21 września 2013 15:11 / 9 osobom podoba się ten post
8.07.2013 - poniedziałek Rano wyszłam na górę po 8.00. Gertrud jeszcze spała. Po jakimś czasie wyszła, naturalnie fukająca, ale była rzeczywiście jakaś słaba i miała zachwiania równowagi. Szybko przygotowałam śniadanie, aby zjadła i przyjęła leki. Bardzo boję się poranków, bo jak zaobserwowałam najgorzej jest o tej porze. Po śniadaniu starała się być miła, lecz przy ubieraniu miała znowu chimery. Dramat, naprawdę dramat. Jej rodzina chyba nie zdaje sobie sprawy, w jakimona jest stanie. Przez telefon lub podczas ich wizyty trzyma się nieźle. Rozmowy telefoniczne, to chyba ma wyuczona na pamięć z czasów, gdy była zdrowa na umyśle i całkiem ładnie rozmawia. Po odłożeniu telefonu zmienia się o 180oC, wpada w odmęty demencji i w zasadzie przez cały dzień tak funkcjonuje. Po tygodniowym pobycie przy niej uważam, że leki, które otrzymuje są zbyt słabe na to stadium choroby.
Powiedziałam jej, że trzeba zrobić zakupy, na co się zgodziła. Próbowała się wybrać ze mną, ale była słaba fizycznie i dała mi pieniądze, abym sama pojechała. Ucieszyłam się z tego, bo ciężko by mi było z nią w sklepie. Jak wróciłam do domu z zakupami, to zrobiła mi już na ulicy potworną awanturę o to, że za duży proszek do prania kupiłam. Potem jeszcze zrzędziła na wszystkie inne zakupy. Ta sytuacja jednak mnie nie znokautowała. Po prostu odizolowałam się emocjonalnie od tego i łatwiej to znisłam. Spokojnie wzięłam się za gotowanie obiadu, a Gertrud powoli uspokoiła się. Dobrze, że nie wtrąca się do gotowania obiadów. Zrobiłam dzisiaj takie fajne kotleciki z mięsa z piersi kurczaka z pieczarkami, gotowane warzywa i kartofle. Smakowało jej to bardzo.
W krótkim czasie po obiedzie przyjechał fizjoterapeuta. Ja poszłam na dół i zajęłam się praniem i prasowaniem. Po tej wizycie Gertrud była zmęczona i usnęła. Miałam więc trochę spokoju, ale była to cisza przed burzą. Po przerwie poobiedniej jej choroba objawiła się znowu w całej okazałości. Zaczęła wygadywać głupoty, totalne bzdury, których nawet nie ma sensu opisywać, bo to były po prostu urojenia.
Przed 18.00 przygotowałam kolację, aby jak najszybciej przyjęła leki. Potem jednak dopiero zaczęło się prawdziwe wariactwo. Przez te swoje urojenia schowała torebkę, a w niej klucz do wejściowych drzwi. Nie mogłyśmy jej znaleźć. Po jakimś czasie znalazła drugi komplet kluczy, o których powiedziała, że one też są do domu. Myślałam, że to prawda (mój błąd), a później się okazało, że nie pasują do drzwi wejściowych. Gertud wyszła na krótko z psem na ulicę. Wykorzystałam ten oddech na telefon do Marty, bo przecież przy niej tego nie mogę zrobić. Marta uspokoiła mnie trochę i powiedziała, żebym sobie odpuściła i wzięła klucz od samochodowego kompletu, a jutro razem poszukamy. Porozmawiałam z nią trochę o jej dzisiejszym zachowaniu i wyluzowałam się. Jak wróciła to zobaczyłam, że pies nie ma obroży na szyi. Znowu będzie problem. Powiedziałam jej, że dzisiaj już nie będziemy szukać kluczy, że ja się źle czuję, że poszukamy jutro, a dzisiaj będziemy używać tych drugich kluczy, które znalazła. Uspokoiła się i była miła. Ja wzięłam laptopa i siedziałam w jadalni rozmawiając przez skypa. Gertrud jednak cały czas krzątała się w amoku poszukiwania rzeczy zagubionych. No i znalazła torebkę. Wcisnęła ją to szafki z drobiazgami dla psa. Pokazała mi znalezisko i poszła sobie zadowolona do swojego pokoju. Ja byłam zajęta rozmową przez skypa i już ucieszyłam się, że problem z głowy ….. niestety przedwcześnie. Jak skończyłam rozmowę z Krzyśkiem, ona zażyczyła sobie spaceru z psem. No i okazała się, że klucze z torebką znowu zginęły. Wzięłyśmy więc ten komplet poprzednio wynaleziony przez nią i wyszłyśmy na zewnątrz zatrzaskując drzwi. Przypomniałam sobie jednak, że muszę sprawdzić, czy jest zamknięte wyjście do ogrodu. No i niespodzianka – te klucze nie pasowały do drzwi. Zrobiło mi się słabo, pobiegłam dookoła domu, ale na szczęście drzwi od ogrodu były otwarte. Wzięłam klucze z kompletu samochodowego i wyszłyśmy na ten spacer. Dramat, kompletne wariactwo, moje emocje znowu podskoczyły w górę. Na spacerze w pewnym momencie zrobiło mi się żal tej kobiety, zobaczyłam całą jej nieporadność życiową, spowodowaną chorobą. Zobaczyłam, że jest jej zimno i okryłam ją swoim serdaczkiem. Jak wróciłyśmy do domu, to znowu zaczęły się poszukiwania……. Oj, oj…….. No nic, ale tym razem znalazłam szybciej jej schowaną torebkę.
Wiem, że to jest lekcja dla mnie o tym, aby nie traktować tej osoby na serio, nie wierzyć w to, co mówi i dobrze pilnować ważnych rzeczy, np. klucze, czy pieniądze. Tylko jest mi z tym bardzo trudno, bo ona nad wszystkim chce mieć kontrolę i jakoś szybko wyczuwa, kiedy w czymś się ją pomijam. Muszę tak kombinować, aby nie zauważyła, że traktuje ją, jak osobę z zaburzeniami myślenia. Jest to naprawdę trudne i uczę się przy niej tej sztuki.
W końcu grubo po 22.00 mogłam pójść do siebie na dół. Po umyciu się i modlitwie zasiadłam przy laptopie. Znalazłam dostępne konto mojej siostry Agnieszki, połączyłam się z nią i trochę pogadałam. A teraz jest już 1.30 i muszę kończyć moje opowieści. Szał, normalnie szał, jestem wykończona psychicznie po dzisiejszych akcjach. Boże, tylko w Tobie moja nadzieja i siła. Tobie Panie wszystko i wszystkich zawierzam. Panie wspieraj mnie, miej pieczę nade mną, moją podopieczną i rodziną pozostawioną w Polsce, błagam….