BUBACH, czyli płaczące lądowanie na szteli

21 marca 2014 21:54 / 20 osobom podoba się ten post
Tak to jest - jak sobie człowiek coś zawczasu zaplanuje, to potem te plany moze jedynie o kant... krawężnika rozbić. A przynajmniej ja... Cały ten wyjazd miał inaczej wyglądać, to po pierwsze, a po drugie - jak już zaczęłam pisać ten sztambuch to też inaczej chciałam go tu wrzucić. Ale nie dane mi było, wobec czego poczytacie sobie prawie hurtowo.
A tak w ogóle to niesamowicie się cieszę że w końcu mogę się tu zalogować - życie na wyjeździe bez Was jest koszmarne; więc jako pierwsze mówię Wam: WITAJCIE KOCHANI !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
21 marca 2014 21:54 / 23 osobom podoba się ten post

14.03.2014
Minęły dwa tygodnie i widzę że na internet nie ma szans. Przyjdzie mi siedzieć tu przez resztę czasu czując się jak kołek w płocie. Wzorem moich nieocenionych koleżanek po fachu chyba zacznę pisać pamiętnik do późniejszego opublikowania... O rany, dziewczyny, jak ja za Wami tęsknię!!!

GDZIE JA WŁAŚCIWIE JADĘ???
Cały wyjazd był na wariackich papierach. Po przyjeździe z Moosburga dwa tygodnie załatwiałam papierowe i inne zaległe sprawy – kończy się ważność mojego dowodu, chłopakom paszporty, a więc zdjęcia, wnioski, poza tym ubezpieczenie i tysiąc innych drobiazgów, których załatwianie trwa w nieskończoność. Prócz tego chciałam nadrobić zaległości towarzyskie, co nie do końca mi się udało. Progenitura też mi dała całkiem sporo zajęć, szczególnie przy naprawie ich garderoby... A potem moje dzieci miały ferie międzysemestralne, więc zabrałam ich na obiecany wyjazd. Nie zaliczyłam wprawdzie gór, ale to wyłącznie przez mojego młodszego syna, któremu biedniejsze, acz mocno zróżnicowane od dotychczas znanych mu nadbużańskie tereny przygraniczne tak przypadły do gustu, że ciężko było go stamtąd ruszyć. No ale jak miało być inaczej, skoro kuzynki mąż posadził go na traktor, nauczywszy go przedtem nim kierować i pojechali do lasu bo akurat ciocia miała termin wycinki! Jeździł, ciął, znosił, piłował, rąbał i co tylko jeszcze chciał, a na dodatek w garażu quada naprawiali i nawet ze skutkiem pozytywnym. Kuzyn go traktował jak równego sobie, to się młody czuł jak panisko! No i dobrze. Ja wreszcie miałam czas na długie nocne Polaków rozmowy z trzema kuzynkami, ukochaną ciocią i przyjaciółką która tam osiadła po wyjściu za mąż. Do laptopa – nie przeczuwając wiszącego nade mną późniejszego nieszczęścia - zaglądałam tylko żeby włączyć skypa i dopytać Koordynatorkę o kolejny wyjazd. Kręciła nosem niemiłosiernie, że termin niedobry, że za krótko, że zjazd przed samymi świętami... Trudno, od początku mówiłam że wiosną nie pojadę inaczej niż na 6 tygodni. Wystarczyło mi Boże Narodzenie w De, Wielkanocy nie muszę tam spędzać. No i 25 lutego podała mi dane, czyli adres i nazwisko rodziny i info, że pani jest sprawna w znacznym stopniu, ma jedynie problem z chodzeniem i lekką demencję, poza tym jest jej mąż, który pomaga. Pomyślałam sobie nawet że powtórka z Moosburga... Doprosiłam ją jeszcze o nr tel. Jadę do Mamming koło Landau.
Wróciłam do domu w czwartek wieczorem, piątek przeganiałam po Opolu, zdążyłam nawet wypić kawę z pewnym osobnikiem płci przeciwnej, który dość osobliwie zapewniał mnie że za często mu ostatnio znikam z pola widzenia, no a sobotę spędziłam przy garach i pakowaniu, bo w niedzielę wieczorem wyjazd.
Mówią że Opatrzność czuwa nad półgłówkami... No czuwa, naprawdę! Wieczorem w sobotę moje dziecko zapytało mnie czy będę w mieście czy na wsi, więc włączyłam mapy google i szukam. Szukam i szukam i nie mogę znaleźć. Nie ma takiej ulicy, podobnej też nie, wobec tego wykręciłam numer i dzwonię do babki, którą mam tam zmienić, a w słuchawce cały czas komunikat: „nie ma takiego numeru”... Zaraz, zaraz, jak nie ma skoro go mam przed nosem? Po kilku próbach wzięłam telefon od rodziców, narażając się na wyrzuty że rachunek zwiększę, ale pomyślałam że może z moim telefonem coś się stało – awarie się zdarzają... Niestety – usłyszałam ten sam komunikat. No to dzwonię do KO, ale niestety – bez skutku. Na skypie jej nie było, komórka wyłączona a na stacjonarnym odzywa się automatyczna sekretarka... Poszłam spać dobrze po północy nic nie uzyskując. Rano zaczęłam od nowa wydzwaniać do KO, już dobrze wkurzona i bliska wywalenia zawartości walizek na środek pokoju. Za kilka godzin mam wyjeżdżać i nie wiem dokąd! W końcu się do niej dodzwoniłam i mówię o co biega, a ona nie wierzy... Po godzinie oddzwoniła i przeprasza, bo nastąpiła pomyłka, bo ta co ją zmieniam to taka niedokładna, bo źle podała… tysiąc wymówek, ale w końcu wiem gdzie jadę. Do Bubach.
Między MAMMING a BUBACH jest spora różnica, telefon też dostałam zupełnie inny od poprzedniego. Zadzwoniłam wobec tego i usłyszałam że nie ma sprawy, ona o 12 w nocy spać nie będzie na pewno i nie mam się o nic martwić. Przyjechała po mnie limuzyna taka, że młodszy syn aż sobie gwizdnął z wrażenia, ja zresztą też zwątpiłam. Na pytanie czy w Opolu zmiana wozu usłyszałam że nie, że do końca tym autem. Aż się uśmiałam, bo zawsze to były busiki takie 9-osobowe, a teraz BMW kombi, jakieś cudo techniki, świeży zjazd z taśmy produkcyjnej. No ale w końcu jeżdżę z chłopakami pracującymi w BMW w Monachium, nie powinnam być zaskoczona :)))
Skład pasażerów dwa na dwa, czyli elegancko w parach ;) Droga minęła na żartach, pogaduszkach, anegdotach z fabryki i przed północą zawitaliśmy na miejsce. Patrzę – a na budynku jak byk stoi GASTHAUS. Ki diabeł??? Wszędzie ciemno, cicho, żywej duszy nie ma, nawigacja pokazuje że tu a rozum mówi że chyba jednak nie... Kierowca zawrócił do miejscowości tuż przed i jeszcze raz ustawił GPS-a. Jedziemy... Znów to samo, pod Gasthaus. Wyleźliśmy z wozu i szukamy, okazało się że to budynek obok. Ciemno, nikt nie czeka, nie wychodzi, zadzwoniłam do drzwi, cisza... Nie ma co się czarować, wściekła jak wadera z miotem wyciągnęłam komórkę (polską niestety) i dzwonię. Długo trwało ale w końcu odebrała i po kilkunastu minutach znalazłam się na miejscu.
21 marca 2014 21:55 / 1 osobie podoba się ten post
witaj wśród swich
21 marca 2014 21:56 / 24 osobom podoba się ten post
BOLESNA KONFRONTACJA

Kobitka którą przyjechałam zmienić wyjeżdżała bladym świtem, bus miał być jakoś o 5 rano, więc było mało czasu na raportowanie, ale co tam, damy radę. Wspięłam się na górę z bagażami po czym weszłam do pokoju i mnie zamurowało w samym progu. Wspięłam się na szczyty własnej kultury wyższej i zmięłam w ustach przekleństwa. Otóż moja poprzedniczka paliła w pokoju!!! Rozejrzałam się i widzę na stoliku słoik z petami, śmierdzi jak cholera...a ona wyciąga następnego i pali jakby nic. Boże, nawet nie chciało mi się nic mówić, bo po prostu zabrakło mi w tym momencie energii. Zapaliłam razem z nią już z czystej rozpaczy, w duchu przysięgając sobie że od samego rana muszę się wziąć najpierw za uporządkowanie i oczyszczenie pokoju, a dopiero potem się rozpakuję. Pościel – wiadomo, do zmiany, firanki, zasłonki, koc do prania , ale poduszki do dziś mają „nikotynowy polot”. Ja wychodzę na balkon który jest zresztą bezpośrednio przy moim pokoju... Ale nic, trzeba było wypytać o babcię. No i się zaczęło. Owszem, dziadek jest sprawny i wszystko robi sam, sam jeździ na zakupy, sam gotuje, sam robi kolacje i śniadania, sam sprząta koło siebie i pomaga jakby co trzeba było przy babci. No a babcia? Oj, babcia – trzeba do niej wstać ze trzy razy w nocy bo chce sikać a sama nie daje rady. A w dzień to roboty nie ma, ona osobiście to sobie roboty sama szukała w domu gdzie się dało. No a co tej babci jest? A cukrzycę ma, no i chodzi słabo. Ale demencji nie ma, pamięć sprawna, co też tej naszej KO się pomyliło? No i tak sobie gawędzimy z zamiarem pójścia za chwilę żeby mi pokazała gdzie co jest w domu, a tu nagle jak nie ryknie jakiś alarm!!! Jezusie Nazareński, myślałam że ze skóry wyskoczę i zawału dostanę – takie to było głośne!
Można by było bez problemu porównać do syreny strażackiej!!! Zobaczyłam że na ścianie w kontakcie tkwi małe - no dobra, nie będę się wyrażać – urządzenie, wyje i świeci mrugając białym jasnym światłem. Pytam – co to do cholery jest? Aaa, a bo babcia ma taki zegareczek na ręce i jak coś potrzebuje to tak woła. Coś mi zaświtało gdzieś na obrzeżach szarych komórek, ale zmęczenie już brało górę i myśl jak przychodziła, tak szybko uciekła. Schodzimy na dół, koleżanka pokazuje co gdzie jest, jak wygląda dom i tak dochodzimy do babci, ściąga ją z łóżka, sadza na wc-stuhl, potem pomaga z powrotem wejść na łóżko, przykrywa, a mi coraz bardziej się kotłuje we łbie. Zamiast patrzeć na zmienniczkę, popatrzyłam na babcię i mnie oświeciło. Moja PDP jest niewidoma! Osoby ociemniałe mają charakterystyczny sposób odwracania głowy w stronę osoby mówiącej i to mnie właśnie oświeciło. Czy moja KO nie mogła tego powiedzieć od razu tylko mam się wszystkiego dowiadywać na miejscu? Dobrze chociaż że PDP jest malutka i drobniutka, pan jak się okazało – też taki krasnoludek. Nic to, czas się przespać choć trochę, bo od rana sztela już wyłącznie moja. Poszłam i kimnęłam żeby rano zrobić dobre wrażenie.
Jak tylko rano zawyła syrena, zeszłam do salonu i przywitałam się, podniosłam ją, posadziłam na przewoźnym wucecie, naszykowałam miskę z wodą i biorę się za mycie. Potem zaprowadziłam ją do kuchni do stołu na śniadanie, zjadłam również, przy okazji pilnując żeby babcia nie zrzuciła sobie (albo mnie) kubka z herbatą na nogi, a po jedzeniu zaprowadziłam ją na rozkładany fotel. Posprzątałam kuchnie, dziadek zebrał się jechać na zakupy, babcia w fotelu zasnęła więc ja – idąc za radą poprzedniczki – myk na górę kimnąć jeszcze chwilę. Udało mi się – spałam całe 40 minut... i alarm postawił mnie na równe nogi. Takiego zrywu z łóżka to ja chyba nigdy nie miałam! Oj, czuję że będzie ciężko, ale w końcu życie polega również na pokonywaniu trudności...
Babcia chce się konkretniej wypróżnić. Tak dosłownie mi powiedziała, oczywiście po niemiecku, a ja zastanawiałam się czegóż ona na Boga chce. Ale jak machnęła ręką w stronę wucetu to ją posadziłam i potem poczułam co chciała. No dobra, na razie ze spania nic więcej nie będzie, trzeba się brać do roboty. Poszłam przebrać pościel, koc pod którym spałam wsadziłam do pralki, zdjęłam i namoczyłam firanki i zasłonki i zeszłam na dół, w końcu chciałam zadzwonić do domu że jestem na miejscu, żeby się nie martwili. Poprzedniczka już mnie uprzedziła że o telefonowaniu mogę zapomnieć, bo dziadek nie pozwala, ale powiedziałam mu co chcę i zapytałam czy mogę. Skrzywił się niemiłosiernie ale pozwolił. Stał niedaleko i patrzył cały czas na zegarek. To była szybka i krótka rozmowa, ale przynajmniej powiedziałam że jestem i że raczej nie będę dzwonić bo nie mogę. Słyszałam że się rodzince smętnie zrobiło ale cóż – siła wyższa. W domu wiedzieli że będę starała się o internet, więc jakoś to przetrzymamy.
21 marca 2014 22:06 / 22 osobom podoba się ten post
Aklimatyzacja.

Zdążyłam pójść do toalety i wrócić do pokoju kiedy ściana znów zaryczała. Biegiem lecę na dół, coś się może stało, przecież dopiero co wyszłam... Aaa, nie! Nic się nie stało, po prostu obiad gotowy. Patrzę na zegarek i zastanawiam się czy przypadkiem źle nie zrozumiałam, dopiero 10.20 – dla mnie pora na drugą kawę a nie na obiad; no ale w końcu to ja jestem na ich warunkach a nie odwrotnie, trzeba będzie znów organizm przestawić. Doprowadziłam babcię do stołu, pieczołowicie ją usadziłam, podałam kufelek z wodą do picia i siadam również, dziadek już babci nałożył i się zaczęło. Ciamk, ciamk, mlask, ciamk, mlask, chlup, ciamk... i tak do końca jedzenia... a ledwo skończyła – wsadziła palce do buzi, wyciągnęła protezy (kompletne garnitury) i dawaj je czyścić przy stole palcami... Hmmm... Protezy same w sobie mi nie przeszkadzają, jak trzeba było wyczyścić (u mojej pierwszej PDP) to brałam i nie było problemu. Sama zresztą mam wstawkę, ale to było jakieś takie... no nie wiem jak to określić... lekko obrzydliwe. Nic, jakoś przetrzymam. Posprzątałam po obiedzie, dziadek poszedł na fajkę do ogródka, a babcia zażyczyła sobie spacerku przy poręczy w korytarzu. Wzięłam ją za ręce (które najpierw jej wyczyściłam mokrą myjką) i prowadzę powoli, a ta woła że mam iść szybciej. Dobrze, proszę bardzo – przyspieszyłam lekko i otworzyłam drzwi z kuchni do tego korytarza, a babcia w krzyk, że za szybko. Puściłam ją do tej poręczy niech sobie maszeruje, ale nie spuszczałam z niej oka i byłam cały czas blisko – dużo nie trzeba żeby się potknęła i poleciała na zbity pysk. Obróciła korytarz trzy razy i wracamy do kuchni. Pytam czy chce siusiu – nie, chce spać, mam ją do łóżka położyć. No ok, położyłam, przykryłam, zamiotłam jeszcze podłogę, za ten czas dziadek wrócił i poszedł do salonu czytać gazetę. No to ja cicho na górę, pralka skończyła, przełożyłam wszystko do suszarki i myślę – położę się choć na chwilę. No dokładnie na pół godziny. Alarm. Idę i już w progu kuchni słyszę krzyk – „Liliane, wo bist du?! Ich muss pipi!” Ściągnęłam z łóżka, posadziłam i położyłam z powrotem. Wróciłam na górę, dosprzątałam resztę co mi w oko wpadło i tak zeszło do 13.15 i kolejnego alarmu. I znów – ściągnęłam z łóżka, posadziłam najpierw na wc potem na fotel. Patrzę a dziadek śpi z tyłu na kanapie jak suseł. Babka go woła a on nic. Ona już wnerwiona cała aż się trzęsie, no to poszłam go delikatnie obudzić i aż się uśmiałam pod nosem. Dziadek spryciarz, wiedział co robi – zanim się położył to zdjął obydwa aparaty słuchowe :))) Babka mogła go wołać do uśmiechniętej śmierci ;) Ona też ma dwa i co chwilę klaszcze albo gwiżdże żeby sprawdzić czy działają, co nie wiedzieć dlaczego nie co mnie śmieszy - fajnie jej to gwizdanie wychodzi :) Zrobiłam sobie kawę, im herbatę , dziadek już obudzony przyniósł ciasto i potem babcia na fotel, dziadek na drugi przed TV a ja na górę. Wyprasowałam pościel, firanki i miałam je prawie zawieszać kiedy ktoś zapukał i wszedł. Facet ok. 50 lat, przedstawił się i usiadł na sofie (w pokoju mam łóżko, stolik nocny z lampką, mały stół przy sofie, biurko z krzesłem, grzejnik olejowy i TV Sat). Domyśliłam się że to syn, bo w salonie na ścianach są dziesiątki zdjęć, a ta twarz się tam często przewijała. Dość sympatyczne wrażenie zrobił na początku, zapewnił mnie że z niczym nie ma problemu, jeśli coś będę potrzebowała to mam mówić i dziadek kupi. Przedstawił ogólny zarys obowiązków, zostawił namiary na siebie w domu, w pracy, na żonę. Zapytał czy mam prawo jazdy i gdy usłyszał że tak to stwierdził że mogę brać samochód dziadka jeśli będę miała potrzebę, również telefon to nie problem, mogę dzwonić ale tylko na stacjonarne. Zeszliśmy na dół rozmawiając o internecie – no kabla nie ma, jeśli już to tylko stick i doładowania. Nie widziałam problemu, w Moosburgu przecież na takim jechałam i było ok. Na dole syn powiedział dziadkowi na temat auta i telefonu, a dziadek raban zrobił, że mowy nie ma, telefon jest dla niego, auta nie da, wozić ekstra nie będzie i w ogóle to syn ma dwa, niech jeden przyprowadzi i mi zostawi! Bum ręką w stół! Uu, ostro pojechał! Syn z tego zgłupiał i zaczęli szwargotać, niestety za szybko jak dla mnie. Chyba junior się nasłuchał, bo czerwony jak burak podszedł do mnie i pożegnał się, dodając że żona na dniach wpadnie i pomoże co tam będę chciała, po czym wyleciał z domu jakby go sam bies gonił. Będąc na dole zapytałam babkę czy chce sikać i wysadziłam od razu. Do kolacji o 18.00 czas zleciał już dość szybko, potem jeszcze godzinę siedziała w fotelu a ok.19.30 przebrałam ją w koszulę nocną i poszła spać, ja zaś poszłam się wykąpać, chwilę poczytałam i też się położyłam. Zanim zasnęłam o 21.30 zeszłam na alarm do babci, dziadek już spał u siebie w pokoju. Naiwnie myślałam że babcia teraz pośpi choć do tej 2.00 w nocy... Cóż, marzyć zawsze wolno :/ Pierwszy alarm postawił mnie na nogi o 23.00, kolejny o 1.00, potem 2.30, dalej 4.30 i o 6.30 pobudka na dobre. Ktoś tu mówił o dwóch, góra trzech wstawaniach w nocy. No cóż.... Zeszłam na dół nieprzytomna, ale zdążyłam zauważyć że obiad już jest wstawiony i się gotuje... Dziadek wstał o 5.00 i zabrał się do roboty. No tak, skoro o takiej porze wstaje to nic dziwnego że godzina 10.30 jest odpowiednia na obiad! ;)
21 marca 2014 22:06 / 2 osobom podoba się ten post
Następna historia,fajnie:)
21 marca 2014 22:08 / 3 osobom podoba się ten post
LILI :))) Jesteś, zagubiona istoto :) I neta masz.. Coś juz zreknąłem na wątek i widze, ze góry natchneły Cie do pisania powieści.
 
Albo nowa sztela i Pedepy :)
 
Witaj :)
21 marca 2014 22:10 / 1 osobie podoba się ten post
Moja PDP też ma ten cudowny zegareczek:):) a ja świecący i dzwoniący kontakt:):)
21 marca 2014 22:11 / 2 osobom podoba się ten post
Prowincjusz

LILI :))) Jesteś, zagubiona istoto :) I neta masz.. Coś juz zreknąłem na wątek i widze, ze góry natchneły Cie do pisania powieści.
 
Albo nowa sztela i Pedepy :)
 
Witaj :)

Krzysiuniu, a gdzież Ty się podziewałeś??? Matuchno, jak ja za Wami tęskniłam!!!
21 marca 2014 22:11 / 2 osobom podoba się ten post
carrie

Moja PDP też ma ten cudowny zegareczek:):) a ja świecący i dzwoniący kontakt:):)

Och, to znasz ten cudownie stawiający na równe nogi zryw :)))))
21 marca 2014 22:16 / 3 osobom podoba się ten post
Lili,nie było dnia żebym nie myślala o Tobie! Wpadłaś do nas od razu z gotowym scenariuszem,super! Będzie co czytać?
21 marca 2014 22:17 / 3 osobom podoba się ten post
Będzie Ivanilko! Choć nie aż tak wiele, ile było w zamierzeniu. Ale resztę dopisze samo życie :)))
21 marca 2014 22:17 / 2 osobom podoba się ten post
Lili

Och, to znasz ten cudownie stawiający na równe nogi zryw :)))))

szczególnie w nocy pięknie świeci i gra:):)
21 marca 2014 22:18 / 1 osobie podoba się ten post
carrie

Moja PDP też ma ten cudowny zegareczek:):) a ja świecący i dzwoniący kontakt:):)

Moja babka Geizig też miała. Jak ja klęłam na to ustrojstwo!
Spać chodziła o 23.00 a wstawać chciała o 6, a w nocy prowadzić do ubikacji 2x musiałam.
21 marca 2014 22:18 / 5 osobom podoba się ten post
carrie

szczególnie w nocy pięknie świeci i gra:):)

O matkooo jak dobrze,że u mnie na taki pomysł jeszcze nie wpadli he,he