Dziennik Zosi #1

19 września 2013 19:48 / 1 osobie podoba się ten post
Malina

Cokolwiek innego,odnośnie każdej z nas na tym forum to może przenieś sie na inne forum,bo ja tutaj jestem i bardzo mnie interesuje życie koleżanek po fachu oczywiście odnośnie pracy,jak sobie radzą co gotują,jak spędzają czas wolny wszystko aby przetrwać,a Ty jak jesteś taka wszechwiedząca to sorry ale nie mamy o czym gadać.

Nie mam zamiaru,moze wszechwiedzaca.
19 września 2013 21:47 / 2 osobom podoba się ten post
Zofija

Wróciłam, jestem, przyczytałam komentarze i najpierw do nich sie odniosę.
Nie sądzcie, a nie będziecie sądzeni. Łatwo jest kogoś anonimowo oceniać. poczułam sie oczywiście urażona i niewłaściwie zinerpretowana na wątku komentarz do dziennika Zofiji.
 
bosk94:
Nie zgadzam sie z Tobą. jesteś w błędzie i źle interpretujesz moje zachowania. Po pierwsze to nie weszłam tam przebojem, ale z czystym sumieniem pomocy tej osobie. Po drugie, nie upierałam sie przy swoim zdaniu, próbowałam się dogadać i dogadzać mojej podopiecznej według jej upodobań. To chyba Ty mało wiesz o osobowości takich chorych, bo o ustalenie i dogadanie się z osobą demencyjną nie może być mowy. Ona co chwile zmieniała zdanie, co chwile miała sprzeczne zachcianki. To jak schizofremia. Pewne rzeczy w domu i wokół podopiecznej po prostu musiały być zrobione. Przez 6 tygodni cicho i pokornie poddawałam się jej fanaberiom, ustępowałam na każdym kroku, znosiłam cierpliwie poniżanie i obelgi. Aż w końcu córki i Marta wręcz nakazały mi, abym zaczęła się jej stawiać (duchsetzen), bo ona musi znać swoje granice. Ale o tym wszystkim jest w dalszej części dziennika.
Po prostu poczułam się dotknięta i niesłusznie osądzona o złe intencje. Nie wiem bosk94 kto ty jesteś i jak duże masz doświadczenie, bo teoria jest teorią, a życie - życiem.
 
Ponadto chcę przypomnieć, że:
- dziennik pisałam live na bieżąco i odzwierciedliłam tam poza wydarzeniami, moje emocje jakie przeżywałam,
- nie pisałam tego, w celu jakiejkolwiek publikacji. Po prostu lubię pisać i czasami tak robię do szuflady (komutera),
- pisanie było dla mnie swoistą terapią - radzeniem sobie z ekstremalnym stresem,
- nie zamierzałam i nie zamierzam gwiazdorzyć, czy lansować się. Ujawniłam się z dziennikiem całkowicie spontanicznie i na prośbę wielu zaczęłam to publikować, tak jak napisałam, zmieniając jedynie imiona i nazwy, aby zachować zasadę anonimowości bohaterów.
- nie zdawałam sobie sprawy, że wywoła to taką wielką burzę na forum
- "wyróżnione koleżanki" to jest tak jak napisała dototee i jest tylko dowodem na to,że nie było moim zamiarem robic tyle zadymy.
 
Jeśli mój dziennik wnosi tyle zamieszania, to rzeczywiście głęboko się zastanawiam czy to kontynuoować. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że ma to dużo plusów ......naprawdę już nie wiem, co mam robić i proszę znowu nie komentować moich myśli, bo nikt w myślach drugiej osoby nie siedzi.

Zosiu,kontynuj...bardzo cenne są Twoje przemyślenia i zapewniam Cię,że potrzeaba wiele odwagi ,aby móc się odkrywać ze swoimi odczuciami...a  krytykanci zawsze się  znajdą.Powiem Ci ,że podchodzę do Twoich wynurzeń nie z ciekawością co dalej, ale zastanawiam się ,czego mogę nauczyć się od Ciebie...tak, po iluś latach mozna wpaść w rytynę  lub poszufladkować to i owo...a Twoje zwierzenia zaczęły coś odświerzać w moim mysleniu o tych niezwykle trudnych sytuacjach.. Dziękuję Ci i pisz dalej,pozdrawiam i życzę wytrwałości
19 września 2013 21:56 / 1 osobie podoba się ten post
Zofija

Bosk94
jeszcze raz odniosę się do Twojej opinii, bo widzę że Ty  po prostu mnie prowokujesz.
Uważam więc, że rutyna i pycha rozpiera się, jeśli takie wyroki serwujesz o mnie po przeczytaniu mojego tekstu. Bardzo proszę nie czytaj dalej, jeśli nie chcesz wiedzieć, co jest w dalszej części. Albo nie, jeśli nie będziesz czytać dalej, to tylko napiszę że moja następczyni wytrzymała tylko tydzień, a poprzedniczki też nie wszystkie wytrzymały i nikt tam nie chciał wracać. A nasza bohaterka niestety wylądowała w Pflegeheimie.
Ja nie mam sobie nic do zarzucenia, starałam sie jak mogłam, uważam że zdałam egzamin. Od rodziny dostałam wielkie wyrazy wdzięczności i piękne referencje. Nie obawiaj się nie zbrukałam honoru i dobrej sławy polskich opiekunek - wręcz przeciwnie.
Żegnam i więcej nie będę odnosic sie do Twoich postów

Zofija...wyjęłaś mi to z ust, ta osobe rozpiera rutyna,buta i pycha...ale co człowiek sieje,to zżąć musi,więc lepiej nie prowokować losu, bo zawsze z nawiązką zbierze
19 września 2013 22:02
smagana wichrem

Zofija...wyjęłaś mi to z ust, ta osobe rozpiera rutyna,buta i pycha...ale co człowiek sieje,to zżąć musi,więc lepiej nie prowokować losu, bo zawsze z nawiązką zbierze:-(

Ja się pod tym też podpisuje
19 września 2013 22:29 / 1 osobie podoba się ten post
MeryKy

Zofio, może się na mnie obrazisz? Ale ja tu żadnego horroru nie widzę? Masz PDP na chodzie, masz Internet, nie głodzi Cię, nie bije Cię. Noce masz przespane, na własne życzenie je zarywasz. Ty chyba sobie nie zdajesz sprawy jak trudni mogą być podopieczni?

Merryky- każdy człowiek przeżywa tę samą sytuacje inaczej...dlaczego ciągle chcemy wykręcać rękę Zofiji, aby przeżywała i reagowała po "mojemu"?podam Wam bardzo smutny przykład z mojego życia...przed paru laty odebrał sobie życie jedyny syn mojej siostry...zjechaliśmy się,jako rodzina na pogrzeb...każdy swoją traumę przeżywał inaczej...np.moja mamusia, która mieszkała z nim ciągle i bez przerwy opowiadała słowo po słowie i szczególy odnalezienia...ja nie mogłam tego słuchać...i najchętniej chciałabym ,aby Jego imię nie było wymieniane,bo łamało mi to serce...chciałam wymazać z pamięci jego imię i wszystko, bo nie mogłam znieśc bólu, nie chciałam o Nim mówić...a moja siostra-mama tego nieszczęśnika wyciągała zdjęcia i głaskała je...wiem,że jest to bardzo drastyczny i skrajny przykład,ale po tym wszystkim zrozumialam,że każdy inaczej musi przeżyc i uporać się z bólem , traumą i trudnościami.Dlatego apeluję,pozwólmy Zofiji przetrwać jej trudności tak, jak Ona będzie mogła sobie z tym poradzić,nie oceniajmy jej,ale dodawajmy otuchy.Poza tym,nikt nie jest perfekt(staż pracy nie ma tu nic do rzeczy!)
19 września 2013 22:52 / 1 osobie podoba się ten post
smagana wichrem

Merryky- każdy człowiek przeżywa tę samą sytuacje inaczej...dlaczego ciągle chcemy wykręcać rękę Zofiji, aby przeżywała i reagowała po "mojemu"?podam Wam bardzo smutny przykład z mojego życia...przed paru laty odebrał sobie życie jedyny syn mojej siostry...zjechaliśmy się,jako rodzina na pogrzeb...każdy swoją traumę przeżywał inaczej...np.moja mamusia, która mieszkała z nim ciągle i bez przerwy opowiadała słowo po słowie i szczególy odnalezienia...ja nie mogłam tego słuchać...i najchętniej chciałabym ,aby Jego imię nie było wymieniane,bo łamało mi to serce...chciałam wymazać z pamięci jego imię i wszystko, bo nie mogłam znieśc bólu, nie chciałam o Nim mówić...a moja siostra-mama tego nieszczęśnika wyciągała zdjęcia i głaskała je...wiem,że jest to bardzo drastyczny i skrajny przykład,ale po tym wszystkim zrozumialam,że każdy inaczej musi przeżyc i uporać się z bólem , traumą i trudnościami.Dlatego apeluję,pozwólmy Zofiji przetrwać jej trudności tak, jak Ona będzie mogła sobie z tym poradzić,nie oceniajmy jej,ale dodawajmy otuchy.Poza tym,nikt nie jest perfekt(staż pracy nie ma tu nic do rzeczy!)

Jasne już same rozdzielenie z rodziną się przeżywa. Ale ja pierwszy mój wyjazd miałam na 3 miesiące i bez internetu. Ciężki przypadek nadźwigać się musiałam ehhh... co ja będę....
19 września 2013 22:56
no właśnie,dlatego dajmy sie wygadać innym...jedni potrzebują tak a inni inaczej.Pozdrawiam serdecznie
20 września 2013 07:51 / 7 osobom podoba się ten post
7.07.2013 – niedziela
 
Rano wstałam w dobrej formie. Ubrałam się i wyszłam na górę. Pomodliłam się w jadalni. Gertrud jeszcze spała. Jak wstała, to na początku była w dość dobrym nastroju, aż byłam zdziwiona. Jednak później przy śniadaniu miałam z nią niestety incydent. Otworzyłam zafoliowane parówki, których ważność skończy się za parę dni, aby się nie zmarnowały. Ona natomiast zaczęła się złościć o to, bo powinny zostać dla dzieci, które dzisiaj ją odwiedzą. No oczywiście jeszcze bułki nie były takie, jak należy (jak zwykle)…..
 
Po śniadaniu znowu awantura o leki, które należy rozłożyć na następny tydzień. Ma takie specjalne pojemniczki do rozłożenia leków na cały tydzień, ale niestety na dzisiaj już nie było. Mnie nie pozwoli dotknąć się do leków, bo bez problemu mogłabym rozłożyć według rozpiski lekarza. Sama wzięła się za leki, całą szufladę leków rozwaliła na łóżku, miała kilka nieaktualnych kartek z rozpiską. Jak tak przekładała to wszystko, to bałam się że zje za dużo tabletek. Nie mogę się jednak wtrącać, bo musiałaby być wielka awantura. Po pewnym czasie zawołała mnie  do pokoju i tak przy mnie z godzinę przekładała wszystkie medykamenty. W końcu pozwoliła mi uczestniczyć w tej maskaradzie. Wyszukała leki na dzisiejszy ranek, chociaż wydaje mi się że jednej tabletki nie było na rozpisce. Dzisiaj po południu córka wszystko uporządkuje.
 
Czekałam z niecierpliwością na przyjazd córki, będę miała trochę spokoju. Dora przyjechała ze swoją 12-letnią córką. Przywiozła też obiad – spaghetti bolonese, a makaron i sałatkę zrobiła na miejscu. Porozmawiałam z nią o problemach, jakie mam z Gertrud, zjadłyśmy obiad i powiedziałam, że chce wykorzystać jej pobyt na wyjście z domu, aby trochę się odprężyć. Dora zostanie do 19.00, więc miałam kilka godzin wolnego. Wzięłam rower i pojechałam do Nebelhausen, bo koniecznie chciałam zobaczyć to miasteczko i zlokalizować kościół. Jest to miejscowość oddalona około 8km. Nie jest to dużo, ale niestety tu są spore górki, a ten rower jest dość ciężki do jazdy. W stronę Nebelhausen było dobrze, bo prawie cały czas z górki, ale w drodze powrotnej, to nieźle musiałam pedałować, żeby jechać. Połowę drogi przeszłam pieszo, gdyż nie byłam w stanie podjechać pod niektóre górki. Miasteczko było takie sobie, zwyczajne, ciche i puste, takie trochę smętne. Dojechałam do kościoła katolickiego, ale niestety był zamknięty. Msza św. odprawia się w niedzielę tylko raz o 9.30. Och, ten kraj jest naprawdę pustynią duchową, Smutne to. Przejechałam sobie trochę przez miasto, ale nie daleko, gdyż już nie chciało mi się wspinać na wyższe ulice. Zjadłam loda w przydrożnej kawiarence i wróciłam do kościoła, gdzie zatrzymałam się prawie na godzinę (było po 15.00). Przy kościele jest fajne zaciszne podwórko. Usiadam sobie na ławeczce i trochę się pomodliłam.
 
Do domu wróciłam po 17.00, moje panie siedziały w ogrodzie. Wykąpałam się, przebrałam i poszłam do nich do ogrodu. Przyjechała też Marta i trochę pogadałyśmy. Córka pojechała do domu tak jak planowało około 19.00. Znowu musiałam się spiąć, aby dać sobie radę z moją panią. Dzięki Bogu miała wyjątkowe gute Laune i wiele nie zrzędziła. Zjadłyśmy kolacje i potem obejrzałam z nią ładny film. Wszystko do nocnego rozejścia było już w porządku. Och, jakby było mi lżej, gdyby Gertrud tak się zachowywała na codzień.
 
W swoim nocnym zaciszu długo borykałam się z laptopem. Nie mogłam połączyć się z Krzyśkiem i komputer zawieszał się. W końcu przelogowałam skypa i wszystko wróciło do normy. Super. Zbliża się 24.00 – kończę już.
21 września 2013 15:11 / 9 osobom podoba się ten post
8.07.2013 - poniedziałek   Rano wyszłam na górę po 8.00. Gertrud jeszcze spała. Po jakimś czasie wyszła, naturalnie fukająca, ale była rzeczywiście jakaś słaba i miała zachwiania równowagi. Szybko przygotowałam śniadanie, aby zjadła i przyjęła leki. Bardzo boję się poranków, bo jak zaobserwowałam najgorzej jest o tej porze. Po śniadaniu starała się być miła, lecz przy ubieraniu miała znowu chimery. Dramat, naprawdę dramat. Jej rodzina chyba nie zdaje sobie sprawy, w jakimona jest stanie. Przez telefon lub podczas ich wizyty trzyma się nieźle. Rozmowy telefoniczne, to chyba ma wyuczona na pamięć z czasów, gdy była zdrowa na umyśle i całkiem ładnie rozmawia. Po odłożeniu telefonu zmienia się o 180oC, wpada w odmęty demencji i w zasadzie przez cały dzień tak funkcjonuje. Po tygodniowym pobycie przy niej uważam, że leki, które otrzymuje są zbyt słabe na to stadium choroby.
 
 Powiedziałam jej, że trzeba zrobić zakupy, na co się zgodziła. Próbowała się wybrać ze mną, ale była słaba fizycznie i dała mi pieniądze, abym sama pojechała. Ucieszyłam się z tego, bo ciężko by mi było z nią w sklepie. Jak wróciłam do domu z zakupami, to zrobiła mi już na ulicy potworną awanturę o to, że za duży proszek do prania kupiłam. Potem jeszcze zrzędziła na wszystkie inne zakupy. Ta sytuacja jednak mnie nie znokautowała. Po prostu odizolowałam się emocjonalnie od tego i łatwiej to znisłam. Spokojnie wzięłam się za gotowanie obiadu, a Gertrud powoli uspokoiła się. Dobrze, że nie wtrąca się do gotowania obiadów. Zrobiłam dzisiaj takie fajne kotleciki z mięsa z piersi kurczaka z pieczarkami, gotowane warzywa i kartofle. Smakowało jej to bardzo.  
 
W krótkim czasie po obiedzie przyjechał fizjoterapeuta. Ja poszłam na dół i zajęłam się praniem i prasowaniem. Po tej wizycie Gertrud była zmęczona i usnęła. Miałam więc trochę spokoju, ale była to cisza przed burzą. Po przerwie poobiedniej jej choroba objawiła się znowu w całej okazałości. Zaczęła wygadywać głupoty, totalne bzdury, których nawet nie ma sensu opisywać, bo to były po prostu urojenia.  
 
Przed 18.00 przygotowałam kolację, aby jak najszybciej przyjęła leki. Potem jednak dopiero zaczęło się prawdziwe wariactwo. Przez te swoje urojenia schowała torebkę, a w niej klucz do wejściowych drzwi. Nie mogłyśmy jej znaleźć. Po jakimś czasie znalazła drugi komplet kluczy, o których powiedziała, że one też są do domu. Myślałam, że to prawda (mój błąd), a później się okazało, że nie pasują do drzwi wejściowych. Gertud wyszła na krótko z psem na ulicę. Wykorzystałam ten oddech na telefon do Marty, bo przecież przy niej tego nie mogę zrobić. Marta uspokoiła mnie trochę i powiedziała, żebym sobie odpuściła i wzięła klucz od samochodowego kompletu, a jutro razem poszukamy. Porozmawiałam z nią trochę o jej dzisiejszym zachowaniu i wyluzowałam się. Jak wróciła to zobaczyłam, że pies nie ma obroży na szyi. Znowu będzie problem. Powiedziałam jej, że dzisiaj już nie będziemy szukać kluczy, że ja się źle czuję, że poszukamy jutro, a dzisiaj będziemy używać tych drugich kluczy, które znalazła. Uspokoiła się i była miła. Ja wzięłam laptopa i siedziałam w jadalni rozmawiając przez skypa. Gertrud jednak cały czas krzątała się w amoku poszukiwania rzeczy zagubionych. No i znalazła torebkę. Wcisnęła ją to szafki z drobiazgami dla psa. Pokazała mi znalezisko i poszła sobie zadowolona do swojego pokoju. Ja byłam zajęta rozmową przez skypa i już ucieszyłam się, że problem z głowy ….. niestety przedwcześnie. Jak skończyłam rozmowę z Krzyśkiem, ona zażyczyła sobie spaceru z psem. No i okazała się, że klucze z torebką znowu zginęły. Wzięłyśmy więc ten komplet poprzednio wynaleziony przez nią i wyszłyśmy na zewnątrz zatrzaskując drzwi. Przypomniałam sobie jednak, że muszę sprawdzić, czy jest zamknięte wyjście do ogrodu. No i niespodzianka – te klucze nie pasowały do drzwi. Zrobiło mi się słabo, pobiegłam dookoła domu, ale na szczęście drzwi od ogrodu były otwarte. Wzięłam klucze z kompletu samochodowego i wyszłyśmy na ten spacer. Dramat, kompletne wariactwo, moje emocje znowu podskoczyły w górę. Na spacerze w pewnym momencie zrobiło mi się żal tej kobiety, zobaczyłam całą jej nieporadność życiową, spowodowaną chorobą. Zobaczyłam, że jest jej zimno i okryłam ją swoim serdaczkiem. Jak wróciłyśmy do domu, to znowu zaczęły się poszukiwania……. Oj, oj…….. No nic, ale tym razem znalazłam szybciej jej schowaną torebkę.
 
Wiem, że to jest lekcja dla mnie o tym, aby nie traktować tej osoby na serio, nie wierzyć w to, co mówi i dobrze pilnować ważnych rzeczy, np. klucze, czy pieniądze. Tylko jest mi z tym bardzo trudno, bo ona nad wszystkim chce mieć kontrolę i jakoś szybko wyczuwa, kiedy w czymś się ją pomijam. Muszę tak kombinować, aby nie zauważyła, że traktuje ją, jak osobę z zaburzeniami myślenia. Jest to naprawdę trudne i uczę się przy niej tej sztuki.  
 
W końcu grubo po 22.00 mogłam pójść do siebie na dół. Po umyciu się i modlitwie zasiadłam przy laptopie. Znalazłam dostępne konto mojej siostry Agnieszki, połączyłam się z nią i trochę pogadałam. A teraz jest już 1.30 i muszę kończyć moje opowieści. Szał, normalnie szał, jestem wykończona psychicznie po dzisiejszych akcjach. Boże, tylko w Tobie moja nadzieja i siła. Tobie Panie wszystko i wszystkich zawierzam. Panie wspieraj mnie, miej pieczę nade mną, moją podopieczną i rodziną pozostawioną w Polsce, błagam….
21 września 2013 18:29 / 7 osobom podoba się ten post
Witam Zosiu. Jestem aktualnie na urlopie ale ten portal jak narkotyk - musiałam poczytać i wtrącić swoje trzy grosze. Fajnie że wrzuciłaś swoje zapiski. A lektura jest super. Nie patrz na złe komentarze zawsze były, są i będą. A ja czekam na ciąg dalszy ( inni pewnie też) pozdrawiam i trzymam kciuki.
21 września 2013 21:34
Zofija....To o czym piszesz czytam z ciekawoscia i zapartym tchem...
Pisz,pisz !!!!Pozdrawiam
22 września 2013 07:16 / 6 osobom podoba się ten post
9.07.2013 – wtorek
 
Dzisiaj wstałam zmęczona, przybita i niedospana. Szybko się ogarnęłam i poszłam na górę, aby być gotowa, jak Gertrud się obudzi. Ona jednak długo nie ujawniała swej porannej żywotności. Przed 9.00 wyszła z sypialni cicho, bez narzekania i już ubrana. Byłam tym zaskoczona, bo normalnie to wychodziła w szlafroku, jęcząca i ubierała się z moją pomocą po śniadaniu. No tak, ale każdy dzień może być inny…. powoli, wyrabiam w sobie gotowość na jej „inne” zachowania.
 
Trochę zrzędziła przy śniadaniu, ale nie ruszało mnie to. Po śniadaniu posprzątałam kuchnię, poszłam do jej pokoju i zobaczyłam, że w nocy zmoczyła łóżko. A więc dlatego tak grzecznie wstała i sama się ubrała, bo czasami ma przebłyski wstydu i człowieczeństwa. Zwaliłam pościel, kołdrę wyniosłam na dwór i otworzyłam okno, aby pokój się wywietrzył. Dzisiaj krzątałam się przy sprzątaniu łazienek i kuchni. Przed 11.00 przyjechał ogrodnik do koszenia trawników. Była z nim 10-letnia dziewczynka. Gertrud do mnie coś zrzędziła,po co on przyjechał z dzieckiem, ale do ogrodnika była fałszywie uprzejma.Wogóle widzę, że do obcych ludzi, którzy są niejako zawodowo lub urzędowo stara się zachowywać bardzo grzecznie. Dzięki temu, że latała przy ogrodniku, to ja miałam trochę luzu.
Miałam ugotować obiad też dla tych gości. Jednak dopiero przed samym gotowaniem dowiedziałam się, że ogrodnik jest wegetarianinem. Ja natomiast przygotowałam schabowe. Szybciutko więc zrewidowałam menu i dla niego ugotowałam dodatkowo makaron i leczo warzywne. Zrobiłam też deser z owoców i lodów, także wszyscy najedliśmy się i wszystkim smakowało. Po obiedzie posprzątałam kuchnię i miałam Ruhezeit. Poszłam na dół do swojego apartamentu i mogłam spokojnie zająć się moimi sprawami.
 
Na górę wróciłam o 15.30, bo Gertrud już głośno się krzątała. Była dziś wyjątkowo grzeczna i starała się nie złościć, chociaż drobne podskoki to ma cały czas. Zobaczymy jak będzie dalej. Wypiłyśmy kawę w ogrodzie. Pogoda jest piękna i to całe otoczenie przyrodnicze jest tu cudowne. Jest mi w tej chwili bardzo dobrze. Zaczynam się powoli przystosowywać i radzić z moją trudną podopieczną. Może jakoś wytrzymam te 2 miesiące.
 
Następnie poszłyśmy na spacer z psem. Skierowała się w stronę tej jej znajomej Gunduli. Przeszłyśmy obok jej domu, a ona nie rozpoznała tego miejsca i dalej szła mrucząc, że to nie tu. Traci więc orientacje w swym najbliższym otoczeniu, gdzie mieszka ponad 40 lat. Nie wyprowadzałam jej z błędu, bo nie miałam ochoty siedzieć z nią u koleżanki. Jednak w drodze powrotnej rozpoznała, posesję i weszła. Na szczęście gospodyni nie było, tylko obce osoby, które u niej sprzątały. Wróciłyśmy do domu i znowu mogłam posiedzieć sobie w ogrodzie z czymś do czytania. Gertrud siedziała obok z gazetami. Gdy zauważyłam, że ją nosi zaproponowałam grę w chińczyka. Jest to dla mnie śmieszne i dziecinne, no ale w ramach opieki też to podejmuję. Najważniejszy jest spokój tej chorej kobiety. Póki co jest dzisiaj w porządku.
 
Miałam też dzisiaj odstawić auto do warsztatu w celu przeglądu technicznego i drobnych napraw. Marta jednak nie przyjeżdżała, babka też nie wspominała o tym, więc pomyślałam, że może termin jest przesunięty. Jednak w końcu Gertrud przypomniała sobie o tym i zadzwoniła do Moniki. Umówiłyśmy się za pół godziny, bo chciałam zrobić kolację, żeby dać leki mojej podopiecznej. Muszę bardzo pilnować, aby przyjęła na czas wszystkie leki. Chociaż i tak uważam, że na to stadium demencji są one za słabe. Poczytałam ulotki i rozeznałam, co to są za leki: Ideos (Calcium), Zentramin (witaminy), Pentoprazol (osłona na żołądek), Belock-Zock (wzmacniająca serce), Vacazor (na nadciśnienie), Tebunin i Radiolan (preparaty homeopatyczne). A więc żadne z tych leków nie mają działania wyciszającego, które mogą złagodzic jej nerwowość i nadpobudliwość oraz inne dolegliwości związane z demencją. Po kolacji odstawiłyśmy samochód do mechanika. Gertrud została sama na około 40 minut i przez cały czas szukała panicznie swego pieska, który oczywiście był w domu. Zauważyłam, że piesek czasami ucieka, albo chowa się przed swoją Frauchen, jak ona wpada w złość. Podczas wyjazdu trochę pogadałam z Martą w spokoju o wczorajszych akcjach z naszą podopieczną i w ogóle o jej sytuacji. Potem jeszcze trochę posiedziałyśmy z babką, aby ją uspokoić po napadzie lęku o pieska i było już dobrze.
 
Jak Marta pojechała to przysiadłam z Gertrud przed TV, aby jej potowarzyszyć. Właściwie to mogę po 20.00 oglądać z nią jakieś filmy w ramach nauki języka niemieckiego. Jednak nie codziennie i nie jak ogląda beznadziejne bayerowskie Heimatfilme. Potem  przygotowałam jej łóżko i pożegnałam się na noc.
 
Dzisiaj było względnie dobrze z Gertrud, chyba pierwszy dzień bez większych ekscesów. Mam nadzieje, że będzie coraz lepiej. Marta mówi, że to właśnie przy zmianie opiekunek tak jej się pogarsza. Daj Boże, żeby już się wyciszyła i zachowywała lepiej, bo do tej pory to była jazda na maksa. Boże tylko w Tobie mam nadzieję i ufam Tobie we wszystkim. Prowadź mnie Panie każdego dnia tutaj, bo sama zginę, jestem pyłem i słabością.
Posiedziałam jeszcze z godzinę przed skypem i rozmawiałam z Krzyśkiem. Widzę, że zaczyna już tęsknić za mną. Jest mu ciężko, ale na razie jeszcze znośnie.
22 września 2013 20:27
Zosiu,bardzo ciekawie opisujesz,pisz dalej,,,Pozdrawiam!
23 września 2013 01:01 / 5 osobom podoba się ten post
bosk94

To nie ja wystawialam te opinie tylko Zofija,jesli czytalas to chyba zrozumialas.

Opierajac sie na dotychczasowych zapiskach Zofiji...  przyznaje Tobie racje... ale wylacznie w odniesieniu do niej samej... Choc nie wiadomo... jakie wnioski mi sie nasuna... za pare tygodni... /mam nadzieje... ze Zofija... zeby nas nie przynudzac... zacznie swoje zapiski bardziej skondensowane wysylac/ i byc moze zmienie zdanie.. . .
    Nie zgadzam sie z Twoim generalizowaniem Opiekunek... ze nierozgarniete... niekumate i przynoszace dyshonor... 90% dziewczyn wykonuje swoja prace najlepiej jak umie... rzetelnie... nie stojac w miejscu... rozwijajac sie... i wyciagajac wnioski...   10 % to przypadkowe...i  zle wybory... takie Opiekunki wykrusza sie... bez naszego obnazania ich niekompetencji na Forum... zycie ich zrewiduje...    
 
  Masz tendencje do uogolniania... czy slusznie...
23 września 2013 12:32 / 5 osobom podoba się ten post
10.07.2013 – środa
 
Trudne poranki………., a zresztą całe dnie też ciężkie Tę pracę można przyrównać do ciężkiej fizycznej pracy na budowie. Od samego rana Gertrud wyprowadziła mnie z równowagi. Jest to naprawdę wstrętna i perfidna starucha. Dzisiaj chyba ostatecznie straciłam do niej serce. Rano przyszłam przed nią do kuchni. Po jakimś czasie ona też przyszła i już była ubrana. Naturalnie była w swym zwyczajnym nastroju – złośliwa i fukająca…. obrzydliwość. Szybko przygotowałam śniadanie i co z tego. Zaczęła zrzędzić, że za dużo wystawiłam, że ona tyle nie je, że z jej renty ona nie może sobie na tyle pozwolić, że ja jem za dużo …..bla, bla, bla. Ruszyło mnie to bardzo, łzy mi stanęły w oczach i najchętniej uciekłabym stąd. Oczywiście rozmowa, czy tłumaczenie nie mają sensu, to jak rzucanie grochem o ścianę. Pognębiona wyszłam do kuchni, na co ona też zaczęła się złościć. Normalnie zacisnęło mnie w żołądku i emocje podskoczyły na maksa. Ale cóż opanowałam się i przetrzymałam do końca śniadania. Ona wcale nie je mało, jak na jej wiek, a nawet widzę, że lubi się dobrze najeść. No nic, trudno, to jest beznadziejny i wyjątkowo perfidny przypadek.
 
Boże, postawiłeś mnie tu chyba, aby oszlifować mnie do końca z moich ułomności. Tobie wszystko zawierzam i błagam o pomoc, bo sama sobie nie poradzę. Z Tobą Jezu wszystko jest możliwie. Błagam więc, bądź przy mnie. A mam przed sobą jeszcze 5/6 mojego kontraktu……… och, jak ja to wytrzymam.
 
Po śniadaniu pokrzątałam się po domu, robiąc co nieco porządku. Babka marudziła i plątała się bez sensu po domu. Nabrudziła też w łazience. Wrzuciłam dywanik łazienkowy do pralki nawet nie pytając jej czy można, bo był cały w plamach pokałowych. Ona ma problemy ze zwieraczami i popuszcza w majtki, a czasem nie zdąża na kibelek, często też słyszę pierdzenie. To jednak nic mi nie robi wobec psychicznego obciążenia jej złośliwym zachowaniem. To jest dla mnie najgorsze. Później zabrałam się za obiad. Ugotowałam bigos z pekińskiej kapusty z ryżem i piersią kurczaka. Dobrze, że chociaż nie wtrąca się na razie do gotowania obiadów i nie narzeka na nie.
 
Po obiedzie poszłam do siebie na dół. Załatwiłam parę spraw przez internet. Zobaczyłam, że dostałam pieniądze z agencji za 30.06. czyli za dzień, w którym wyjechałam z Polski. Byłam totalnie wykończona i zdrzemnęłam się na kilka minut. Później jeszcze posiedziałam przy internecie. Normalnie nie chciało mi się iść na górę. Powoli zaczyna mnie to wszystko przerastać. Nie wiem, jak ja wytrzymam do końca…… czy wytrzymam. Jak przyszłam na górę po 2 godzinach przerwy obiadowej, to moja dręczycielka już się złościła, że jest sama, że ja jestem tu po to, aby jej towarzyszyć……. Nie wchodziłam w dyskusję, tylko zrobiłam kawy i posiedziałam z nią w ogrodzie. Następnie poszłyśmy na spacer, a później zagrałam z nią w głupiego chińczyka.
 
Około 18.00 przyjechała Marta i pojechałyśmy po samochód do warsztatu. Trochę się przy tym odprężyłam. Marta posiedziała jeszcze trochę z nami i Gertrud trochę rozluźniła. Gdy zostałyśmy same zrobiłam kolację, aby dać babce leki. Miałam na dzisiaj dość, ale opanowałam się i siadłam z nią przy TV. W końcu coś tam należy oglądać, aby język niemiecki poprawiać, bo z Gertrud nie mam co konwersować, wszystko jest falsch und stresig. Przy oglądaniu filmu - sie ist ruhig. Po filmie poszłam do siebie, pogadałam trochę z Krzyśkiem i trochę poserfowałam w necie. Przed 24.00 byłam już totalnie zmęczona i poszłam spać bez zapisania dziennika. Gertrud jeszcze nie spała, słyszałam jak się krzątała na górze. Uważam, że ona jest nadpobudliwa, zbyt aktywna i nerwowa. To powinno być uregulowane lekami, ponieważ nie tylko mnie daje się we znaki, ale i sama nazbyt się eksploatuje, jak na jej wiek i stan fizyczny.