02 kwietnia 2014 09:00 / 20 osobom podoba się ten post
Dzien nastepny.
Juz wiem, ze pogrzeb dopiero za miesiac ...
Wiem tez, ze musze pojechac i zrobic zakupy. Niby wszystko w porzadku, po sniadaniu wsiadlam na rower, kupilam na wszelki wypadek wiecej. Wrocilam, a moja PDP ... na ulicy ! W cienkiej bluzce i kapciach.
I tak zaczelam pelna odsiadke w miejscu pracy. Juz nie mozna bylo PDP zostawic nawet na chwile i wyjsc chociazby do domu corki, zeby cos tam zalatwic. Natychmiast wychodzila szukac meza. Niestey, wada tego domu byl taras, ktorego drzwi nie mialy zamka. Zaczelam chowac klucze, to skutkowalo awanturami i dluuugimi poszukiwaniami. Nieraz pol nocy to trwalo.
Zakupy moglam robic tylko po poludniu, kiedy corka mogla posiedziec, ale tu znow byl problem z corki psychika, nie dawala rady udawac, ze tata gdzies pojechal, a kiedy mowila, ze tata nie zyje - znow zaczynala sie tragedia.
W koncu musialam porozmawiac z zieciem, bo dalej tak funkcjonowac sie nie dawalo. Dwa razy w tygodniu zabierano moja PDP do Tagespflege, co przyjelam jak dar z niebios. Dwa dni, kiedy bylam wolna od mniej wiecej 8:30 do 16:30 ! Jaka radosc ! Juz mi nawet nie przeszkadzalo, ze trzeba w te dni zakupy na reszte "zamkniecia" zrobic! Robilam po dwa kursy do sklepu, mrozilam chleb, bulki, wszystko! Picie zwozilam, chemie, musialam o wszystkim pamietac. I moglam calkiem swobodnie, dlugo brac prysznic! Oczywiscie - w pozostale dni nie chodzilam brudna, jak swinia, ale musialam czekac, az PDP wreszcie padnie i zasnie, a wtedy cichutko isc sie umyc. No i posortowac tabletki na caly tydzien i jeszcze mialam czas na spotkanie sie z Polka ze starej emigracji, ktora bardzo blisko mieszkala, albo na zwykly spacer rowerem po okolicy, a nawet do granicy Hamburga sie zapuszczalam.
Czas lecial.
Dzien po dniu mijal jednakowo. Po sniadaniu PDP na sofie "czytala" gazete, ta sama strone - az do obiadu, ja na drugiej sofie z polska ksiazka w reku. Kazde moje wyjscie z salonu powodowalo, ze mnie szukala. Nie rozmawiala ze mna, ale musialam byc w zasiegu wzroku. Szukanie i czekanie na meza troche jakby przeszlo, jeszcze byly nawroty, ale juz spokojniejsze. Za to pojawila sie nowa atrakcja pod tytulem "ja tu nie mieszkam, to nie moj dom, musze sie spakowac, bo ludzie z urlopu wracaja, wiec musze sie wyniesc". No i tak wywalala ubrania z szafek, pakowala do torebki jednego kapcia, i co tam pod reka miala, gotowa do drogi. Ubierala sie w kurtke i do drzwi. Klucze juz chowalam zawsze, swoje mialam zawsze przy sobie, a te "oficjalne" wmawialam, ze gdzies pewnie w sypialni sie zgubily. Po kilkunastu minutach zapominala. Po pol godzinie moglam zaczac ukladac ciuchy, bo dziwila sie, co tu taki balagan.
Problemem bylo odebrac ja z busa, ktory rozwozil staruszkow. Musialam byc na schodkach i czekac. Zdarzalo sie, ze przeoczylam przyjazd i kierowca mial problem, bo nie chciala wysiasc, ona do Hamburga chce, bo tam mieszka. Jak mnie widziala, jakos rozumiala, ze tu ma wysiasc, ale wprowadzanie do domu to byla wyzsza sztuka jazdy. Musialam omawiac kazdy mebel, ze to przeciez jej, jej buty, kapcie, ubrania i tak dalej. Na szczescie wracala bardzo zmeczona, wiec nie bylo dodatkowych atrakcji.
Dzien pogrzebu.
Nie bylam na pogrzebie, corka poprosila mnie o przygotowanie malego poczestunku dla najblizszej rodziny u nich w domu. Chciala zaplacic, nie zgodzilam sie na zaplate, jakos nie moglam. Nic wielkiego nie bylo, kolorowe kanapki na tacach, kawa i herbata w termosach, jakies wina.
Moja PDP byla na pogrzebie, tylko nie pamietala, kto zmarl ...
Zrobila sie wiosna, zrobilo sie cieplo, wiec zamiast w salonie siedzialysmy na tarasie, ona pod parasolem, ja z nosem w sloncu. Znowu jednak cos mojej PDP w glowie przeskoczylo i zaczela dziwic sie, dlaczego ja tu jestem i po co, a najlepiej, zebym sie wyniosla. Pare razy ziec wkraczal bardzo ostro, za zywoplotem slyszal, jak sie mnie czepia. Jak juz bylo bardzo zle, to wynosilam sie do swojego pokoju - z tarasu na ulice teoretycznie wyjsc nie mogla, ale ... szukala kotow. Potrafila w zywoplot sie zaplatac, bo tam akurat siedzial kot.
Corka ma dwa koty, ktore zastepuja jej dzieci. Koty sa swietoscia. Jakos udalo mi sie to wychwycic, na moje wlasne szczescie. Ktoregos dnia padal deszcz, koty weszly do salonu, na sofy, na szafki i wszedzie byly kocie slady. Weszlam i mnie o malo murarska krew nie zalala, szafki - pryszcz na nosie, latwe do zmycia, a do jedzenia nigdy nic na wierzchu nie stalo, ale sofy... jasne sofy ...
Ledwo sie opanowalam, nie uzylam scierki, wzielam je na rece jakby byly z porcelany i wystawilam za drzwi. Corka sie smiala ...
Wlasciwie to juz wszystko. Z mniejszymi, czy wiekszymi zawirowaniami przetrwalam do pierwszej polowy maja. Chcialam pojechac do domu na miesiac i wrocic. Agencja znalazla zmienniczke. Pojechalam do domu i juz w domu sie dowiedzialam, ze zmienniczka zostala pare razy wyrzucona, kilka razy oberwala w twarz, a pomimo to przedluza pobyt nie liczac sie z umowa. Agencja, z ktora wtedy wspolpracowalam nie interweniowala, wiec podziekowalam za wspolprace, a 16 czerwca pojechalam w inne miejsce.
Co dal mi ten wyjazd, oprocz oczywiscie kasy?
Jezyk - tak, byly takie dni, kiedy moglam z zieciem, czy z corka porozmawiac, wiec zdecydowanie mi sie polepszyl.
Poznalam ciemna strone pracy - smierc. To nie to samo, co smierc tu, w rodzinie blizszej, czy dalszej, to zupelnie inny rodzaj przezycia. Nauczylam sie, ze musze do tego podchodzic inaczej. A ze przetrwalam? W duzym stopniu dzieki dziewczynom z naszego forum!
Poznalam zachowania mozliwe w pracy z osobami demencyjnymi. Nauczylam sie "wtapiac" w tlo, dostosowywac sie do sytuacji. Nauczylam sie cierpliwosci i narosl mi gruby, skorzany pancerz. Jeszcze nietrwaly, bo pekl w nastepnym miejscu.
Pozegnanie z niemiecka familia:
Nadszedl dzien mojego wyjazdu. Zmienniczka juz na miejscu, jezyk, hmmm, bez komentarza.
Corka i ziec mi w holu serdecznie dziekuja, a jakze, w wielkiej tajemnicy corka mi wcisnela 50 euro ... Przyjelam, nie powiem, co w duchu sobie pomyslalam, to moje. Nie znaczy to, ze spodziewalam sie naprawde wysokiego "dowodu wdziecznosci", ale ta kwota mnie szczerze rozbawila. Wspomne tylko, ze rodzina byla bardzo dobrze sytuowana. Na jedzenie nie mialam wydzielanych pieniedzy, po prostu zbieralam kwitki, jak mi sie konczyla kasa - zanosilam, oni nawet nie sprawdzali i dawali nastepne pieniadze.
No i cos, co bylo dla mnie bezcenne:
Na dworzec w Hamburgu zabierala mnie moja starsza corka. O uzgodnionej godzinie zajechal przed dom mercedes klasy S, prawie nowy, zza kierownicy moja starsza wysiadla. Przywitala sie, chwile pogadalismy, zajezdza audi - nie wiem, jakie to bylo, jedno wiem, ze z tych, co maja ponad 400 KM pod maska. Z audi wysiadl maz mojej starszej, gdzies tam pozniej jechali i jakies papiery jej przywiozl. Nastepnie wsiadl i wydarl z piskiem i rykiem ...
Ja zapakowalam swoje kuferki, pozegnalam sie i ogladalam z ogromna satysfakcja opadle szczeki moich "50-euraskowych dobroczyncow". Stali i sie gapili ...
Gwoli scislosci - audi bylo prywatne, mercedes w leasingu firmowym ...
Moja PDP przezyla jeszcze ponad rok, zmarla w 2013 w domu, gdzies tak pod koniec lata. Po kolejnym pobycie w domu opieki.
Moja opowiesc jest taka, jakie bylo to pierwsze miejsce. Troche nerwowa, smutna i nudna. Nie ubarwiam, nie przytaczam roznych nerwowek, smiesznostek - bo chcialam oddac atmosfere ciezkiego miejsca pracy, ale powiem uczciwie, ze jestem z siebie dumna. Poradzilam sobie, wytrzymalam, a na koncu juz mniej wiecej umialam istniec "obok". Wiele razy jednak mialam w nocy poduszke mokra od lez.
Dlaczego nie ucieklam?
Nie wiem.