Zgon podopiecznego - Wasze doświadczenia

10 maja 2013 16:20 / 3 osobom podoba się ten post
Dodam Ze ksiądz mi zrobił bardzo dobra reklamę.Oferty pracy sie posypały
10 maja 2013 16:22 / 1 osobie podoba się ten post
Witam,a ja wlasnie dzis na swiezo jestem po pogrzebie podopiecznej,nie zycze tego nikomu...Jak zaczelam wyjezdzac,to byl to temat ktorego najbardziej obawialam sie...i dlugo omijalo mnie to az w koncu trafilo na mnie niestety.Ale da sie przezyc,pierwszy dzien byl szokiem,nastepne juz normalniejsze,co nie znaczy,ze juz psychicznie calkiem jest ok,chyba trzeba czasu.
10 maja 2013 16:38 / 1 osobie podoba się ten post
nie jest to latwe to chyba kazda z nas rozumie ktora przez to przeszla podczas mojej 9 letniej pracy tylko 1 podopieczna zmarla przy mnie w domu,pare osob w szpitalu.....
tu gdzie jestem babcia zmarla w domu ale podczas pobytu mojej zmienniczki......
10 maja 2013 18:05 / 3 osobom podoba się ten post
Ja na codzien mialam doczynienia ze smiercia,w domu opieki w Polsce.Na poczatku to bardzo przezywalam,znalo sie w koncu podopiecznych,rozmawialo itp.Jedni odchodzili swiadomie inni nie.... ale z czasem oswoilam sie.Tu w Niemczech mialam podopiecznego,ktory zmarl przy mnie w szpitalu.Przez dwa tygodnie codziennie,po pare godzin balam przy nim.Bylam od pierwszego dnia jego pobytu.Przywiozlam go,rozmawialam z lekarzami,wozili go z oddzialu na oddzial w celu roznych badan.Pierwsze dni byl taki jak w domu,smial sie,zartowal,o 15.00 pil swoja kawke do tego ciacho.... ale lekarze nie wiedzieli kiedy go wypisza....po 3 dniach przewiezli go do innego szpitala i...zalamal sie dziadek totalnie,bo nie bylo na zawolanie opiekunki,kto by go posadzil na kibelek(zalozyli cewnik i pampersa).Jedzenie stalo i nikt nie pomogl tak zaraz w jedzeniu tylko po jakims czasie.Wiadomo nie on byl tam jeden jako pacjent.Byl to geriatryk,wiec sami starsi juz ludzie.Po kilku dniach nie byl w stanie juz usiedziec na lozku,po tygodniu przestal sie odzywac,a po dwoch tygodniach zmarl.Zdazylam go ogolic i zalozyc cieple skarpetki.Rosolu,ktory mu przynioslam juz sie nie napil....... to juz 7 miesiecy a ja caly czas mysle o czasie spedzonym u nich w pracy.Ta jedyna rodzina(a poznalam ich wiele) ist mir ganz fest ins Herz gewachsen... dlatego od tej pory nie zzywam sie z zadnymi podopiecznymi.Owszem jestem mila i wogole ale oni maja swoje zycie a ja swoje. Na pogrzebie dziadka nie bylam,byla zmienniczka,z ktora wymienialysmy sie tam caly czas.J a szykowalam dziadkowi tylko ubrania i na "spotkania " z nim w Domu Pogrzebowym nie jezdzilam,to juz bylo dla mnie za duzo.....
10 maja 2013 19:01 / 2 osobom podoba się ten post
Opiekowalam sie kiedys pania 93 lata (zydowka)i tez niestety bylam przy jej zgonie a nawet dwa razy odchodzila gdzie po pierwszym razie wrocila - chyba miala jeszcze cos do zalatwienia. Glupie uczucie jak slyszy sie ostatnie charczenie.
Tez bylam zaproszona na konsolacje i rowniez otrzymalam podziekowanie od rodziny. Kobitka spoczywa sobie na cmentarzu tam gdzie moja babcia i tato wiec jak tam jestem to ide zapalic znicz.
10 maja 2013 20:01 / 2 osobom podoba się ten post
Do mojej poprzedniej podopiecznej też byłam bardzo przywiązana, była naprawdę kochanym człowiekiem... po wyjściu ze szpitala były trzy ciężkie miesiące... pobyt miałam zaplanowany na trzy miesiące, ale nie wierzyłam, że tyle przeżyje... ale przeżyła... jak wyjeżdżałam od silnych leków usypiających i uspokajających była już nieprzytomna... pożegnałam się z nią... po trzech dniach dostałam telefon od rodziny, że umarła... na odległość było mi o wiele łatwiej... ale do dziś wspominam nasze partyjki karciane i jej uśmiech na twarzy, jak bawiła się ze swoim prawnuczkiem...
Teraz jestem w tej samej miesjcowości i również chodzę na cmentarz zapalić znicz... a do rodziny nadal chodzę na urodziny i różne uroczystości...
10 maja 2013 20:53 / 2 osobom podoba się ten post
Ja o smierci mojej Marity dowiedzialam sie od syna podopiecznej.Zadzwonil do mnie i powiadomil,przezylam to strasznie,tym bardziej ,ze 2 dni wczesniej rozmawialam z Nia przez tel.Mowila do mnie ,ze juz sie nie zobaczymy,a ja mialam tydzien pozniej do Niej jechac.Ja oczywiscie ja uspakajalam ,mowilam,ze nie ma takiej opcji,ze musi na mnie poczekac,odeszla.Syn,prosil zebym przyjechala jeszcze,wrocilam,ale o tym juz pisalam.Wicie co? Ja jeszcze do tej pory Ja wspominam i czasem mi sie sni,ale taka usmiechnieta i spokojna,bez bolu na twarzy.Chyba jej jest dobrze:)
10 maja 2013 21:58 / 4 osobom podoba się ten post
Mialam pod opieka malzenstwo a wsumie oficjalnie zajmowalam sie zona tylko corka tych ludzi prosila o przypilnowanie jego aby jadl sniadanie i wzial leki. Sniadanka jedlismy razem w trojke a pozniej jak sie okazalo to w czworke bo zaszlam w ciaze. Kochany byl maz tej podopiecznej, do tej pory wspominam jak przybranego dziadka mojego synka. Zawsze sie troszczyl gdy nie mialam apetytu i zawsze opowiadal o swoich latach spedzonych w obozie koncentracyjnym. Musialam pozniej znalezc zastepstwo i w 8 mc ciazy odejsc bo juz bylo mi zaciezko. Ale gdy urodzil sie synek to cieszyl sie jak ich odwiedzalam i nawet tak w mysli nazywal go swoim wnukiem poniewaz jego corka jest panna i nigdy nie dala mu tej satysfakcji bycia wpelni dziadkiem. Zawsze otrzymywalam prezenty na kazda okazje od nich a nawet jak umarl to jej brat dal mi na cmentarzu pieniadze w podziece za opieke. Niechcialam przyjac bo dla mnie byl to rowniez zaszczyt opiekowac sie nimi. Byl oczytany i znal 4 jezyki obce. Nieudalo mi sie nie przyjac podarunku bo wcisneli mi w wozek maluszka na cmentarzu. Pozniej otrzymalam poczta podziekowania na pismie i zdjecia maluszka z pogrzebu. Niedlugo po nim odeszla zona jego tez bylo mi smutno.Wspominam nawet teraz ich z lezka w oku. Zawsze wiedzial kiedy jestem smutna i jak mnie pocieszyc.Bardzo mi ich brakuje choc to nie moja rodzina ale po czesci sie nia stali. Teraz dzieki ich corce pracuje u jej sasiadki i sprzatam jej mieszkanie. Narazie w łodzi jest bryndza z opieka wiec nie mam innego wyjscia.
10 maja 2013 22:56 / 1 osobie podoba się ten post
Fakt,ciezko jest"do siebie dojsc",to jest takie uczucie jakby cos w czlowieku sie wypalilo,mam nadzieje,ze to przejsciowy stan,jest moment ,ze jest wszystko ok a za chwile mysli powracaja.Moze to sie zmieni po powrocie do domciu a ja mam juz nie dlugo na szczescie:)Ale w sumie z tego co wiem,to pielegniarki,nie wiem czy wszedzie,sa"szkolone"przez psychologa,jak sobie z tym radzic,tak samo zawodowa straz pozarna(chodzi mi o kontakt z ofiarami wypadku np)rowmiez sa pod opieka psychologa a nas jakos nikt nie"szkoli"i trzeba sobie radzic samemu....taki troche test charakteru i psychiki:)
10 maja 2013 23:09 / 2 osobom podoba się ten post
Mala: jest ciezko, mi osobiscie trudno przejsc nad smiercia obojetnie/zawodowo, nie wiem, jak to ujac, bez emocji? Pare razy w zyciu przeszlam smierc bliskich i jednego podopiecznego w pracy. Byla to moja pierwsza praca i pan zmarl po 2 tygodniach. Za kazdym razem, kiedy umieral ktos z mojego otoczenia wmawiam sobie, ze ta osoba jest po lepszej stronie, a przede wszystkim - juz nie cierpi. To mi osobiscie bardzo pomaga.
A do tego nasze forum, na ktorym mozna sie wyplakac, pisalam wtedy tez z prosba o wsparcie, bo co innego w domu, co innego tu, na "froncie" - inaczej sie to odbiera. Bardzo wtedy przezywalam, zreszta do dzis pamietam, jak to bylo, mam taki "glupi" charakter, ze pamietam dluugo, niestety ...
Rodzina byla mi tez wdzieczna za pomoc, bylam tam zreszta duzo dluzej z zona tego pana, ale to juz inna bajka.
16 października 2013 22:30
Przy mnie na szczescie jak do tej pory żaden podopieczny nie pożegnał się z tym światem.Ale trafiłam na sytuacje gdzie mąż podopieznej trafił do szpitala trzy dni przed moim przyjazdem,i dwa dni po moim przyjezdzie zmarł.Przyszło mi uczestniczyć w rozpaczy i bólu całej rodziny.Nie da się stać z boku,mimo że to nikt dla mnie bliski i nawet nie zdążylam go poznac.Potem przez długie tygodnie wyciągałam babcie z depresji,ale to juz osobny temat. Przygotowania do pogrzebu i sama ceremonia-inne niż u nas.Wdowy nikt nie odwiedza,natomiast wszyscy przysylaja kwiaty i pisemne kondolencje.Przebieg uroczystosci ścisle ustalony z pastorem,włącznie z tym jaką pieśń zaśpiewa i co ma powiedzieć.Po pogrzebie stypa w restauracji,nie byłam,bo babcie trzeba było odwiezc do domu...To tyle na ten smutny temat.
16 października 2013 22:47
Moj pierwszy wyjazd - malzenstwo. Pan szybko zrobil sie lezacy, po 2 tygodniach zmarl w domu, zostalam z jego zona (demencja).
Coz, kilka godzin oczekiwania na ekipe z zakladu. To ja rodzine powiadamialam. Obok mieszkala corka z zieciem, oboje pracujacy. Pozniej oczywiscie wspieranie, wlasciwie nie tyle mojej PDP, ale corki, bo byla z ojcem bardzo zzyta. Moja PDP - nie bardzo kojarzyla, co sie dzieje, co pozniej mialo katastrofalne skutki.
Sam pogrzeb (kremacja), dopiero po 2 miesiacach. Uroczystosc tak, jak Marta wyzej opisala, podobne zachowania, tylko kartki. Stypy nie bylo, sama robilam maly poczestunek dla najblizszych, naprawde bardzo skromny, nic cieplego, ladne kanapki, kawa, herbata, cos slodkiego.
Tak, jak Marta pisze, stac z boku - nie idzie, mimo, ze znalam tego pana krotko, ale wiem, jak bardzo cierpial i wlasciwie tym corke pocieszalam, ze wreszcie juz nie boli.
17 października 2013 06:23
Trochę trwało nim zrozumiałam, że tak naprawdę już zawsze będę miała w swojej pracy do czynienia ze stanami terminalnymi (bliżej lub dalej). Pamiętam mojego Parkinsona, do którego nie chciałam potwornie wrócić.... I wtedy przed kolejnym wyjazdem, przy pakowaniu (a wszystko we mnie krzyczało) powiedziałam do córki - już wiem czego ja tam nie chcę wrócić.... boje się, że babcia mi umrze... I nic nie zrobię, że zawsze będę wolała żeby TO się stał na zmianie mojej następczyni... Poszłam na kurs m.in dlatego, że z tym stanem świadomości zupełnie nie dawałam sobie rady, że w każdej chwili mogę stanąć w obliczu śmierci... Po kursie jest trochę lepiej..., ale to nie będzie nigdy łatwe... Niemcy jeszcze dają takie datki kondolencyjne... W kopercie po 5 lub 10 e dla najbliższej zmarłemu osoby... Też i tu nie są szczodrzy....))))
17 października 2013 17:57
Ja byłam u rodziny we wrześniu pojechałam tam na zamianę i po tygodniu pobytu mój podopieczny zmarł.byłam przy nim ja jego żona/wspaniała kobieta/i zdążyłam po córkę zadzwonić.Pan jeszcze chwilę przed śmiercią miał dobre parametry/chodzi mi o ciśnienie krwi/córka przybyła parę minut po moim telefonie i zdążyła się z nim pożegnać.Pan zgasł jak świeczka.Mirku wiesz gdzie pracuję i co tam jest ze zgonem miałam już kilka razy do czynienia dlatego uważam ze najgorszy jest pierwszy raz.Rodzina podopiecznego była pod wrażeniem tego w jaki sposób ja odniosłam się do śmierci oni sami,przeżywali to w inny sposób niż rodziny w polsce. Pan po śmierci zażyczył sobie anonim pochówek kremacja była po kilku tygodniach od zgonu a on sam leży we FRIEDWALD.Po śmierci PDP jeszcze 2 tyg byłam w jego domu i muszę przyznać że życie wróciło do normy już po kilku dniach, każdy wrócił do swoich obowiązków
17 października 2013 18:54
Dzieki za wpisy/Ja nie zaczołem tego tematu bo nie miałem kontaktu ze śmiercia.Mialem i to bardzo osobisty.Własnie chodziło mi o to sie odbywa ceremonia itp