28 kwietnia 2014 09:47 / 13 osobom podoba się ten post
Powrót…
No cóż…jestem znowu na czubku góry…
Po ostatnich, bardzo nerwowych dniach w domu, koszmarnej podróży autobusem floty Sindbad…
…No nie ale w tym miejscu to pekam ze smiechu J) Flota Sindbada J Wieczny smiech. No bo ja chyba amfibia jechałam…z drugiej strony na amfibii nie ma pilotów więc może to był lotniskowiec J. Ludzie! Czy nie ma jakiegos innego okreslenia? No jest autobus i już. „Proszę nie używac komórek bo to może zakłócic komputer pokładowy” – Jak rany , no…a co się stanie? Trase zmieni? No i dowiedziałam się, ze jechałam na POKŁADZIE autobusu…dobrze ze nie na podłodze J…
Wracając do tematu. Byłam wyczerpana. Te podróże mnie męczą strasznie. Na tydzień przed planowanym powrotem do Ahnatal, zadzwonilam do firmy. Tam mi pani grzecznie wyjaśniła , że jeszcze nic nie wiedzą i mam czekać na wiadomość (miałam jechac 17go kwietnia). Kiedy po trzech dniach nie było odzewu zadzwoniłam ponownie.
- Proszę czekac – powiedziala pani z firmy.
Matko jedyna ! Ale ja nie wiem czy się pakowac czy nie. Kiedy 15go znowu nie było wiadomości odwazyłam się napisać maila do pana R. Naprawde nie chciałam działać okrężnymi drogami. Pan R. po pół godzinie mi odpisał żebym się nie martwiła bo on skontaktuje się z firmą a firma ze mną. Ludkowie mili…firma wprawdzie się nie skontaktowala ale nastepnego dnia kurier przywiózł mi delegację i bilet. Już do nich nie dzwoniłam…bo i po co…niemniej utwierdzam się w przekonaniu że firma jest …delikatnie mówiąc bardzo niesolidna.
Przyjechałam do pani Danke o 7,00 J Pan R. tym razem nie bładził.
Tak teraz sobie mysle ….jakże inne uczucia towarzyszyły mi tym razem. Zero stresu…podejrzen o ewentualne porwanie…lepszy niemiecki i rozmawialam z panem R. całą droge zupełnie swobodnie. Po drodze pan R. zatrzymał się przy piekarni i zakupił bułeczki na niedanie. Miłe to, nie powiem.
Pani Danke jeszcze spała. Wjechalam ze swoja walizą do holu…Gosia akurat w łazience robiła makijaż. Marzyłam o kawie…ale musiałam sobie zrobic sama. No cóż…to żadna cięzka praca. Śniadanie też zrobiłam, bo Gosia kończyła się pakować. Pan R. wypił tylko kawę i pojechał. Rozi ma przyjechac o 10tej.
Śniadanie jadłam sama w salonie. Gosia pakując się mówiła że nie ma czasu bo o 11tej jedzie do Bohun…czy jakoś tak. Wpadła na chwile do kuchni i wskazała palcem na zlewozmywak.
Na jego dnie leżało „COŚ” do odmrożenia na obiad. Prostokątny , jasny kawałek CZEGOŚ sobie tam leżało.
- To na obiad – powiedziała Gosia i pokazala mi zapisane kartki na stole (tez palcem)
- Tu zapisywałam dzien po dniu co podawalam do jedzenia. Na sniadanie, obiad kolacje. Wszyscy byli zadowoleni.
- No dobrze – mówie – ale po co?
- No żeby wiedzieli co Emi je.
Zaglądam do lodowki…oj mizernie będzie …dobrze że Rozi dziś będzie to jej szepne co ma dokupic.
O 8,00 dzwonek do drzwi. Wchodzi Johan.
- Oooo! – woła- Johana! Jestes nareszcie!
Jest mi miło. Bardzo lubie tego młodego człowieka. No …to taki jest z sercem na dłoni.
Johan nakazał ruchem reki, żebym na razie nie schodziła i wszedł do sypialni pani Danke. W tym czasie Gosia opowiadała o swojej zepsutej walizce. Na moje pytania o stan pani Danke mówiła że wszystko było OK.
- To znaczy że biegunki już nie ma? – pytam
- No…od czasu do czasu – mówi Gosia – jak zapomne podac zielone kapsułki.
Czyli bez zmian – mysle sobie ale Gosi nie zawracam głowy. Tez ma Sajgon bo jedzie ze szteli na sztele(nowe słowo). To ze ma jechac do Bohun (czy jakoś tak) dowiedziała się wczoraj…cały czas myślała że tu zostanie jeszcze miesiąc. No Największa Firmo …masz u mnie plamę.
Johan z panią Danke wyjechał był wlaśnie z łazienki :
- Jooohaaaanaaa!!!
To pani Danke z krzykiem radości jechała przez korytarz do pokoju. Matko. Jak się cieszyła. Normalnie mnie zatkało…ale było mi tez miło Po przywitaniu Johan zajął się swoimi czynnościami po czym sobie poszedł a pani Danke jadła śniadanie KONIECZNIE w moim towarzystwie. Gosia zniknęła na górzea a ja natomiast padałam na przysłowiowy”p…” czyli nos. Nie ma szansy żeby się przespać..no może po obiedzie ale będzie Rozi więc….zobaczymy.
W ogóle to rytm dnia został zkłócony…spodziewałam się tego. Pani Danke po śniadaniu nie zajęla się zwyczajowo lekturą gazety tylko rozmową ze mna. Wypytywala o rodzine, podroż i jej ukochany Breslau. I tu zrobiłam jej niespodziankę. Wprawdzie nie zrobiłam zdjęc jak to sobie obiecywałam ale przywiozłam album o Wrocławiu w wydaniu niemieckim. Stary i nowy Wrocław. Pani Danke ze wzruszeniem ogladała zdjęcia ale nie było szansy w tym czasie nawet na fajeczkę wyskoczyć. Musiałam być obecna i słuchać wspomnien pani Danke. W koncu powiedziałam ze jestem zmęczona i musze zrobic sobie jeszcze jedną kawe. Pani Danke ze zrozumieniem pokiwala głowa i powiedziała:
- Dobrze ale zaraz tu przyjdź.
W tym czasie zeszła Gosia. Powiedziaąłm że ide na werande zapalić a Gosia że też. I kiedy tak sobie stałyśmy a ja próbowałam cokolwiek się dowiedziec więcej usłyszałyśmy wołanie:
- Jooohaaanaa!
- Wola cię – mówi Gosia.
Matko , przeciez słyszę, myslę sobie a głosno mówie.
- Idź do pani Emi ja zaraz przyjde.
Kiedy parzyłam kawe do kuchni weszął Gosia.
- Ona chce do toalety.
- No to idź z panią Emi – ja nawet nie zdążyłam walizki do pokoju wstawic.
- Ale ona nie chce ze mną – mówi Gosia i poszła na góre. Mimo zmęczenia cisnienie mi skoczyła na maksa.Poszłam do pokoju a pani Danke z uśmiechem już stała przy balkoniku.
- Dlaczego nie chce pani iść z Gosią – pytam
Pani Danke z wyrazem szczęścia w oczach odpowiada:
- Bo ty przeciez jesteś.
No ręce, nogi i inne tam mi opadły. Już nawet nie chcialo mi się mówić. Zrezygnowana pomogłam pani Danke w toalecie. Pani Danke zaległa w swoim magicznym fotelu i nadzwyczajniej w świecie…zasnęła. Tyle mojego – mysle. Wyszlam na ogród…Jak tu pięknie …już krokusy i przebiśniegi przekwitaja na drzewach kwiecie…a na werandzie bluszcz pokrywa się liśćmi tworząc zieloną ściane…jak w tajemniczym ogrodzie J
No nic trzeba się na chwilę położyc zanim pani Danke śpi a Gosia na posterunku jeszcze. Po drodze do pokoju jeszcze raz zaglądam na dno zlewozmywaka. „to coś” rozlalo się już. A ze nie było na żadnym talerzyku ani nawet w folii to spływalo sobie do odpływu…leniwie, raz po raz wydając lekkie „bul,bul”..
Wzięłam ręcznik papierowy i wytarłam to coś….części stałe wyrzuciłam do kosza. Zrobię jajka sadzone i marchewkę z groszkiem…pani Danke uwielbia marchewkę.
O 10 przyjechała Rozi. Mialam już spisane produkty które powinna kupić. O 11tej przyjechał pan R. i zabrał Gosie na dworzec kolejowy w Kassel. Dalej miała jechać pociągiem. Będzie miala ciężko…w dodatku ta zepsuta walizka. Było mi jej żal…
Musialam wyglądać naprawde nieciekawie bo Rozi kazała mi isc na góre i się położyc. Na moje pytanie , co z obiadem, machnęła ręką i powiedziala żebym się nie martwiła. Mamie odgrzeje puszkę zupy a dla nas przywiezie pizze. Poczułam dreszcze kiedy usłyszałam o puszce ale było mi już naprawde wszystko jedno. Poszłam na góre i jak nieżywa padłam na łóżko.
Spalam 3 godziny. Pani Danke była już po puszce a w kuchni czekała ciepła pizza. Nie wiem jak to Rozi zrobiła J
Przed odjazdem Rozi dała mi pieniądze na tydzień i powiedziała że w tygodniu przyjdzie Volke zainstalować mi Internet.
Do przyjścia Johana siedziałyśmy z panią Danke na werandzie…było na tyle ciepło że tam właśnie podałam kolację.
Pani Danke była naprawde szczęśliwa że jestem, A moje odczucia? No cóż…przyjechałam do pracy…i to na długo…i nie wiem czy dam rade…ale o tym później pomyślę.