Czasami trudno...

16 sierpnia 2016 22:17 / 6 osobom podoba się ten post
Alina

Oto fragment wykładu znanego psychologa z 25-cio letnim stażem Jacka Walkiewicza. Cały wykład jest dostepny na youtube. Warto posłuchać. Ciekawie mówi.


"Słyszałem wiele takich tekstów przez całe życie typu: -Człowiek się uczy na błędach. -Co nie zabije to wzmocni. -Podróże kształcą. To wszystko nieprawda. Nie podpisałbym się pod tym i moim dzieciom bym tego nie powiedział. Bo jestem psychologiem od 25 lat i znam ludzi, którzy potrafią 10 lat walić głową w ścianę. I ciągle są zdziwieni, że ich głowa boli a ściana stoi. Także człowiek się uczy na błędach wtedy kiedy wie, że je popełnia. Podróże kształcą? Tak, ale tylko wykształconych ludzi. Ludzie jadą do Egiptu, stoją pod piramidami i mówią: Patrz jaka niska, wyższa się wydawała. I to jest koniec refleksji na temat 3 tysięcy lat historii. Jadą do Meksyku i na pytanie 'Jak było?' mówią: Meksyk jak Meksyk ciepło było. [...] No i co nie zabije to wzmocni, to nieprawda. Co nie zabije to, nie zabije, wcale nie musi wzmacniać. Potrafi sponiewierać i zostać na całe życie." Jacek Walkiewicz

Alinko, jak to dobrze ,że nie skorzystałam z rad psychologów.............i tu nie chodzi o rację......bo mają.....ale i nie mają......, a to dlatego , że często i to zbyt czesto wpadamy w jakieś schematy...niby jesteśmy niezależni,  a porownujemy się z innymi....ciagle coś , albo ktos nas ogranicza......boimy się przyszłości i nie zamykamy przeszłości........
Każdy z nas i każda to jest odrębna książka, ale jeśli świat się zamknie żeby tylko mieć , a nie być.......to zawsze będzie pod górkę.
Zawsze, miałam bardzo dużo znajomych i bardzo lubię obserwować ludzi i nie dlatego by ich oceniać.......i doszłam do wniosku, że jeśli się ciągle człowiek narzeka, i ciągle widzi zło i ciągle czegoś się boi i ciągle się skupia na pierdołach za przeproszeniem........to tak i będzie........a i często innych obarcza za nieszczęścia.....to tak  jest.........
Ludzie szczęśliwi są szczęśliwi .......bo się nie skupiają na sobie......i widzą świat przez różowe okulary......
Tyle tylko że to samo nie przychodzi........nad tym się pracuje........

16 sierpnia 2016 23:11 / 7 osobom podoba się ten post
anerik

Alinko, jak to dobrze ,że nie skorzystałam z rad psychologów.............i tu nie chodzi o rację......bo mają.....ale i nie mają......, a to dlatego , że często i to zbyt czesto wpadamy w jakieś schematy...niby jesteśmy niezależni,  a porownujemy się z innymi....ciagle coś , albo ktos nas ogranicza......boimy się przyszłości i nie zamykamy przeszłości........
Każdy z nas i każda to jest odrębna książka, ale jeśli świat się zamknie żeby tylko mieć , a nie być.......to zawsze będzie pod górkę.
Zawsze, miałam bardzo dużo znajomych i bardzo lubię obserwować ludzi i nie dlatego by ich oceniać.......i doszłam do wniosku, że jeśli się ciągle człowiek narzeka, i ciągle widzi zło i ciągle czegoś się boi i ciągle się skupia na pierdołach za przeproszeniem........to tak i będzie........a i często innych obarcza za nieszczęścia.....to tak  jest.........
Ludzie szczęśliwi są szczęśliwi .......bo się nie skupiają na sobie......i widzą świat przez różowe okulary......
Tyle tylko że to samo nie przychodzi........nad tym się pracuje........

Anerik, masz dokładnie takie samo spojrzenie na życie jak ja. Dodam jeszcze , że osobiscie nie lubię tego określenia:" co nas nie zabije, to nas wzmocni". Wg mnie "zabijające" sytuacje życiowe osłabiają , a wzmacniamy się sami, pracując nad tym ..A tak wogóle, to ja noszę różowe okulary.
17 sierpnia 2016 06:49 / 6 osobom podoba się ten post
Martyna tys madra jest dziewczyna........piszesz ze juz z oddali kazali leki odstawic tak wiec najlepiej jak teraz sami z babcia zostana....bo tam nikt rady nieda kazdej kandydatce mow prawde bo ona najwazniejsza ja nie wierze ze znajda odwazna ale rodzina wypoczeta wraca maja sily wiec masz wyjscie ty na   urlopik oni do mamusi ...znajdziesz ty jeszcze swoje miejsce bo jusz wiesz co znaczy to najgorsze choc kazda z nas ma swoje granice......a granic przekraczac nie wolno......juz i tak duzo imigrantow....
17 sierpnia 2016 09:58 / 8 osobom podoba się ten post
Tak, jak dziewczyny mowicie. Kazdy ma swoje granice. Ja widocznie dotarlam do swojej.

Zastanawiam sie co spowodowalo to ze teraz tak szybko peklam. Uwazalam sie za silna osobe. Przeszlam przez depresje, przez proby samobojcze, przeszlam przez utrate bliskich. I sadzilam ze dam rade i z tym. Dawno nie mialam czegos takiego jak teraz... Ze placze po nocach, w ciagu dnia, ba nawet obcym ludziom sie rozklejam. Bo nie umiem nad soba zapanowac pomimo staran. I to chyba przewazylo szale. 
Wczoraj jedna z pielegniarek ktore przychodza do pdp zabrala mnie na wycieczke samochodem. Bym mogla wieczorem wyjsc troche z domu, odstresowac sie i pogadac z kims innym niz sama z soba. Pojechalysmy, gadalysmy i w pewnym momencie zaczelam ryczec... Drugi raz w ciagu dwoch dni rozbeczalam sie jej jak dziecko... Calkiem obcej osobie, ktora widzialam drugi raz w zyciu. Dziewczyna jest z Polski, ale mieszka tutaj juz lata. Wiec nie dziwcie mi sie, ze sama jestem w szoku. 
Po smierci mamy plakalam sama w domu, a wychodzac do ludzi ktorych znalam bardzo dobrze udawalam ze jest wszystko w porzadku. Tutaj nie potrafie, przygniata mnie kazdy kolejny dzien. Kazda kolejna noc to tylko prosba by pdp spala spokojnie i nie wariowala, bo znurzona jestem nie tyle fizycznie co psychicznie. A jak na zlosc usnac nie umiem. Wtedy kiedy najbardziej tego potrzebuje. Nie potrafie spac. 
To moja trzecia stella. Dwie poprzednie mialam ciezkie, ale nie siadalam psychicznie. Bylam dluzej na nogach, mialam wiecej roboty bo byly to osoby lezace... A jednak latwiej bylo mi wytrzymac tam, niz tutaj drugi raz, gdzie niby miejsce znalam. 
Jak mi powiedziala zmieniczka - demencja jest bardzo trudna choroba, a ja widocznie jeszcze za malo w zyciu widzialam by zostac. Czesto mysle od kiedy tu jestem, ze chyba wolalabym charowac za 800 zl w sklepie i zyc nedznie, niz teraz tutaj sie uzerac...
A jednak wiem, ze po powrocie do domu, odpoczne i po jakims czasie znowu wroce do tej pracy. Ale na innych warunkach, innych zasadach. Teraz jestem madrzejsza o to, ze mi tez sie cos nalezy, ze nie jestem robotem i nie jestem odpowiedzialna za pdp we wszystkim. Jesli jest najedzony, umyty i ubrany. A w domu jest czysto to ja swoje zadanie wykonalam, jednak nie bede przyplacac tego swoja psychika. Jestem mloda osoba, przeszlam wiele jednak psychiki mi to nie zachartowalo, wrecz przeciwnie mocno zrujnowalo. I trudno mi jest ja teraz pozbierac do kupy. Ale z czasem sie uda...
A na razie trzeba walczyc z kolejnymi dniami, trzeba walczyc z kolejnymi godzinami i byleby do powrotu do domu. A potem zycie potoczy sie dalej
17 sierpnia 2016 17:49 / 12 osobom podoba się ten post
Martynko, to co się w tobie nagromadziło.....teraz , pęka.......nie jesteśmy robotami, ale uwierz będzie dobrze.........ale nad tym trzeba pracować....samo się nie zmieni..........
Wiem co piszę, bo od  6 roku życia......do 18 roku........spędziłam w szpitalach i sanatoriach 10......leczona na przeróżne choroby.......których nie miałam........okropne badania.......strach.......brak bliskich......pielęgniarki  okropne..........jak przyjeżdzałam do domu to też czyłam się gorsza.....a w szkole obniżano oceny.....dzieci się wysmiewały.........o krok byłam od samobojstwa.........tato z pierwszą grupa inwalidztwa.....mama w depresji samobójczej..........

Potem kiedy wyszłam za mąż i urodziłam 2 pieknych zdrowych dzieci.......mąż zaczął pić....skumał się z moja przykaciółką mężatką.......wygoniła swojego męża, a wzieła mojego  tak go omotała, że np. siadał koło  lóżka i mi wmawiał , jaka to ja do niczego w lóżku i do życia......a kiedy zaczęłam krzyczeć żeby się wynosił to mnie bił, a ona stała pod drzwiamy weszła i mówi cicho uspokuj się zaczeła go glaskać i zabrała do siebie......ja byłam wszystkiemu winna......znowu chciałam się zabić........i o mały włos tego nie zrobiłam.......ale to jeszcze nie koniec, bo już po rozwodzie.....przyjeżdzali na wszystkie sprawy razem i mnie zastraszli , całowali się na moich oczach......dzieciom też wmawiali różne brzytkie rzeczy na mój temat.........koszmar, którego nie życzę żadnemu wrogowi.........
Pracowałam w sklepie jako kierownik.....ale zarabiałam najniższą krajową plus dodatek 100......... też udawałam ,że wszystko ok......
Potem kłopoty z dziećmi i  utrata pamięci......szpital psychiatryczny.........podejrzenie Alzhajmera.........do pracy już nie wróciłam........
To tylko skróty.......
Trochę to trwało zanim stanęłam na własne nogi.......dziś jestem bardzo, bardzo szczęśliwa osobą.......nigdy nie brałam psychotropów.....leczyłam się w poradni neurologicznej........tylko przez jakiś czas.......jestem zdrowa......pamięć wróciła.....nie mam nawet stanów przygnębienia.....kocham życie.....kocham ludzi i przyrodę......przeszłość dla mnie nie istnieje.....jestem spokojna.......da się.......
Dziś w internecie można znależść dużo różnych porad, ale trzeba je dopasować do siebie i co jest jeszcze bardzo ważne, to odstawić cukier ....białe pieczywo....ruch na świerzym powietrzu.......i akceptacja siebie samej......uśmiechaj się do siebie każdego dnia w lusterku.....nie bój się życia......kochaj życie.....dbaj o siebie każdego dnia.........rozmawiaj ze sobą........śpij spokojnie........uwierz ,że jesteś kochana i to bardzo kochana.....

17 sierpnia 2016 18:01 / 2 osobom podoba się ten post
Moge tylko dodac..........ech zycie zycie......... i chyba styknie..... za duzo tych bagazy o wiele za duzo ale coz trza dzwigac rady nima byl poczatek bedzie i koniec
17 sierpnia 2016 19:39 / 9 osobom podoba się ten post
Martyno-po przeczytaniu twojego ostatniego wpisu uważam, że w tej sytuacji jedyną właściwą decyzją jest rezygnacja z tego miejsca.
Doczytałam się, że już ją podjęłaś i dobrze.
Nikt nie musi być poskramiaczem żywotnych, demencyjnych staruszek. Mam większe doświadczenie niż Ty, a takich miejsc unikam. Teraz musisz zatroszczyć się o siebie. Trzymaj się, postaraj się zdystansować, aby jakoś dotrwać do zjazdu.
17 sierpnia 2016 20:02 / 5 osobom podoba się ten post
Martynko, zastanawiasz sie dlaczego cie to miejsce rozlozylo? Przeszlas w zyciu zbyt wiele i teraz , kiedy masz kontakt tylko z szalejaca staruszka, niedospana, przemeczona, wylekniona, wk..a .... mozna tak dalej wymieniac, Twoja psychika zadzialala jak poduszka powietrzna w aucie , w momencie wypadku. Gdybys jeszcze miala przy sobie kogos, z kim moglabys dziennie pogadac, posmiac.... przetrwalabys to zlecenie. Ja tez tak mam , ze po dniu pracy, kiedy wchodze do siebie na gore, pierwsze co robie, to otwieram sobie 1 piwo , zapalam papierosa i puszczam muzyke relaksacyjna. Po jakims czasie wiem ktory swiat jest prawdziwy. Dementycy sa bardzo trudni w opiece i wcale nie musza byc zli i agresywni. Ci kochani i ciagle sie smiejacy i robiace 1000000 glupot w ciagu dnia, tez potrafia opiekuna polozyc na lopatki. Powodzenia
17 sierpnia 2016 23:19 / 6 osobom podoba się ten post
Babka

Moge tylko dodac..........ech zycie zycie.........:aniolki: i chyba styknie.....:chaplin: za duzo tych bagazy o wiele za duzo ale coz trza dzwigac rady nima byl poczatek bedzie i koniec :milosc1:

Taak , ale człowiek potrafi się zregenerować.....naprawdę.........bo nie ma rzeczy niemożliwych, ja np w najgorszym czasie ....rzuciłam palenie........
Ja widzę w tej młodej osobie potencjał na szczęśliwą kochaną osobę...........to że się rozpłakała dobrze o tym siadczy, bardzo dobrze.......nie można hamować tego co jest w środku...........
Świetnie , że dziewczyna o tym pisze, bo to lepsze od psychologji........bo zaczyna widzieć siebie......i akceptować......
Jeśli ja np. piszę o szczęściu to nie dlatego ,że coś mam , ale dla tego, że jestem i to nie dlatego czy jestem z kimś, czy jestem sama, czy mam dużo pieniedzy, czy mało.........
Takie myślenie o sobie musi wejść w krew.....i wtedy mimo trudnych sytuacji w pracy czy życiu......człowiek potrafi wylączyć się odizolować.....skupić się na sobie........
Powiem jeszcze tak........zawsze miałam przeczucia, ale nie byłam pewna i słuchałam ludzi, którzy mi może chcieli dobrze, i dla tego to trochę dłużej trwało.
Znam osoby, które po przejściach nadal są nieszczęśliwe, bo ciągle mają jakieś pretensje i oczekiwania.......

Ostatnio będąć w Polsce jedna z moich koleżanek, tak narzekająca, cierpiąca, sama chciała się spotkać.....powiedziała mi ,że ja dupy Niemcom myje i że sram na kościół, i że ja zły przykład daje dzieciom którzy ze mną nie mieszkają, i że ja jak czytam pismo św. to go nie rozumiem......i że tylko Polski katolicki ksiądz ma rację, ............, a ja następnego dnia pojechałam do mamy nazrywałam jej całe duże wiadro wiśni i zaniosłam do jej domu, , bo się żle czuła.....wiadro odniosła następnego dnia...........
Czy ja jestem na nią zła.... nie.....bo mi jej szkoda, bo ona ze wszystkimi jest pokłócona.........ale nie ze mną.......bo ja swoje wiem, ale telefon zablokowałam na zawsze.....
18 sierpnia 2016 00:01 / 1 osobie podoba się ten post
MartynaM

Tak, jak dziewczyny mowicie. Kazdy ma swoje granice. Ja widocznie dotarlam do swojej.

Zastanawiam sie co spowodowalo to ze teraz tak szybko peklam. Uwazalam sie za silna osobe. Przeszlam przez depresje, przez proby samobojcze, przeszlam przez utrate bliskich. I sadzilam ze dam rade i z tym. Dawno nie mialam czegos takiego jak teraz... Ze placze po nocach, w ciagu dnia, ba nawet obcym ludziom sie rozklejam. Bo nie umiem nad soba zapanowac pomimo staran. I to chyba przewazylo szale. 
Wczoraj jedna z pielegniarek ktore przychodza do pdp zabrala mnie na wycieczke samochodem. Bym mogla wieczorem wyjsc troche z domu, odstresowac sie i pogadac z kims innym niz sama z soba. Pojechalysmy, gadalysmy i w pewnym momencie zaczelam ryczec... Drugi raz w ciagu dwoch dni rozbeczalam sie jej jak dziecko... Calkiem obcej osobie, ktora widzialam drugi raz w zyciu. Dziewczyna jest z Polski, ale mieszka tutaj juz lata. Wiec nie dziwcie mi sie, ze sama jestem w szoku. 
Po smierci mamy plakalam sama w domu, a wychodzac do ludzi ktorych znalam bardzo dobrze udawalam ze jest wszystko w porzadku. Tutaj nie potrafie, przygniata mnie kazdy kolejny dzien. Kazda kolejna noc to tylko prosba by pdp spala spokojnie i nie wariowala, bo znurzona jestem nie tyle fizycznie co psychicznie. A jak na zlosc usnac nie umiem. Wtedy kiedy najbardziej tego potrzebuje. Nie potrafie spac. 
To moja trzecia stella. Dwie poprzednie mialam ciezkie, ale nie siadalam psychicznie. Bylam dluzej na nogach, mialam wiecej roboty bo byly to osoby lezace... A jednak latwiej bylo mi wytrzymac tam, niz tutaj drugi raz, gdzie niby miejsce znalam. 
Jak mi powiedziala zmieniczka - demencja jest bardzo trudna choroba, a ja widocznie jeszcze za malo w zyciu widzialam by zostac. Czesto mysle od kiedy tu jestem, ze chyba wolalabym charowac za 800 zl w sklepie i zyc nedznie, niz teraz tutaj sie uzerac...
A jednak wiem, ze po powrocie do domu, odpoczne i po jakims czasie znowu wroce do tej pracy. Ale na innych warunkach, innych zasadach. Teraz jestem madrzejsza o to, ze mi tez sie cos nalezy, ze nie jestem robotem i nie jestem odpowiedzialna za pdp we wszystkim. Jesli jest najedzony, umyty i ubrany. A w domu jest czysto to ja swoje zadanie wykonalam, jednak nie bede przyplacac tego swoja psychika. Jestem mloda osoba, przeszlam wiele jednak psychiki mi to nie zachartowalo, wrecz przeciwnie mocno zrujnowalo. I trudno mi jest ja teraz pozbierac do kupy. Ale z czasem sie uda...
A na razie trzeba walczyc z kolejnymi dniami, trzeba walczyc z kolejnymi godzinami i byleby do powrotu do domu. A potem zycie potoczy sie dalej

Martynko zrób tak jak pisalysmy na priv i 
Posluchaj rad Andrejki
Buziaczki Dzieciaczku:)
18 sierpnia 2016 07:22 / 4 osobom podoba się ten post
Pierwsze co właśnie po powrocie zrobię to udam się do mojego psychiatry na sesję. Już do niej dzwoniłam i wyjaśniłam jak się sprawy mają i jakie mam problemy. 
Babka wiele mi pomogła i lecze się u niej długo już, przeważnie bez leków bo pomagają sesje terapeutyczne z nią. 
Fakt nie ze wszystkim się pogodziłam, z tym co przeszłam. Jednak od jakiegoś czasu nad tym pracowałam i były postępy. Teraz znowu siadło chyba wszystko. Albo po prostu wysiadła psychika na jakiś okres. 
Sama zauważam że popadam w skrajne humory od wesołości po płacz w ciągu dnia kilkanaście razy. Więc to też jakiś był czynnik decydujący o powrocie do domu. 
Na razie muszę się trzymać i nic innego mi nie pozostaje. Do domu nie długo wrócę i będę się brać za siebie. 
18 sierpnia 2016 07:24 / 1 osobie podoba się ten post
Barbara48

Martynko zrób tak jak pisalysmy na priv i 
Posluchaj rad Andrejki
Buziaczki Dzieciaczku:)

Odkąd moja mama nie żyje nikt nie nazywał mnie dzieciaczkiem
18 sierpnia 2016 08:32
MartynaM

Pierwsze co właśnie po powrocie zrobię to udam się do mojego psychiatry na sesję. Już do niej dzwoniłam i wyjaśniłam jak się sprawy mają i jakie mam problemy. 
Babka wiele mi pomogła i lecze się u niej długo już, przeważnie bez leków bo pomagają sesje terapeutyczne z nią. 
Fakt nie ze wszystkim się pogodziłam, z tym co przeszłam. Jednak od jakiegoś czasu nad tym pracowałam i były postępy. Teraz znowu siadło chyba wszystko. Albo po prostu wysiadła psychika na jakiś okres. 
Sama zauważam że popadam w skrajne humory od wesołości po płacz w ciągu dnia kilkanaście razy. Więc to też jakiś był czynnik decydujący o powrocie do domu. 
Na razie muszę się trzymać i nic innego mi nie pozostaje. Do domu nie długo wrócę i będę się brać za siebie. 

Nie odkladaj na pozniej co masz zrobić już. Zaczni od pozytywnych  wpisów . Zostaw  przeszłość za soba i żyj. Napisz np. jaki piekny dzień sie zapowiada.
Dobrymi radami , piekło wybrukowane * znasz to powiedzenie ?
18 sierpnia 2016 09:58 / 3 osobom podoba się ten post
Napisalam takiego zajebistego posta i ucielo 4/5 tekstu...no nic potem siade do kompa to napisze jeszcze raz
18 sierpnia 2016 13:08 / 11 osobom podoba się ten post
Dobra miałam napiać coś wesołego. Może nie do końca wy tak to odbierzecie, ale u mnie od rana to wspomnienie wywołuje szeroki uśmiech na twarzy.
Dzisiaj jest moja rocznica ślubu. I tak przyszła mi rano na myśl historia, którą uwielbiają moi znajomi i rodzina, kiedy chcą mi dopieklić w jakiś sposób. Nazywamy to historią "Za trzecim razem tak". O co chodzi?! Już wyjaśniam.

Otóż znałam swojego męża od dziecka. Razem się bawiliśmy i wychowywaliśmy w pewnym momencie. Nasi rodzice utrzymywali wzajemne kontakty. Między mną a chłopakimi - bliżniakami, Danielem i Marcinem - było 4 lata różnicy, ich siostry - też bliżniaczki, są o rok ode mnie młodsze. Zawsze się śmiał, że na długo przed ślubem widział mnie tak jak Pan Bóg mnie stworzył, choć ja tego nie pamiętam. Pierwsze nasze wspólne wspomnienia mam chyba z wieku kiedy mam 4/5 lat... Pamiętam, że bawiliśmy się wszyscy razem w rodzinę. Ja i Daniel byliśmy rodzicami, Marta i Magda naszymi córkami :D a Marcin wujkiem zagranicy. Pamiętam, że odgrywaliśmy najpierw scenkę z zaręczynami, gdzie Daniel pierwszy raz poprosił mnie o rękę, potem ślub i wesele :D Oj jakie dostaliśmy lanie za nie - nie wiele brakowało a spalilibyśmy stodołę ;) Dziwie się, że rodzice pomimo to razem nas dalej zostawiali. W końcu chłopaki mieli się nami opiekować :P Więc to było moje pierwsze Tak dla moje przyszłego męża.
Druga jego próba odbyła się jakieś 11/12 lat póżniej. Daniel i ja byliśmy już jakiś czas parą. On miał prawie 20 lat, ja coś około 16. Jego rodzice, wraz z rodzeństwem i ze mną wybraliśmy się nad morze. Moja mama akurat pojechała do siostry z wizytą, a ja zostałam pod ich opieką. Więc byliśmy nad morzem. Pewnego wieczory wybraliśmy się na jakąś impreze na plażę. Potem siedzieliśmy razem przytuleni na piasku i patrzeliśmy jak zachodzi słońce. W pewnym momencie Daniel odwrócił się do mnie i zapytał się mnie czy zostanę jego żoną. Ja patrząc na niego odpowiedziałam stanowczo nie. Po pierwsze jesteśmy za młodzi, a po drugie wiesz jakie są moje wymarzone oświadczyny. Pamiętam jego minę, pomimo iż próbował ukryć to pod rozbawieniem i żartem, że nie mówił tego poważnie. Wtedy tego nie wiedziałam, dowiedziałam się dopiero podczas przemowy jego brata na naszym skromnym weselu, że jednak to była próba oświadczyn... Cóż miałam nie małe zdziwienie.
No i ostatnia próba, ta udana już. Odbyła się jakieś 10 miesięcy po tej drugiej. Wybraliśmy się na krótki weekend do Bad Ischl, rodzinnej miejscowości mojego ojca. Mieszka tam moja ciocia. Zatem kiedy ja szalałam na nartach, mój przyszły narzeczony szykował wraz z rodziną moją - mój wymarzony wieczór. Kiedy wróciłam z nart wchodząc do nas na piętro, zauważyłam że na schodach są płatki róż rozsypane i poustawiane świeczki zapalone. I tak było aż do salonu, w który był wypełniony różami i kolejnymi świecami. Daniel stał ubrany w smoking z muchą pod szyją. Patrzył na mnie jak powoli do niego podchodzę i rozglądam się ze zdziwieniem w oczach. Przygotował naszą ulubioną potrawę, goracą czekoladę którą uwielbiam, zapalił w kominku. Podeszłam do niego i kiedy zobaczyłam jego twarz, chyba domyśliłam się o co chodzi. Spełnił moje marzenie dotyczące zaręczyn. Powiedział mi: "Kocham cię od pierwszego dnia kiedy cię widziałem, od dziecka jestem moją miłością. Chce być twoim mężem, tak jak w dzieciństwie. Uwielbiam cię taką jaką jesteś, za to kim jesteś.  Czy zostaniesz moją żoną?! I proszę powiedz tak, bo kolejnego odrzucenia nie zniosę."
Więc co miałam mu powiedzieć. Zgodziłam się, siedliśmy przed kominkiem i rozmawialiśmy bardzo długo. Dobrze, że moja rodzina zostawiła nas całkiem samych. Pamiętam, że śmiałam się jeszcze z tego jak wyglądam. On w smokingu, a ja z znoszonych dzinsach i starym swetrze - które uwielbiałam nosić pod kombinezonem gdy szłam na narty.
No to tyle w dzisiejszym wpisie. Ale powiem wam, że na samo wspomnienie mam takiego banana, że dzisiejszy dzień nie wydaje się aż taki trudny do zniesienia.