Mam zbyt ciasny umysł by ogarnąć zachowania i mentalność chorych z którymi pracuję i ich rodzinki! Kilka przykładów:
- wyciąganie kilka razy dziennie z łóżka chorego, który nie wie że żyje, słania się na nogach, ale wg rodziny powinien spacerować!
- ubieranie osoby leżącej w dzienne ciuchy- to chyba w nadziei, że za chwilę wstanie :-), pomimo, że utrudnia to zmianę pampersa!
- zmuszanie osoby ograniczonej ruchowo do korzystania z wąskiej, ciasnej toalety, pomimo, że krzesło toaletowe stoi w piwnicy! A to tylko dlatego, że to krzesło nie pasuje do wystroju łazienki!
- wmuszanie w siebie 3 litrów wody dziennie, co w konsekwencji sprawia, że chory praktycznie z kibla nie wychodzi
- pomimo wyraźnego zmęczenia, drzemanie do określonej godziny wieczornej w salonie! Nie da się położyć nawet 10 min wcześniej do łóżka, bo całe życie tak chodził!
- brak obiektywizmu rodziny, wobec zachowań chorego, niedostrzeganie postępu choroby, a może to strach przed prawdą?
- jakaś dziwna wiara, że dożyją nie wiadomo ilu lat!
- itd i itd....
I niechby sobie wszyscy mieli te swoje przyzwyczajenia i nawyki, tyle tylko, że wszystko odbywa się moim kosztem, bo to ja dźwigam, asekuruję, przeżywam stres w obawie przed ewentualnym upadkiem...
Sporo mam tych obserwacji, bo nie wracam w te same miejsca, wolę zmiany, na dłuższą metę nie dałabym rady z tymi samymi dziwactwami tych samych ludzi....

