14 lipca 2012 12:17 / 1 osobie podoba się ten post
Artykuł Niemieckiej gazety FAZ z 29.06.2012 przetlumaczony. tu oryginał http://www.faz.net/aktuell/wirtschaft/mensch en-wirtschaft/haushaltshilfen-aus-osteuropa-geschaefte-in-de r-grauzone-11802693.html reszta
Gdyby wszystkim pomocom domowym wiodło się tak dobrze jak Henryce, historia mogłaby się tutaj zakończyć. Niestety ten rynek ma swoje ciemne strony. Jeśli chcemy je poznać, musimy odwiedzić Sylwię Timm. Na końcu długiego korytarza niezbyt ciekawego wieżowca, będącego siedzibą Niemieckiego Zrzeszenia Związków Zawodowych (niem. Deutscher Gewerkschaftsbund, w skrócie DGB), za drzwiami z napisem R315A - Projekt Faire Mobilitt [R315A Projekt Uczciwe Zasady Mobilności"] pochodząca z Polski prawniczka od pół roku walczy z czymś, co sama nazywa nowoczesną formą niewolnictwa. Do pani Timm, zatrudnionej przy realizacji projektu doradczego, finansowanego przez Niemieckie Zrzeszenie Związków Zawodowych oraz UE, zgłaszają się pomoce domowe z Europy Wschodniej, które nie wiedzą, co robić dalej.
Przeglądając notatki, które sporządza podczas swoich rozmów, 38-letnia specjalistka prawa pracy opowiada o kobietach, które odcięte od świata mieszkają u ludzi, dla których przepisy prawa pracy nie mają zbyt wielkiego znaczenia. Wiara w to, że te kobiety pracują jedynie 8 godzin dziennie, za które to godziny otrzymują wynagrodzenie, jest naprawdę naiwna, mówi Timm. Kobiety z Europy Wschodniej, które zgłaszają się do niej, są w pracy ciągle, często również w nocy. Pensję otrzymują z opóźnieniem, czasem nie dostają jej w ogóle. Oprócz dozwolonej podstawowej pielęgnacji muszą zmieniać opatrunki lub podawać leki, nie dysponując odpowiednim wykształceniem ryzyko, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności. Formalne zatrudnienie przez klientów, jak w przypadku Henryki, to wyjątek. Praca na czarno jest na porządku dziennym, są pośrednicy, którzy kasują znaczną część wynagrodzenia. A kontrole? Prawdopodobieństwo wykrycia procederu jest minimalne, mówi Timm.
Teresa jest jedną z tych niewykrytych pracownic na czarno
Teresa jest jedną z tych niewykrytych pracownic na czarno. Ze strachu przed konsekwencjami nie chce podać swojego prawdziwego nazwiska i miejsca pobytu. Mówi cicho i nieśmiało. Skłamała, że chce porozmawiać z dziećmi w Polsce i tylko dlatego mogła w ogóle zadzwonić, szepce do słuchawki. Teresa jest jedną z tych kobiet, dla których wyjazd za granicę stał się ekstremalnym przeżyciem. W Polsce w ostatnim czasie była zatrudniona jako sprzedawczyni, potem straciła pracę.
Kiedy przyjaciółka pokazała jej ogłoszenie o pracę w Niemczech, nie wahała się i zadzwoniła pod podany numer. Kobieta po drugiej stronie jeszcze tego samego dnia zaoferowała jej zatrudnienie: za opiekę nad starszą kobietą miała zarabiać 1200 euro na miesiąc, to brzmiało zachęcająco, wspomina Teresa. Kilka dni później siedziała w autobusie jadącym na Zachód, wtedy jeszcze nie miała pojęcia, co ją spotka: Muszę tyrać od wczesnego ranka do późnego wieczora, ciągle wstaję w nocy, mówi Teresa, która nie zna ani jednego słowa po niemiecku. Staruszka, którą się opiekuje, jest sparaliżowana i wymaga całodobowej opieki. Mimo wsparcia ze strony służb opieki praca jest bardzo wyczerpująca, od trzech miesięcy nie miała ani jednego dnia wolnego. Wyjście na zakupy jest moim jedynym czasem wolnym od pracy.
Teresa dostaje mniej pieniędzy, niż to było ustalone - jednak nie może się bronić
Przeglądając wyciąg z konta, Teresa przeżyła niemiłe zaskoczenie. Zamiast obiecanych 1200 euro niemiecka pośredniczka płaci 500 euro, wynagrodzenie, którego wysokość zgodnie z powszechną definicją stanowi naruszenie dobrych obyczajów. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, co oznacza fakt, że pracuje w Niemczech na czarno. Komu mam się poskarżyć, bardzo się boję, że ten stosunek pracy się wyda, żali się Teresa. Jeśli zachoruje albo rozboli ją ząb, jest skazana sama na siebie: Ja przecież nie jestem tutaj w ogóle ubezpieczona. Mimo całodobowej pracy na dumpingowych warunkach nie chce na razie wracać do Polski, bo nie znajdzie tam pracy. Teresa poprosiła dzieci swojej podopiecznej, żeby płaciły jej więcej niż 500 euro. Rodzina była zaskoczona: w końcu płaci pośredniczce co miesiąc 1800 euro.
Jeżeli te dane są prawdziwe, to pośredniczka kasuje co miesiąc 1300 euro za nic, mówi doradczyni Timm. Aby ukrócić ten proceder, prawniczka zawiadomiła urząd kontroli finansowej ds. pracy na czarno, odpowiedzialny za takie przypadki, jaki spotkał Teresę. Dotychczas nie ma żadnych wymiernych efektów, mówi Timm. Pośredniczka nie zgłosiła działalności gospodarczej, a konstytucja gwarantuje prawo do nienaruszalności jej prywatnego mieszkania. Tylko z poważnymi dowodami i nakazem rewizji urzędnikom ścigającym przestępstwa celne wolno byłoby wejść do jej mieszkania. Teresa mogłaby pozwać kobietę do sądu, ale brakuje jej do tego zarówno odwagi, jak i środków.
Renate Fry pośredniczy
Pośrednictwo nie musi automatycznie oznaczać łamania przepisów. Jednak prawie na pewno oznacza ono, że oprócz pomocy domowej jest ktoś, kto ubija dobry interes: na przykład Renate Fry. Dyrektor generalna rezyduje w agencji pośrednictwa Seniocare24 na parterze swojego białego, przestronnego domu w prowincjonalnym miasteczku Kandel w Palatynacie. Przed domem stoją dwie luksusowe limuzyny, a z okna urządzonego na biało biura rozpościera się widok na srebrzystą powierzchnię basenu.
Historia, którą opowiada, zaczyna się mniej spektakularnie: Fry dorastała w Szczecinie, niedaleko niemieckiej granicy, studia na wydziale germanistyki przerwała. To nie pozwalało zarobić dość pieniędzy, mówi z uśmiechem. Wyjechała do Niemiec jako opiekunka do dzieci i znalazła tam nie tylko przyszłego męża, ale również metodę na zarobienie więcej pieniędzy. Wprost nie mogłam się doczekać 1 maja 2004 roku, mówi 37-letnia biznesmenka.
Agencja Seniocare24 należąca do Renate Fry pośredniczy w zatrudnianiu polskich pomocy domowych. Za tę usługę Fry każe sobie słono płacić. W końcu wszyscy na tym korzystają, mówi.
Dzień, w którym Polska przystąpiła do UE i polskie firmy zyskały prawo delegowania pracowników do Niemiec, był dla Fry początkiem realizacji jej pomysłu, który dziś znalazł dziesiątki naśladowców: tworzyła w Polsce sieć firm partnerskich, które zatrudniają pomoce domowe. Agencja Seniocare24 pośredniczy w zatrudnianiu tych kobiet w niemieckich gospodarstwach domowych jako oddelegowanych pracowników. Za tę usługę rodziny płacą Fry 850 euro rocznie. W zależności od tego, jak dobrze pomoce domowe znają język niemiecki, klienci z Niemiec płacą między 1200 a 1800 euro polskiemu pracodawcy, który odprowadza składki na ubezpieczenie społeczne w Polsce.
Kobiety, które zmieniają się w dwumiesięcznym rytmie, otrzymują pensję brutto w ostatecznej wysokości między 800 a 1000 euro przynajmniej za miesiące, które przepracują w Niemczech. W miesiącach, które spędzają w Polsce, nie zarabiają ani grosza. Interesy biznesmenki, chętnie zapraszanego gościa programów talk-show, toczą się doskonale: Obecnie mamy 2000 polskich kobiet, które pracują w niemieckich gospodarstwach domowych lub czekają w Polsce na to, żeby zastąpić inną pomoc domową", mówi Fry, stukając swoimi czerwonymi paznokciami w blat biurka. Kobiety dobrze zarabiają, a nasz biznes to dobra rzecz, dodaje.
Urząd finansowy traktuje te praktyki jako pracę tymczasową
Nie wszyscy jednak tak to widzą. Klaus Salzsieder jest rzecznikiem Federalnego Urzędu Finansowego Zachód (niem. Bundesfinanzdirektion West). O konkretnych firmach, takich jak Seniocare24, nie chce rozmawiać. O ogólnej problematyce agencji pośrednictwa mówi, że praktykują one ukrytą formę wynajmu pracowników, czyli pracę tymczasową, deklarując ją inaczej, aby obejść niemieckie przepisy dotyczące kosztów płac i składek na ubezpieczenie społeczne. Uzasadnia: w rzeczywistości pracodawcami nie są polskie firmy delegujące pracowników, tylko niemieccy klienci, bo to oni wykonują tzw. prawo pracodawcy do wydawania poleceń pracownikom.
Składki na ubezpieczenie społeczne należałoby w związku z tym odprowadzać w Niemczech, a nie w Polsce. Jeżeli sąd przychyli się do tej interpretacji, może to oznaczać duże wydatki: W takim przypadku konieczna będzie spłata podatków od płac i składek na ubezpieczenie społeczne, mówi Salzsieder. Również reklamowane w Internecie przez Seniocare24 usługi Opieki całodobowej uważa za niepoważne: Zgodna z przepisami opieka całodobowa wymaga trzech osób mieszkających w gospodarstwie domowym, a nie jednej. Na to oczywiście nikogo nie stać.
Zaniechano planów legalizacji pracy nielegalnych pomocy domowych
Szefowa agencji Fry nie zgadza się z zarzutami. Usługa Opieki całodobowej to jedynie określenie na potrzeby Google, które trzeba wpisać na stronie internetowej, aby znaleźć klientów. Osoby zatrudnione mają oczywiście zagwarantowany zgodny z przepisami czas wolny, jak również dobre zarobki, mówi Fry. Poza tym, mimo licznych kontroli, nigdy jeszcze nie miała prawnych problemów z powodu rzekomego ukrytego delegowania pracowników. Prawdziwy problem stanowią dziesiątki tysięcy kobiet, które pracują tu na czarno, mówi Fry. Po swoje stronie ma Federalne Ministerstwo Pracy i Spraw Socjalnych, które z początkiem roku odpowiedziało na zapytanie w Bundestagu, że ograniczenie ani zakaz tego modelu biznesowego () nie jest aktualnie brane pod uwagę.
Frakcja parlamentarna Unii wyraziła w zeszłym roku zamiar ogłoszenia amnestii dla osób pracujących na czarno i całkowitej legalizacji rynku. Również tego planu zaniechano. Najprawdopodobniej uznano, że rynek uległby załamaniu, a emerytki takie jak Ursula Keinki zostałyby pozostawione samym sobie.