07 listopada 2013 22:07 / 5 osobom podoba się ten post
24.08.2013 – sobota
Zaczął się kolejny dzień zbliżający mnie do wyzwolenia. Cieszę się, że dzisiaj do mamuśki przyjadą Anna i Christof. Będę mogła trochę odetchnąć. Niestety przed ich przyjazdem (godz.11.30), Greta zdążyła mi już dać popalić, aż do bólu (płaczu). Ta kobieta jest potworem – nie wiem, może to jest tylko choroba, ale nic to nie zmienia w faktach jej paranoicznej złośliwości. Czy to choroba, czy tylko jej charakterek, tak samo boli. Wstałam jak zwykle o 7.30 i poszłam na górę. Było cicho, więc przygotowałam dla niej zestaw startowy (kęs chleba, kawę i leki). Czekałam na jakieś odgłosy żywotności. Jak wyszła do łazienki poszłam do niej, jak zwykle, a ona od razu zaatakowała mnie. Gdzie ja byłam tyle czasu, ona już 2 godz. czeka na mnie, już się wykąpała, już jest tak późno..... szkoda pisać, poranna paranoja. Przełknęłam to i załatwiłam co trzeba. Oczywiście to nie było wszystko, co złe tego poranka. Jeszcze ze 2 godziny dręczyła mnie swoimi fanaberiami, aż doprowadziła mnie do płaczu. To miał być piękny dzień, a ona już z samego rana odegrała się na mnie, abym przypadkiem nie miała zbyt łatwo. Boże ….. nie mogę, nie mam siły, mam dość..........
Próbując poradzić sobie ze stresem zabrałam się za odkurzanie. Wiem, że jej nie będzie się to podobało, ale olewam to. Zrobię co należy i już. Brudas z niej obrzydliwy. Ciągle muszę zabierać wbrew jej woli ciuchy i bieliznę do prania, nie myje się zbyt często, w jej pokoju śmierdzi, „robi” po piętach i wyciera to tylko papierami, no i gdybym nie sprzątała z własnego poczucia estetyki, to dom byłby kompletnie zasyfiony. Moja poprzedniczka nie przykładała wagi do czystości i miałam po niej wiele roboty.
Skończyłam sprzątanie i za kilka minut przyjechali zapowiedziani goście..... cieszę się, wreszcie trochę odpocznę. Przywitałam się z nimi i zaraz ich zostawiłam samych z babką. Jak się rozgościli, to Christof przyszedł do mnie na dół i gadaliśmy dość długo o Grecie. Wszystkim przesyłałam maile o ekscesach z nią, także wiedzą co się dzieje. Niby wierzą mi w to wszystko, ale też nie mogą pojąć, czemu tak się dzieje, bo matka przez telefon i podczas ich wizyt jest całkiem miła. Ja też jestem tym trochę zdezorientowana i jest to dla mnie zagadkowe. Christof powiedział mi, że odczuwalnie źle zaczęło się z nią dziać tak od około 3 lat. Wcześniej było wszystko w porządku i ponoć Greta była całkiem w porządku do innych - pogodna, dowcipna i gościnna. Rodzinie jest się trudno pogodzić z dziwnymi zachowaniami matki i w ogóle zakceptować tę straszną chorobę. Ja uważam, że jej choroba to taka mieszanka wybuchowa – po trochu demencji, Alzheimera i Parkinsona. Cały czas podkreślam im, że matka powinna mieć odpowiednio ustawione leczenie, że te objawy powinny być opanowane farmakologicznie. Oni jednak rozkładają ręce na to, bo lekarz nie zalecił żadnych zmian. Dla mnie jest to po prostu olewanie problemu ze strony lekarzy. Jestem pewna, że to już długo nie potrwa i dojdzie do kryzysu, że będą zmuszeni oddać ją do Heimu. Nikt z nią nie wytrzyma na takim poziomie jej destrukcyjnych zachowań. Niby moja poprzedniczka dobrze sobie z nią radziła, ale też nie ma zamiaru tu wracać, wymawiając się problemami rodzinnymi. Natomiast 2 wcześniejsze nie potrafiły sobie poradzić. Pierwsza wyjechała po 2 tygodniach, a druga przetrwała na siłę w jeszcze gorszych tramatycznościach niż ja teraz.
Rodzinka wybrała się na wyjściowy obiad, a ja zostałam sama w domu. Zrobiłam sobie jedzonko i zażywałam rozkoszy nieobecności Grety. Mogłam jechać na rowerek, ale poczekałam do ich powrotu, aby Greta nie rozpaczała nad pieskiem pozostawionym bez opieki. Po obiedzie serfowałam sobie w necie. Gospodarze wrócili po 14.00, a ja zaraz zawinęłam się na przejażdżkę rowerem. Pogoda jednak nie była zbyt dobra – trochę chłodno i nadciągały deszczowe chmury. Na razie jednak nie padało, więc pojechałam do mojego miejsca. Posiedziałam tylko niecałą godzinkę, bo niebo wyglądało coraz groźniej. Jak wróciłam zastałam rodzinkę i Martę przy popołudniowej kawie i cieście. Przywitałam się i poszłam do siebie odświeżyć się. Ubrałam się wyjściowo, jak do kościoła. Gospodarze siedzieli sobie w jadalni bawiąc się jakimiś grami planszowymi. Ja tylko zrobiłam sobie kawę i nie wchodziłam w ich towarzystwo. Na krótko tylko zatrzymałam się, aby pomóc szukać torebki Grety…..... i wycofałam się do swojego pokoju. Później wyszłam do nich przed wyjazdem do kościoła i kilka minut porozmawiałam tak ogólnie. Podjęli temat kościoła katolickiego – oczywiście w sensie krytyki. Trochę rozmawiałam, ale to nie ma sensu. Oni wszyscy są ewangelikami i raczej bardzo daleko od Boga, jak większość Niemców, więc nie ma sensu nawet podejmować dyskusji.
Po powrocie z kościoła też od razu poszłam do siebie. Błogosławiony czas bez Grety jest na wagę złota. Około 20.00 Christof zaprosił mnie na górę. Chcieli zjeść wspólnie kolację i jechać do domu. Poszłam i pomogłam w przygotowaniu posiłku. Zrobiłam sałatkę według mojego sposobu, którą Greta bardzo lubi. Zjedliśmy kolację w miłym nastroju, którego dotychczas tu nie zaznałam. Oma była spokojna i wyciszona, aż miło było na nią popatrzeć - całkowicie inna twarz.
No i zostałyśmy same. Posprzątałam kuchnię i obejrzałam z nią film. O 22.00 poszłam na dół, a Greta chciała jeszcze posiedzieć przy telewizji, co trwało około godziny. Jak wyłączyła TV weszłam na górę, aby zapytać czy wszystko w porządku i czy pomóc jej w czymś. No i niestety zobaczyłam, że choroba powraca. Greta zaczyna demencjować jak zwykle o jakieś drobiazgi. Co za perfidia tej choroby. Nie ma nadziei, że będzie lepiej. Dzisiaj miała tylko czasowe odprężenie na czas odwiedzin ukochanych osób….. i niestety na tym koniec szczęścia zdrowotności naszej pani.