Rano pojechałam do Mönchengladbach. Właściwie to szłam po śladach, nawet przypominałam trasy z tamtego roku. W starociowych sklepach nic starego nie wyhaczyłam, ale nowe czerwno-biało- czarne filiżaneczki i jedną białą. W sklepie artystycznym dokupiłam pastele olejne fajnej firmy, szkoda tylko, że nie uzupełniane i nie wszystko, co chciałam dostałam. I dobry papier, który świetnie przyjmuje te pastele, ostatni blok wzięłam. Nie mogę znaleźć terj firmy, bo chętnie bym właśnie z niej kupowała. Ale ostatnio, jeszcze w Polsce wynalazłam papier też bardzo dobrze pasujący, to już nic więcej kombinować nie będę.
Zwiedziłam też Abteiberg Muzeum- ze sztuką nowoczesną. Ciekawe, choć takie dosyć "rzadkie", jak na tę wielkość budynku mogło być więcej ciekawych prac. Zrobiłam sobie selfie z puszką zupy Cambell Worhola
I popatrzyłam na niektóre dzieła, zapewne sporo kosztujące z zadziwieniem. Np. sala z sześcioma ogromnymi płótnami, dziełem o nazwie "Gray"- i faktycznie ciemny szary i nic więcej na nich nie ma
Dzieła Polki też jakieś były, może nawet więcej, bo nie wszystkie tabliczki czytałam.
Trochę ciuchów potem poprzymierzałam, ale nic nie kupiłam. Mogłam jeszcze ze 2 godziny połazić, ale już mi się nie chciało. Ludzi w sklepach dużo, wszędzie kolejki. W maseczkach w centrum miasta chodzić trzeba. To wolałam już wrócić! Więcej już nie mam ochoty do tego miasta jechać. Chyba, że los tam mnie rzuci do pracy....