. Beti jest emocjonalnie bardzo związana ze swym przyjacielem. Mimo, że jest zbulwersowana jego przedwczorajszym zachowaniem i obiecywała sobie, że nie będzie się z nim kontaktowała, to już dzisiaj nie mogła wytrzymać bez rozmowy z nim. Ona bardzo martwi się o jego zdrowie i jest jej żal tego człowieka. W restauracji, a właściwie w ogrodzie tego Gasthausu posiedzieliśmy dość długo. Ja i PDP zjadłyśmy bardzo smaczną potrawę – duży Salatteller mit Pfifferlinge. Helmut zamówił coś innego.
 
Do domu wróciłyśmy o 19.00. PDP usadziłam w ogrodzie, a sama pojechałam zatankować mój samochód. Dopiero potem spakowałam się i przygotowałam do podróży. Położyłam się wcześniej jak na mnie (o 22.00), bo o 4.00 musiałam wstać, aby odebrać Anię z autobusu. Planowałam zaraz po jej przyjechaniu wyjechać, ale jeszcze zatrzymałam się z nią na pogaduchy i w drogę wyruszyłam dopiero o 6.30.
 
Podróż powrotną miałam z małymi przygodami. Przez Niemcy przejechałam gładko (450km). Zrobiłam sobie tylko jedną przerwę. Po 200km poczułam senne zmęczenie. Zatrzymałam się na najbliższym parkingu i przedrzemałam prawie godzinę. Następny odpoczynek był już w Polsce zaraz po przekroczeniu granicy. Zameldowałam się rodzinie, umówiłam się z mężem w Licheniu i wyruszyłam dalej na autostradowy szlak. Niestety po przejechaniu paru kilometrów podczas przyśpieszania usłyszałam delikatny, ale podejrzany odgłos w mechanizmie samochodu, poczułam spadek mocy silnika, zobaczyłam zapaloną kontrolkę od silnika oraz czarny dym spalin przy dodawaniu gazu. Przestraszyłam się, że to koniec podróży moim wehikułem, ale samochód ciągnął dalej. Jadąc zadzwoniłam do męża. Opowiedziałam mu, co mi się przydarzyło. Na podstawie mojego opisu mąż stwierdził, że mogę jechać dalej, tylko wolniej. On ma dość duże pojęcie o mechanice samochodowej i domyślał się jaka to usterka. Uspokojona jego diagnozą przejechałam bez zatrzymywania się prawie 300 km, cały czas obserwując z napięciem zachowanie samochodu. Myślałam sobie, aby tylko dojechać do Lichenia. Tam czekał na mnie mąż i z nim czułam się już bezpieczna. Obejrzał samochód (od środka) i zapewnił mnie, że jutro mogę dalej jechać, aż do domu, nie ma potrzeby lawetowania pojazdu.
 
W Licheniu odbywały się ogólnopolskie doroczne spotkania środowiska trzeźwościowego, które są dla mnie bardzo ważne i chciałam tam koniecznie być. Dotarłam tam o 15.00. W planach mieliśmy pozostanie tam do niedzieli. Miałam zamówiony nocleg w jakimś pensjonacie, oddalonym parę kilometrów od sanktuarium (w Licheniu wszystko było zarezerwowane), ale ostatecznie udało mi się wykupić pokój w pięknym hotelu przy sanktuarium. Tutejsze spotkania trzeźwościowe są wspaniałym świętem dla wszystkich osób związanych z tym problemem. Przyjeżdżam tu od 2002r i tylko ze względu na pracę w DE nie uczestniczyłam w tym w ostatnich 2 latach. Dlatego teraz tak sobie ustawiłam powrót, aby tu dotrzeć. Takim to akcentem zakończyłam obecny wyjazd do pracy w DE.
 
Menu obiadowe:
 


poniedziałek – zupa ogórkowa


wtorek - łosoś, kasza perłowa, sałata, sok z czerwonych buraków


środa - schabowy (dla PDP malutki kawałek), ziemniaki, kalafior, sałatka z czerwonych buraków, sok marchwiowo–jabłkowy


czwartek - jajka sadzone, ziemniaki, brokuły i marchewka


piątek – potrawka z cukini, oberżyny, cebuli, pomidorów i przyprawy, do tego makaron.


sobota - w piątek ugotowałam zupę dyniową, aby zmienniczka miała gotowy obiad na pierwszy dzień 

09 września 2015 19:03
09 września 2015 20:13 / 1 osobie podoba się ten post
Binor

:zaklopotanie:

O co mnie pytasz Binorku kochany ?
09 września 2015 20:39 / 1 osobie podoba się ten post
No o dziennika ciąg dalszy.
09 września 2015 21:50 / 2 osobom podoba się ten post
No,  tak się domyślałam. Piszę go, piszę codziennie
10 września 2015 13:14
Zofija

No,  tak się domyślałam. Piszę go, piszę codziennie

Pisz...........