Desperatka

31 marca 2014 23:50 / 38 osobom podoba się ten post
Nie bedzie to szczegolowy dziennik dzien po dniu. Nie robilam zapiskow. To wspomnienia, ktore na zawsze zostana w mojej pamieci. Pozniejszych wyjazdow juz bym nie potrafila tak "z glowy" wspominac, ten pierwszy raz ... 
 
Poczatek roku 2012, styczen.
Po dlugich debatach, obgadaniu "za" i "przeciw" - decyzja zapadla, udaje sie w kierunku zachodnim, bo tak jakos nie mamy widokow na podreperowanie finansow tu i teraz. 
Wyslalam hurtowo ankiety przez jeden z portali, w kosmos, z nadzieja, ze ktos sie odezwie i zatrudni podstarzala "nowicjuszke". W dodatku uparlam sie, ze musi to byc Hamburg lub blisko tego miasta. Bo jakby co, jakby bylo zle - to w Hamburgu mieszka moja starsza corka i po prostu bede miala gdzie zwiac.
 
Po kilku dniach mialam propozycje. Jedna z nich mi pasowala - ok. 20 km od centrum Hamburga, miasteczko niewielkie. Test jezykowy - a jakze, udalo sie zaliczyc, ponoc nawet nie tak strasznie, w zwiazku z czym na start dostalam nawet niezla kase. Tylko, ze mialam jechac do malzenstwa, gdzie pani wedlug opisu: ma "lekka demencje", a pan - coz, trzeba mu pomagac wstawac z lozka na wozek, ale on potrafi jeszcze pomagac. Obok, w nastepnym domu mieszka corka z mezem, wiec jakby co - wszyscy sa na miejscu. A, najwazniejsze - nowe miejsce, mam byc pierwsza opiekunka, wiec ble, ble, ble - mam sie wykazac i zachwalac agencje.
 
W tak zwanym miedzyczasie wykrylam nasze forum, czytalam wszystko. Odwazylam sie zarejestrowac, to bylo 11.01.2012 roku. Forum bylo duzo mniejsze, ale wiadomosci wyciagalam "hurtowo", staralam sie chociaz w teorii wiedziec, z czym sie moge w DE spotkac. Wszystkiego jednak nie przewidzialam ...
 
Wiekopomna dla mnie data: 26.01.2012 roku - wsiadam z dusza na ramieniu, lzami w oczach, nerwami w strzepach w Sindbada. Rodzinka znika w dali i czuje sie straszliwie sama. Dopadl mnie strach - czy ja na glowe upadlam? W moim wieku zaczynac cos, o czym zielonego pojecia prawie nie mam? Co prawda - 8 lat opiekowalam sie moja mama, ostatnie trzy lata byla lezaca, problemy z psychika, przerzuty, pieluchy, brak kontaktu z rzeczywistoscia, ale to byl moj dom, a teraz jade w zupelnie obce miejsce, zoladek mialam w gardle. Po kilku kawach zaczelam myslec - sluchaj, kretynko, nie ma innego wyjscia, z czegos zyc trzeba, a na wsi widokow nie ma zadnych. I czego sie tak wnerwiasz, idiotko, przeciez odbierze cie H. (moja starsza), masz telefon, jak bedzie trzeba, to zadzwonisz i po ciebie przyjedzie.
 
Jakos dojechalam do Hamburga, moja starsza kilkanascie minut zaspala, wiec znowu nerwy. No, w koncu, padlysmy sobie w objecia, fakt, ze kilka lat nie widzialysmy sie "na zywo". Pojechalysmy do domu mojej corki. Niemiecka rodzina miala mnie odebrac ok. 16. 
 
Nawet troche sie przespalam, troche pogadalysmy. Czas zlecial - dzwonek - sa, przyjechali po mnie. Znow strach, a jak sie nie spodobam? Chwila rozmowy, ok, zabieraja mnie. Jedziemy, cos tam usiluja ze mna rozmawiac, ja z nerwow jezyka w gebie zapomnialam, ledwo co rozumiem, o co pytaja. 
Dojechalismy.
Dom niewielki, parterowy, ale po ciemku i tak malo co widzialam. Wchodzimy.
Wnetrza super, okazuje sie, ze to nowy dom, moi PDP mieszkaja tam dopiero od niecalych dwoch lat, ekologiczny. Ogrzewanie geotermiczne, podgrzewane posadzki, automagiczne rolety, indukcyjna plyta, szmery - bajery. 
Czas zapoznac sie z moimi PDP.
Pani - z malym zainteresowaniem, z panem wymienilam pare zdan i moglam zobaczyc swoj pokoj, ogarnac sie po podrozy. Pokoik niewielki, fajne lozko metalowe, tak zwany pomocnik (czesc z polkami, czesc z szufladami), stoliczek z nocna lampka. Wszystko. Hmm, troche bylam rozczarowana. Lazienka - glowna z prysznicem, umywalkami, kibelkiem i mala "goscinna" - kibelek, umywalka. No to juz troche lepiej. Wspolny tylko prysznic.
Corka z zieciem siedzieli z moimi PDP - czekali na mnie, zeby mi pokazac co i jak, co gdzie jest, podac rozklad dnia. Wzielam swoj zeszycik (tam mialam zapisane podstawowe zdania, zeby na poczatku sobie jakos poradzic).
I tak:
Sniadanie po wizycie Pflegedienst, ok. 8:30. Pflegedienst przyjezdzalo dwa razy dziennie do robienia toalety obydwojga. Do mnie nalezala ew. pomoc. W tym czasie mam naszykowac sniadanie w postaci niezmiennej, czyli ciemny chleb z maslem i dzemem (pan 2 kromki, pani 1 i 1/2), herbata. Przy sniadaniu podac leki.
Po sniadaniu pan przesiadal sie z wozka na "elekstrycznie" sterowany fotel rozkladany i drzemal, pani rezydowala na sofie.
Obiad o 12:00 - tu juz wytycznych nie bylo, powiedziano, ze jedzenie ma byc zwyczajne, niewyszukane, moge podpierac sie gotowcami - obiady jednodaniowe. W porze obiadu - nastepne tabletki podac.
Po obiedzie - powtarzac sie bedzie cykl "po sniadaniu".
Ok.15:30 - 16:00 - podwieczorek, herbata, jakies ciasteczka. Tabletki.
O 19:00 - kolacja - ilosc kromek ciemnego chleba bez zmian, tyli, ze z czyms tam. Tabletki.
 
Pflegedienst - toaleta wieczorna ok. 19:30.
 Tak do 22:00 moi PDP "ogladaja TV" - czyli drzemia - on w fotelu, ona na sofie.
 
Kolacja pierwszego dnia zaliczona, nawet mi sie jesc nie chcialo, za to chcialo mi sie kawy, a tu "ni ma"... Ja dzien zaczynam od kawy, bo inaczej funkcjonowac nie moge, kawa i papieros.
Uff, na szczescie ziec palacy, ale nie w domu - tylko na zewnatrz, wiec chociaz z tym nie ma problemu, czlowiek palacy rozumie druga taka istote !
 
No, dostalam pieniadze na zakupy i zwrot za przejazd ! Juz wiem, ze pierwsza rzecz do kupienia to KAWA. Popytalam, gdzie zakupy sie robi. Corka powiedziala, ze nastepnego dnia samochodem pojedziemy, zrobimy zakupy i wszystko zobacze, a w skladziku stoi rower, tylko ziec musi przejrzec i moge sobie jezdzic. HURRA !!!
Zaliczylam pierwsza noc w nowym miejscu, spalam zle, pomimo zmeczenia, za goraco, za ciemno. Dopiero nastepnego dnia poogladalam te rozne takie urzadzenia do sterowania i jakos sobie poustawialam.
 
Teraz rzeczywisty obraz moich PDP:
Pani - demencja, ktora teraz okreslilabym na bardzo zaawansowana, do tego bardzo kruche kosci, wrazliwa skora, aparaty sluchowe.
Pan - tu juz sie wcale nie zgadzalo, pan w zaden sposob nie byl w stanie pomagac przy transferze, poza zalozeniem rak na moj kark.
Pozniej widzialam, ze byc moze w opisie pana to nie byla wina agencji, ze tak mi podano, to po prostu jego stan tak szybko sie pogarszal.
 
01 kwietnia 2014 00:17 / 3 osobom podoba się ten post
Emilko, już czekam na kolejne wpisy! :)
01 kwietnia 2014 07:20 / 2 osobom podoba się ten post
Piszesz piękną polszczyzną Emilio...Dziękuję i czekam na c.d.
01 kwietnia 2014 07:33 / 1 osobie podoba się ten post
Witaj Emilko bardzo ciekawie opisujesz ,podoba mi sie ,lubie czytac takie opisy o podopiecznych,mozesz kontynuowc dalej.Pozdrawiam serdecznie.
01 kwietnia 2014 07:59 / 3 osobom podoba się ten post
Emilia - ja też najbardziej pamiętam mój pierwszy wyjazd.... wrył mi się w pamięć. Z tych świeższych to jakby tylko sedno....Ale właśnie policzyłam, że przerobiłam już 5 pdp w Niemczech....))))
01 kwietnia 2014 08:14 / 3 osobom podoba się ten post
Emilia,dałam Ci plusa zanim przeczytałam i wcale się nie rozczarowałam,dałabym Ci 10 plusów. Swietnie:)
01 kwietnia 2014 09:28 / 3 osobom podoba się ten post
nowadanuta

Emilia - ja też najbardziej pamiętam mój pierwszy wyjazd.... wrył mi się w pamięć. Z tych świeższych to jakby tylko sedno....Ale właśnie policzyłam, że przerobiłam już 5 pdp w Niemczech....))))

Chyba wszystkie tak mamy. Ten pierwszy zawsze się pamięta w szczegułach. Ja zaliczyłam już 18 domów i dopiero do tego ostatniego wracam 3-ci raz...
01 kwietnia 2014 09:34 / 1 osobie podoba się ten post
Malgi

Chyba wszystkie tak mamy. Ten pierwszy zawsze się pamięta w szczegułach. Ja zaliczyłam już 18 domów i dopiero do tego ostatniego wracam 3-ci raz...

Mam nadzieję, że są sprzyjające powody dla których decydujesz się na powrót - takie zwykłe z tym mogę być.... Też szukam sztelli, do ktorej mogłabym bez nerwa wracać....., a czego uczę się po drodze to moje....)))))
01 kwietnia 2014 09:43 / 4 osobom podoba się ten post
nowadanuta

Mam nadzieję, że są sprzyjające powody dla których decydujesz się na powrót - takie zwykłe z tym mogę być.... Też szukam sztelli, do ktorej mogłabym bez nerwa wracać....., a czego uczę się po drodze to moje....)))))

Po zaliczeniu 18 stelli, cenię sobie spokój, "normalność" - czyli dobre podejście do nas, Polek, w miarę ustabilizowaną PDP i mało prac "siłowych", bo mój kręgosłup już mi nie pozwala na wysiłki fizyczne. I fakt, że wyjazdy są krótkie (najczęściej 1-miesięczne) to już jest miodzio.
 
01 kwietnia 2014 09:59 / 4 osobom podoba się ten post
Emilio,głowę bym sobie dała uciąć czytając Cię na forum w różnych tematach ,że Ty jeździsz z 10 lat...A tu taka niespodzianka:)
01 kwietnia 2014 10:02 / 2 osobom podoba się ten post
kasia63

Emilio,głowę bym sobie dała uciąć czytając Cię na forum w różnych tematach ,że Ty jeździsz z 10 lat...A tu taka niespodzianka:)

I ja tak samo.... myślałam, że Emilia to  "to stara wyga" hihihi. Przy niej miałam sie za świeżynkę....., a wyjechałam pierwszy raz gdzieś w listopadzie 2011 - czyli przed nią... )))))
01 kwietnia 2014 10:38 / 7 osobom podoba się ten post
kasia63

Emilio,głowę bym sobie dała uciąć czytając Cię na forum w różnych tematach ,że Ty jeździsz z 10 lat...A tu taka niespodzianka:)

A tu taka swiezynka ze mnie, no, wiem. Dlaczego? Nie wiem, mysle, ze mam pewnien dar przyswajania sobie doswiadczen, wyciagania wnioskow, moze szybko sie ucze tej profesji. W kazdym badz razie - nie bierzcie mi za zle, ze jak juz cos pisze, to naprawde to, co mysle, i to, co wiem. Staram sie pomagac, a ze moj staz krotki? Hmm, coz ... bywa.
01 kwietnia 2014 10:59 / 23 osobom podoba się ten post
Poniewaz tekst wlasciwie mam gotowy, to wklejam nastepna czesc. Moje wspomnienia dlugasne nie beda:
 
Dzien nastepny:
Wizyta Pflegedienst, sniadanie - poszlo jakos. Pozniej pojechalam z corka PDP po zakupy. Okazalo sie, ze blisko, jakies 10 minut spacerkiem jest Edeka, Aldi, po drodze POCO, czyli wszystko, co najpotrzebniejsze jest na miejscu. Po zakupach jakis tam obiad upichcilam, a nie, klamie - oczywiscie popisowka, czyli nasze placki kartoflane ! Talerze zostaly niemal wylizane, pierwsze lody przelamane. Gorzej ze mna. Ja nie umiem transferu !!! W dodatku w sypialni sa normalne lozka i strasznie ciasno, wozek trzeba tylem wprowadzac. Trzeba dzwignac PDP z wozka na lozko - lozko na wyzszym poziomie, niz wozek. Jeny, ale sie nameczylismy wspolnie ! Znowu klamie - lozko nie calkiem zwyczajne, w obudowie normalnego lozka - to takie na pilota, materac sterowany, ale bez poreczy. Z wozka na lozko - ciezko, ale poszlo. 
W niedziele Pflegedienst nie przyjezdzalo. 
Z lozka na wozek, teoretycznie powinno byc latwiej, ale nie mnie! Ja ciezary dzwigam chetnie na prawa strone, a tam trzeba bylo na lewa ... Strasznie sie meczylam. Transfer z wozka na fotel - jako - tako, fotel mozna bylo obnizyc, na szczescie z fotela na wozek mozna bylo na odwrot dopasowac poziomy.
Tak, czy siak, niestety, jakiegos urazu sie nabawilam, zdaje sie, ze bylo to w dzien, kiedy pan postanowil sam sie przesadzic z fotela z wozka na fotel. Skonczylo sie wlasnie tym, ze nie bylam zbalansowana, kiedy zamiast na fotelu usiadl na podlodze, po prostu zsunal sie po siedzisku na dywan.
Wtedy poznalam oblicze mojej dementywnej PDP - ile zlych slow na mnie polecialo, to do konca swiata nie zapomne. Jak na zlosc corka w pracy, ziec w pracy, zadne nie moglo przyjechac. Na szczescie tego dnia rehabilitantka przyjezdzala. W oczekiwaniu dokladnie okrylam pana kocami, poduszka pod glowe, na szczescie posadzka cieplutka ... 
Przyjechala. Pytam sie, co w takiej sytuacji robic. Odpowiedz - NIGDY nie podnosic samej ! Dzownic na pogotowie. A w ogole - to pan powinien byc transferowany przy jego stanie w dwie osoby ! 
Po poludniu przyszedl ziec, pogadalismy o tym, bo zapomnialam powiedziec, ze pan jeszcze korzystal z toalety, wiec kiedy chcial na kibelek - to dzwonil po ziecia (w lazience nie bylo zadnych udogodnien).
No i panu zarzadzono pampersy i butelke na mocz, zeby juz nie targac biedaka na kibelek. Swoja droga sprawialo mu to wielki bol, ktory dzielnie, choc czasami ze lzami w oczach - znosil. Pani pokazywala dalej swwoje demencyjne zachowania - problemy z podawanaiem panu tabletek, bo co ja tam mu daje i dlaczego go budze, w sypialni przy zmianie bielizny - a co ja tu z nim robie i tego typu zagrywki. Jakos od poczatku nie bralam tego do siebie, ale nerwy czasami musialam trzymac na wodzy.
 
Po paru dniach zadzwonil do mnie maz z PL, zmienilismy specjalnie abonament na telefon stacjonarny, zeby miec darmowe rozmowy do Niemiec. No, ale telefon w salonie, w salonie rowniez pani. Pani sie to nie podobalo, bo "to kosztuje", tlumaczenie, ze to nie tak - rzucanie grochem o sciane, a w szczegolnosci chodzilo o to, ze ona nie wie, o czym rozmawiamy.
 
Zaczynam sie buntowac.
Nie wiem, czy to bylo w drugim tygodniu pobytu, chyba tak. Stwierdzilam, ze jakis kontakt z rodzina posiadac musze. Udalam sie do sasiedniego domu na rozmowe. Telefon - nie da sie drugi mi zainstalowac. No to pytam o internet, bo wiem, ze maja. OK. Uzgodnilismy, ze wieczorami moge do nich przychodzic na gorze dwa komputery - ale skypa nie ma, wiec tylko maile. Coz, dobre i to. Nie minelo wiele czasu ziec przyniosl mi malutkiego netbooka. Latalismy po calym mieszkaniu, zeby zlapac zasieg, bo musial od nich z domu lapac. Wyszlo, ze ... w salonie !
I znowu problemy, bo pani uwazala, ze tego nie wolno, bla, bla, bla. Stawialam sie, pan ja ustawial, ale po 5 minutach bylo to samo. Zaczelam siedziec po nocach, jak juz w lozkach byli, ale moja rodzinka przeciez tez ludzie i wysypiac sie potrzebuja.
 
Znowu na rozmowe - powiedzialam jak to wyglada. Ziec poglowkowal, wymyslil ! Takie urzadzonko do wzmacniania sygnalu - wpiete zostalo sprytnie za sofa i dalo sie lapac net u mnie w pokoju.
Przy okazji wspomnialam, ze wyposazenie mojego pokoju jest i owszem, ladne, ale zdecydowanie chce miec jakis stolik, cos do siedzenia. O szafie, gdzie moglabym cos powiesic nie wspominalam, bo miejsca nie bylo, wieszaki po prostu wisialy na parapecie okna. Na szczescie za duzo rzeczy "wiszacych" nie mialam. Wiedzialam, ze w szopce jest fajny bialy, okragly metalowy stolik i podobne krzeslo. Nie prosilam, tylko stwierdzilam, ze ja to sobie umyje i wstawie do pokoju. Nosem troche krecili, ze nie pasuje, ale nie dalam sie. Tak zrobilam, jak powiedzialam.
 
Na szczescie zima w tej okolicy lekka, moglam na rowerze sobie spacery robic, no i zakupy wygodniej, niz targac. Co do gotowania - faktycznie, nie musialam sie wysilac, nawet gotowe zupy mogly byc (te w duzych puszkach). Przede wszystkim - MOGLAM wychodzic ! Dlaczego tak pisze? Bo to pozniej sie zmienilo ...
01 kwietnia 2014 20:28 / 18 osobom podoba się ten post
Stan pana pogarszal sie z dnia na dzien. Najpierw trzeba bylo miksowac dla niego zupy, chleb na drobniutkie kawaleczki kroic i wkladac mu do ust, podawac picie. Zaczely sie coraz wieksze problemy z pania, ktora ciagle stawala okoniem, kiedy musialam cos przy nim robic. Pewnego dnia tak sie na mnie darla, ze pan nie wytrzymal, zadzwonil po ziecia. Ten wpadl jak furiat, mnie poprosil, zebym wyszla do siebie, a i tak slyszalam, co tam bylo. Grozba szpitala dla psychicznie chorych to byla z tych najbardziej delikatnych.Na kilka dni poskutkowalo ...
Pozniej sama dzwonilam z prosba o wsparcie, kiedy byly takie sytuacje. Pani NIE miala ustawionych lekow, miala tylko jakies witaminy, cos na wspomaganie serca, wapno i antydepresant. Ona NIE byla pod kontrola lekarza!
Znacznie pozniej dostala jakies tabletki na uspokojenie, ale tez tak chyba "po znajomosci". Jako, ze ja w tym temacie bylam zielona jak trawka na wiosne, no to nie wiedzialam, ze tak byc nie moze.

Wracajac do pana.
Bardzo szybko pan stal sie pacjentem lezacym. Na szczescie Pflegedienst i Diakonie przychodzilo juz 3 razy dziennie do niego. Zaczal sie smutny etap mojej pierwszej pracy - ja juz czulam, ze on odejdzie.
Zupelnie nie wiedzialam, jak ja w tej sytuacji sie odnajde ... Bylam zla, przerazona i bylo mi go szczerze zal, cierpial straszliwe bole.
W koncu przyszly dwie noce, kiedy mialam podawac krople co dwie godziny. Wiem, czlowiek cierpi, wiem, musze, ale jak to robic, kiedy na sasiednim lozku spi zona ? I wiecznie sie czepia, co ja robie w sypialni?
Po dwoch nocach powiedzialam corce i zieciowi, ze po prostu nie dam rady, nie moge, nie dosc, ze nie spie, to jeszcze wysluchuje pretensji. Oni - nie dyzurowali przy nim - bo praca.
Znalazlo sie wyjscie - plastry przeciwbolowe, uff, moglam spac.

Nadszedl dzien 9 lutego, sobota.
Przed gotowaniem obiadu wyszlam na zakupy. Szybkie, mialam jakies przeczucie ... Nie bylo mnie 30 minut - zajrzalam do sypialni, do pana - juz nie zyl. Odszedl sam, rozplakalam sie u siebie, pani nawet nie zauwazyla.
Ogarnelam sie - poszlam do corki zawiadomic. Nie wierzyla, pewnie mi sie wydaje, ale poszla sprawdzic. Niestety, to byl fakt.

Szczesliwie przyjechala pani z Diakonie. Sama wykonala to, co trzeba bylo. Corka w szoku, byla bardzo z ojcem zwiazana, z matka - tak sobie. Dojechal ziec. Po poludniu zabrano cialo.

Ta sobota i niedziela w mojej pamieci to koszmar. Jakies takie godziny w niebycie, szok, placz. Co najgorsze, corka nie potrafila nic zorganizowac, wszystko musialam z zieciem ogarniac.
Corka siedziala z matka na sofie i plakala. Matka - moja PDP - po paru godzinach nie wiedziala, co sie stalo, dlaczego taki placz? Corka jej tlumaczyla od poczatku, ze pan zmarl i tak caly czas, az do wieczora.
Wieczorem poszli do siebie, ja zostalam z PDP. No i zaczyna sie nastepny etap mojej pierwszej pracy, pod tytulem "gdzie jest moj maz?", "kiedy wroci?", "musze go poszukac", "musze na niego czekac".
Nie wiem, ile tej nocy spalam, ale raczej nie spalam...
Nastepnego dnia corka znow przyszla i znowu zaczyna sie kolowrotek. Na szczescie jakies zapasy jedzenia w domu mialam, wiec na razie koniecznosci zakupow nie bylo. Cos tam zrobilam do jedzenia, wieczorem rozmowa z zieciem. Powiedzialam, ze tak byc nie moze, ze ja rozumiem, ale po prostu pani jest w takim stanie, ze i tak nie pamieta, a te nerwy nic nie pomagaja, wrecz przeciwnie, wszystko idzie nie tak. Chyba poskutkowalo, bo corka juz przezywala swoj smutek u siebie w domu. Trudno, i tak nic juz czasu nie cofnie.
cdn...
02 kwietnia 2014 09:00 / 20 osobom podoba się ten post
Dzien nastepny.
Juz wiem, ze pogrzeb dopiero za miesiac ...
Wiem tez, ze musze pojechac i zrobic zakupy. Niby wszystko w porzadku, po sniadaniu wsiadlam na rower, kupilam na wszelki wypadek wiecej. Wrocilam, a moja PDP ... na ulicy ! W cienkiej bluzce i kapciach.
I tak zaczelam pelna odsiadke w miejscu pracy. Juz nie mozna bylo PDP zostawic nawet na chwile i wyjsc chociazby do domu corki, zeby cos tam zalatwic. Natychmiast wychodzila szukac meza. Niestey, wada tego domu byl taras, ktorego drzwi nie mialy zamka. Zaczelam chowac klucze, to skutkowalo awanturami i dluuugimi poszukiwaniami. Nieraz pol nocy to trwalo.
Zakupy moglam robic tylko po poludniu, kiedy corka mogla posiedziec, ale tu znow byl problem z corki psychika, nie dawala rady udawac, ze tata gdzies pojechal, a kiedy mowila, ze tata nie zyje - znow zaczynala sie tragedia.
W koncu musialam porozmawiac z zieciem, bo dalej tak funkcjonowac sie nie dawalo. Dwa razy w tygodniu zabierano moja PDP do Tagespflege, co przyjelam jak dar z niebios. Dwa dni, kiedy bylam wolna od mniej wiecej 8:30 do 16:30 ! Jaka radosc ! Juz mi nawet nie przeszkadzalo, ze trzeba w te dni zakupy na reszte "zamkniecia" zrobic! Robilam po dwa kursy do sklepu, mrozilam chleb, bulki, wszystko! Picie zwozilam, chemie, musialam o wszystkim pamietac. I moglam calkiem swobodnie, dlugo brac prysznic! Oczywiscie - w pozostale dni nie chodzilam brudna, jak swinia, ale musialam czekac, az PDP wreszcie padnie i zasnie, a wtedy cichutko isc sie umyc. No i posortowac tabletki na caly tydzien i jeszcze mialam czas na spotkanie sie z Polka ze starej emigracji, ktora bardzo blisko mieszkala, albo na zwykly spacer rowerem po okolicy, a nawet do granicy Hamburga sie zapuszczalam.

Czas lecial.
Dzien po dniu mijal jednakowo. Po sniadaniu PDP na sofie "czytala" gazete, ta sama strone - az do obiadu, ja na drugiej sofie z polska ksiazka w reku. Kazde moje wyjscie z salonu powodowalo, ze mnie szukala. Nie rozmawiala ze mna, ale musialam byc w zasiegu wzroku. Szukanie i czekanie na meza troche jakby przeszlo, jeszcze byly nawroty, ale juz spokojniejsze. Za to pojawila sie nowa atrakcja pod tytulem "ja tu nie mieszkam, to nie moj dom, musze sie spakowac, bo ludzie z urlopu wracaja, wiec musze sie wyniesc". No i tak wywalala ubrania z szafek, pakowala do torebki jednego kapcia, i co tam pod reka miala, gotowa do drogi. Ubierala sie w kurtke i do drzwi. Klucze juz chowalam zawsze, swoje mialam zawsze przy sobie, a te "oficjalne" wmawialam, ze gdzies pewnie w sypialni sie zgubily. Po kilkunastu minutach zapominala. Po pol godzinie moglam zaczac ukladac ciuchy, bo dziwila sie, co tu taki balagan.
Problemem bylo odebrac ja z busa, ktory rozwozil staruszkow. Musialam byc na schodkach i czekac. Zdarzalo sie, ze przeoczylam przyjazd i kierowca mial problem, bo nie chciala wysiasc, ona do Hamburga chce, bo tam mieszka. Jak mnie widziala, jakos rozumiala, ze tu ma wysiasc, ale wprowadzanie do domu to byla wyzsza sztuka jazdy. Musialam omawiac kazdy mebel, ze to przeciez jej, jej buty, kapcie, ubrania i tak dalej. Na szczescie wracala bardzo zmeczona, wiec nie bylo dodatkowych atrakcji.

Dzien pogrzebu.
Nie bylam na pogrzebie, corka poprosila mnie o przygotowanie malego poczestunku dla najblizszej rodziny u nich w domu. Chciala zaplacic, nie zgodzilam sie na zaplate, jakos nie moglam. Nic wielkiego nie bylo, kolorowe kanapki na tacach, kawa i herbata w termosach, jakies wina.
Moja PDP byla na pogrzebie, tylko nie pamietala, kto zmarl ...
Zrobila sie wiosna, zrobilo sie cieplo, wiec zamiast w salonie siedzialysmy na tarasie, ona pod parasolem, ja z nosem w sloncu. Znowu jednak cos mojej PDP w glowie przeskoczylo i zaczela dziwic sie, dlaczego ja tu jestem i po co, a najlepiej, zebym sie wyniosla. Pare razy ziec wkraczal bardzo ostro, za zywoplotem slyszal, jak sie mnie czepia. Jak juz bylo bardzo zle, to wynosilam sie do swojego pokoju - z tarasu na ulice teoretycznie wyjsc nie mogla, ale ... szukala kotow. Potrafila w zywoplot sie zaplatac, bo tam akurat siedzial kot.
Corka ma dwa koty, ktore zastepuja jej dzieci. Koty sa swietoscia. Jakos udalo mi sie to wychwycic, na moje wlasne szczescie. Ktoregos dnia padal deszcz, koty weszly do salonu, na sofy, na szafki i wszedzie byly kocie slady. Weszlam i mnie o malo murarska krew nie zalala, szafki - pryszcz na nosie, latwe do zmycia, a do jedzenia nigdy nic na wierzchu nie stalo, ale sofy... jasne sofy ...
Ledwo sie opanowalam, nie uzylam scierki, wzielam je na rece jakby byly z porcelany i wystawilam za drzwi. Corka sie smiala ...

Wlasciwie to juz wszystko. Z mniejszymi, czy wiekszymi zawirowaniami przetrwalam do pierwszej polowy maja. Chcialam pojechac do domu na miesiac i wrocic. Agencja znalazla zmienniczke. Pojechalam do domu i juz w domu sie dowiedzialam, ze zmienniczka zostala pare razy wyrzucona, kilka razy oberwala w twarz, a pomimo to przedluza pobyt nie liczac sie z umowa. Agencja, z ktora wtedy wspolpracowalam nie interweniowala, wiec podziekowalam za wspolprace, a 16 czerwca pojechalam w inne miejsce.



Co dal mi ten wyjazd, oprocz oczywiscie kasy?
Jezyk - tak, byly takie dni, kiedy moglam z zieciem, czy z corka porozmawiac, wiec zdecydowanie mi sie polepszyl.
Poznalam ciemna strone pracy - smierc. To nie to samo, co smierc tu, w rodzinie blizszej, czy dalszej, to zupelnie inny rodzaj przezycia. Nauczylam sie, ze musze do tego podchodzic inaczej. A ze przetrwalam? W duzym stopniu dzieki dziewczynom z naszego forum!
Poznalam zachowania mozliwe w pracy z osobami demencyjnymi. Nauczylam sie "wtapiac" w tlo, dostosowywac sie do sytuacji. Nauczylam sie cierpliwosci i narosl mi gruby, skorzany pancerz. Jeszcze nietrwaly, bo pekl w nastepnym miejscu.

Pozegnanie z niemiecka familia:
Nadszedl dzien mojego wyjazdu. Zmienniczka juz na miejscu, jezyk, hmmm, bez komentarza.
Corka i ziec mi w holu serdecznie dziekuja, a jakze, w wielkiej tajemnicy corka mi wcisnela 50 euro ... Przyjelam, nie powiem, co w duchu sobie pomyslalam, to moje. Nie znaczy to, ze spodziewalam sie naprawde wysokiego "dowodu wdziecznosci", ale ta kwota mnie szczerze rozbawila. Wspomne tylko, ze rodzina byla bardzo dobrze sytuowana. Na jedzenie nie mialam wydzielanych pieniedzy, po prostu zbieralam kwitki, jak mi sie konczyla kasa - zanosilam, oni nawet nie sprawdzali i dawali nastepne pieniadze.

No i cos, co bylo dla mnie bezcenne:
Na dworzec w Hamburgu zabierala mnie moja starsza corka. O uzgodnionej godzinie zajechal przed dom mercedes klasy S, prawie nowy, zza kierownicy moja starsza wysiadla. Przywitala sie, chwile pogadalismy, zajezdza audi - nie wiem, jakie to bylo, jedno wiem, ze z tych, co maja ponad 400 KM pod maska. Z audi wysiadl maz mojej starszej, gdzies tam pozniej jechali i jakies papiery jej przywiozl. Nastepnie wsiadl i wydarl z piskiem i rykiem ...
Ja zapakowalam swoje kuferki, pozegnalam sie i ogladalam z ogromna satysfakcja opadle szczeki moich "50-euraskowych dobroczyncow". Stali i sie gapili ...
Gwoli scislosci - audi bylo prywatne, mercedes w leasingu firmowym ...

Moja PDP przezyla jeszcze ponad rok, zmarla w 2013 w domu, gdzies tak pod koniec lata. Po kolejnym pobycie w domu opieki.

Moja opowiesc jest taka, jakie bylo to pierwsze miejsce. Troche nerwowa, smutna i nudna. Nie ubarwiam, nie przytaczam roznych nerwowek, smiesznostek - bo chcialam oddac atmosfere ciezkiego miejsca pracy, ale powiem uczciwie, ze jestem z siebie dumna. Poradzilam sobie, wytrzymalam, a na koncu juz mniej wiecej umialam istniec "obok". Wiele razy jednak mialam w nocy poduszke mokra od lez.
Dlaczego nie ucieklam?
Nie wiem.