Wczoraj zmarła mi teściowa. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Mieszkaliśmy z mężem w tym samym bloku, na tej samej klatce, prawie drzwi w drzwi wiele lat. Kilka lat po śmierci męża wyprowadziłam się i zamieszkałam na Śląsku. Kontakt pozostał. Już nie taki jak wcześniej, ale starałam się odwiedzając grób męża wpaść do niej i do teścia. Teść zmarł ponad dwa lata temu. Byłam wtedy na zleceniu, tak jak i teraz. Nie byłam na jego pogrzebie i później tak dziwnie się składało, że kupując znicze na grób męża, zapominałam, ze teść przecież też leży na tym cmentarzu. Teraz też mnie nie będzie. Pojadę na ich grób, gdy będę w Polsce, aby tak w zupełnej ciszy posiedzieć przy nich. Cmentarz jest malutki, mało kiedy są tam ludzie, chociaż grobów przybywa w zastraszającym tempie.
Gdybym się bardzo uparła, to pewnie mogłabym przyjechać na pogrzeb i w tym samym dniu znów wsiać do Sindbada.
Moi rodzice będą, zapalą i ode mnie znicz. Teściowa by to zrozumiała, ona zawsze mówiła, że mam wpaść do nich, gdy będę w pobliżu, że oni czekają i chociaż mój mąż nie żyje, to nadal jestem ich córką.
Gdybym była w Polsce, byłabym na pogrzebie, teraz nie za bardzo mam możliwość. W takich chwilach ta praca dużo mi zabiera. Zastanawiałam się czy nie pojechać mimo wszystko. Wiem, że ona poczeka, jak zawsze, tym bardziej, że czas liczy się dla niej inaczej a pożegnam ją na spokojnie, jak będę sama, bez orszaku żałobnego, bez księdza, ludzi. Jak zawsze, gdy wymykałyśmy się do jej pokoiku i rozmawiałyśmy po cichutku, aby nikt nas nie słyszał.