Schwester Zofija

28 kwietnia 2018 17:27 / 9 osobom podoba się ten post
Sobota i niedziela
 
W sobotę dyżur podzielony, czyli rano 3,5 i wieczorem to samo. Trochę byłam zmęczona po podróży, ale duchowo pełna werwy. Dzięki podzieleniu dyżuru na dwie części nie zdążyłam się zmęczyć fizycznie. W dzień nigdzie nie wychodziłam, a nawet ucięłam sobie 2 godziny drzemki. Dobrze mi to zrobiło.
 
W niedzielę miałam poranny dyżur. Przebiegł spokojnie i bez żadnych szczególnych zdarzeń. Po krótkim odpoczynku pojechałam do miasta do kościoła. Na razie po DD poruszam się niepewnie, bo jeszcze nie znam tego miasta. Samochodem nie chcę za bardzo tu buszować. Najlepiej poznaje się nowy teren na rowerze, ale tu nie mam tego pojazdu. Póki co, daję sobie czas i powoli aklimatyzuję się tutaj. Nie wiem czy na długo tu się zainstaluję, więc immer mit der Ruhe.
 
Wieczorem posiedziałam sobie dłużej, bo następnego dnia mam drugą zmianę. Bardzo lubię siedzieć dłużej przed swoimi mediami, ale przy porannej zmianie nie mogę sobie na to pozwolić.
29 kwietnia 2018 21:40 / 1 osobie podoba się ten post
Dobrze zes nie wziela tego facet,trza byc ostroznym kogo sie w samochodzie wiezie
02 maja 2018 10:11 / 6 osobom podoba się ten post
4. tydzień (23.-29.10.2017)
 
Poniedziałek
 
Czas leci szybko i już zaczęłam 4. tydzień mojej zawodowej przygody w domu opieki koło DD. Dzisiaj dyżur popołudniowy (13.30-21.00). Ta zmiana jest lżejsza pod względem wysiłku fizycznego, ale i tak prawie cały czas miałam co robić. Wprawdzie nie ma tu jakiegoś hardcoru (albo mi się tak wydaje), ale cały czas coś się dzieje. Dopiero po 20.00, kiedy wszystkich PDP ułożyłyśmy na nocny odpoczynek, mogłyśmy posiedzieć w dyżurce.
 
Współpraca z koleżankami Niemkami układa mi się dobrze, co daje mi komfort psychiczny w wykonywaniu wszystkich czynności i jest podstawą dobrej pracy. Myślę, że przypadłam im do gustu i zostałam zaakceptowana. Jeśli finansowo będzie mi to dobrze wychodziło, to może zakotwiczę się na dłużej w tej firmie. Dowiedziałam się dzisiaj, że od 1.listopada przybędzie do naszego zespołu kolejna Polka.....hmmm, to troszkę może zmienić moją sytuację, bo nie wiadomo, jaka to będzie osoba i czy nie będzie z nią jakichś problemów. Poza tym, nie wiem do kiedy jeszcze będę mieszkała w domu opieki. Pytałam przełożonej, to odpowiedziała mi, że coś tam mi szykują, remontują, ale ona konkretów jeszcze nie zna. Cóż, poczekam, nie jest mi tu aż tak źle, tylko nie mam dostępu do kuchni i jakiejś pralki. Na razie wszystko improwizuję i czuję się, jak w jakimś hotelu. Nie wiem też, jak będzie wyposażona ta nowa kwatera.
 
Przedpołudnie spędziłam na słodkim leniuchowaniu. Wyszłam tylko na godzinny spacer, którego celem było Netto, oddalone około 2km. Po pracy, mimo lekkiego zmęczenia, siedziałam bardzo długo. Obejrzałam jakiś mocniejszy film, ale następnego dnia rano żałowałam tego, bo śniły mi się jakieś koszmary, że Krzysiek się napił, wyczyniał jakieś awantury, potem mój zmarły ojciec, również w jakiejś agresji ...brrr. Zauważyłam, że ostatnie 2 tygodnie znowu źle sypiam i budzę się kilka razy w nocy. Niby nic mi nie robi to nietypowe miejsce – pokój w domu opieki, ale coś w tym jest, że w takim miejsce nie jest przyjazne dla psychiki człowieka. Moje koleżanki Niemki, ciągle pytają, jak się czuję z tym zakwaterowaniem i mówią, że one nie mogłyby tu mieszkać.
 
08 maja 2018 12:20 / 5 osobom podoba się ten post
Chociaż teraz mało się dzieje na naszym forum, to ja nadal jestem jemu wierna i postanowiłam kontynuować moje zapiski z opiekunkowego życia
08 maja 2018 12:20 / 8 osobom podoba się ten post
Wtorek
 
Dzień wolny. Mogę robić co chcę i jestem zupełnie wolna. Super opcja w dotychczasowej przygodzie opiekunkowej w Niemczech. W systemie Betreuung24 nie miałam takich luksusów. Wstałam późno i leniwie krzątałam się w pokoju za swoimi sprawami. Jestem taką osobą, że nie nudzę się sama ze sobą i zawsze mam co robić. Moje zajęcia pokojowe to: śniadanie, modlitwa, telewizja, telefony, skype, komputer w sensie internetowym i pisania różnych wymysłów, czytanie, dzierganie różańców...... no, całkiem sporo i czas mam naprawdę całkowicie wypełniony.....hihhihi.
 
Przed 14.00 zrobiłam sobie obiad. Miałam ostatnią porcję obiadową przywiezioną z Polski. Wyłożyłam to na talerz i podgrzałam w mikrofali, do której mam dostęp w zakładowej kuchni. Miałam propozycję, aby żywić się całodobowo w kuchni zakładowej za jedyne 5€, czyli bardzo tanio. Jednak na razie organizuję sobie jedzonko we własnym zakresie. Po pierwsze nie chcę być zależna od menu kuchni, po drugie przekonałam się, że ich gotowanie nie jest zbyt dobre. Będę sobie sama kupowała to, na co mam ochotę i przyrządzała posiłki. Obiad mogę podgrzewać w mikrofali, a z pozostałymi posiłkami w ogóle nie mam problemu. Mam nadzieję, że kiedy zakwaterują mnie w docelowym mieszkaniu, to będzie ona wyposażona w jakiś aneks kuchenny. Obiadki z kuchni zakładowej mogę podjadać, wówczas kiedy jestem na porannym dyżurze i jeśli będzie tam coś zjadliwego.
 
Po obiedzie wybrałam się na przejażdżkę i wędrówkę w najbliższej okolicy. Najpierw pojechałam samochodem nową trasą do Drezna, aby zbadać ją pod kontem wzniesień terytorialnych, które są ważne w przypadku ewentualnych rajzów rowerowych. DD leży w takiej wielkiej dolinie, a w obrębie miasta jest w miarę równo. Natomiast moja miejscowość znajduje się na otaczających miasto wzgórzach. Dzięki internetowym mapom namierzam określone trasy moich wycieczek i zapoznaję się w realu z terenem. Odkryta dzisiaj trasa nadaje się na rower, bo wiedzie takim wąwozem między wzgórzami i jest tam ścieżka rowerowa...... to tak na przyszłość. Po objechaniu 15 km koła wróciłam do centrum mojego miasteczka. Tam zostawiłam samochód i poszłam na 2 godzinną wędrówkę. Pogoda była wyśmienita. Dość ciepło i słonecznie. Mogłam uzupełnić zapasy witaminy D, bo słoneczko przyświecało złociście. Jako, że mam w sobie ducha odkrywcy, po godzinnym spacerniaku ulicami miasta, postanowiłam wspiąć się na pobliskie wzgórze, na szczycie którego widziałam jakąś zamkową wieżę. Drogę do tego miejsca wyznaczyła mi nawigacja telefoniczna. Zajęło mi to około pół godziny. Po dotarciu do celu znalazłam się na takim miejscu z którego rozciągał się wspaniały widok na drezdeńską dolinę, a całe miasto znajdowało się niejako u moich stóp. Do tego piękne słońce, niebieskie niebo i złociste kolory liści na drzewach....... cudne widoki.......... Na teren tutejszego zamku nie wchodziłam, bo to chyba prywatna posiadłość. Muszę sprawdzić to w internecie, ale i tak miałam niezłą frajdę z tej wycieczki.
 
Ze wzgórza zeszłam tą samą trasą i udałam się do samochodu, bo mogłam tam parkować tylko 2 godziny. Po drodze znalazłam nowy sklep „Norma”. Podjechałam tu samochodem i zrobiłam potrzebne mi zakupy. Do domu wróciłam przed wieczorem (18.30) i już resztę czasu spędziłam na pokojowych zajęciach. Jest mi tu bardzo dobrze i nie mam co narzekać. Jeśli jeszcze kasa netto (po odliczeniu kosztów żywności) będzie co najmniej taka, jak w Monachium, to mogę tu pracować. Zobaczymy, co przyniesie Zukunft. Cały czas czuje taki bodziec przygody w tej mojej obecnej sytuacji zawodowej.....hihihi.
 
08 maja 2018 15:37 / 3 osobom podoba się ten post
Zofija

Chociaż teraz mało się dzieje na naszym forum, to ja nadal jestem jemu wierna:oczko: i postanowiłam kontynuować moje zapiski z opiekunkowego życia:hejka1:

Też jestem przelotem , jedną nogą w pracy . W taką pogodę grzech na forum siedzieć .
08 maja 2018 20:18 / 5 osobom podoba się ten post
Zofija

Chociaż teraz mało się dzieje na naszym forum, to ja nadal jestem jemu wierna:oczko: i postanowiłam kontynuować moje zapiski z opiekunkowego życia:hejka1:

Cytuję ten wpis, bo krótki . Pisz Zofija, zawsze pisałaś interesująco. Spokojnie jest i niech tak zostanie . Każdy pisze jak ma ochotę i czas. Forum to nie miejsce na wulgaryzmy i rekompensowanie swojego nieudanego życia. Zazdrość to zły doradca . Ja też miałam czas, że częściej pisałam, ale przeszło mi. Lubie jednak poczytać, bo to też moje kilkanaście lat pracy i nikt mnie  " w konia " nie zrobi opisując problemy . Nauczyłam sie omijać wpisy z granatem . Pozdrawiam serdecznie .
09 maja 2018 14:27 / 6 osobom podoba się ten post
Środa - piątek
 
W środę miałam popołudniowy dyżur od 13.30, jednak przed południem nigdzie nie wychodziłam. Po wczorajszej wyprawie odczuwałam lekkie zmęczenie w nogach, a po drugie zagłębiłam się w swoje domowe sprawy i czas wolny umknął mi bardzo szybko. Dyżur był trochę ciężki, ale radzę sobie coraz lepiej. Niemniej cały czas było co robić i na koniec odczuwam spore zmęczenie.
 
W czwartek popołudniówka zaczynała się o 12.30. Po wczorajszym rozmydleniu wolnego czasu, dzisiaj trochę się zmobilizowałam i lepiej go wykorzystałam. Nawet wyszłam na godzinny spacer i małe zakupy do pobliskiego Netto. Zauważyłam, że muszę narzucać sobie nieco dyscypliny, aby nie roztrwaniać wolnego czasu na byle czym. Nie mogę sobie pozwolić na takie straty, kiedy los mnie obecnie tak hojnie obdarzył wolnością....hihihi. W pracy znowu było dość ciężko, ale nie ponad moje siły. Po południu dostaję samodzielny odcinek, z którego muszę wszystkich przygotować do nocnego spoczynku. Jest to 17 osób, z czego tylko 3 jest samodzielne, 5 kompletnie niesprawnych, a pozostali do nadzoru. Przy osobach leżących pomagały mi koleżanki, ale i tak miałam pełno roboty, bo trafiłam na taki wieczór, że większość z nich miała SG w pieluchach (po naszemu – były zasr...e). To wymaga większej toalety i nakładu czasu. No cóż, łatwo nie jest, ale taka to praca....hihihi.
 
Z kolei w piątek miałam dyżur dzielony tj. 3,5 rano i 3,5 wieczorem. Nie lubię takiej zmiany, bo zarówno rano, jak i wieczorem przypada najcięższa robota. Poza tym jest się nieco rozdartym. Trzeba wcześnie wstać, a wieczorem też nie ma wolnego.
 
Dzisiaj w nocy znowu źle spałam. Poszłam spać około 23.30, do 3.00 spałam mocno, ale potem wybudziłam się i już nie mogłam zasnąć przez 1,5 godziny. Pogoda była fatalna, słyszałam odgłosy silnego wiatru i deszczu. Dopadło mnie jakieś pesymistyczne udręczenie o moim tułaczym losie eksportowej opiekunki..... hmmm. Wstałam o 5.00 i powoli przygotowałam się na poranny dyżur.
 
Ogarnęłam z koleżanką poranne wyciąganie Bewhner z łóżek na przydzielonym, dużym odcinku. Ledwie to załatwiłam i już poranna część dyżuru skończyła się. Poszłam do pokoju i zajęłam się prywatą. Nie miałam jednak ochoty nigdzie wychylać nosa, bo odczuwałam duże zmęczenie fizyczne, a i pogoda była wielce zniechęcająca.
10 maja 2018 15:29 / 1 osobie podoba się ten post
Wklejam kolejny odcinek opowieści i lecę (jadę samochodem) do DD na polską mszę św. 
10 maja 2018 15:29 / 5 osobom podoba się ten post
Sobota
 
Dzisiaj miałam dyżur poranny. Robota idzie mi już całkiem fajnie. Mogę napisać, że wdrożyłam się w swoje obowiązki. Po tym pierwszym okresie rozeznaję też osobowości moich kolegów i koleżanek z pracy. Jak pisałam nie mogę specjalnie narzekać. Mobbingu tu nie ma, jednak większej przyjazności również tu nie odczuwam. Zauważyłam nawet, że niektórzy próbują mną manewrować i wysługiwać się mną. O nie, nie ze mną te numery, nie lubię spychologii . Oczywiście, robię co do mnie należy, ale nie dam się wykorzystywać. Już wiem, co i jak tu funkcjonuje, więc kiedy widzę, że to nie moja działka, to dyskretnie omykam niesłusznie narzucane zadnia.
 
Po tych kilku intensywnych dniach pracy odczuwam mocne zmęczenie fizyczne i w tych dniach szczególnie jestem wyczulona na dodatkowe polecenia. Na przykład raz wkurzyłam się na oddziałową. Było to już pod koniec mojego dyżuru. Cały dzień dreptałam, nakarmiłam leżące osoby na swoim odcinku, a kiedy skończyłam, koleżanki kończyły jeszcze robotę na swoich odcinkach. Właściwie już nie musiałam im w tym pomagać. Zeszłam do dyżurki i usiadłam do komputera, aby zapisać swoje działania. Kiedy oddziałowa zobaczyła mnie, poleciła, abym poszła pomóc koleżankom.....ufff...... nie dyskutowałam z nią, tylko wyszłam i zakręciłam się w innym miejscu, aby mnie nie spunktowała. Mnie też nikt nie pomaga w takich sytuacjach. Na dzisiaj miałam dość i nie zamierzałam się już więcej wysilać. Potem inna koleżanka wymyśliła dla mnie zadanie obejścia pokojów w celu sprawdzenia i ewentualnego uzupełnienia wody do picia dla PDP. Ok, poszłam sobie połazić po ośrodku, ale byłam trochę poirytowana, że próbują mnie gonić do roboty, kiedy one w tym czasie już siedzą w dyżurce. Nic to, takie sprawy zdarzyć się mogą......... Póki co, nie ma tragedii i nie będę otwarcie się buntować, tylko sprytnie manewrować, aby nie dawać się wykorzystać. Niech sobie nie myślą, że będę spolegliwa, jak trusia. Życie nauczyło mnie mądrej asertywności.
 
Po pracy odpoczęłam parę godzin i przed wieczorem wyszłam jeszcze na zewnątrz, aby się przewietrzyć. Znowu poszłam pieszo do Kauflandu (około 2 km). Miałam tam odebrać tabletki z apteki. Zakupiłam sobie taki preparat na wzmocnienie włosów, polecony przez kuzynkę. Muszę trochę wzmocnić moje włosy, bo przez ostatni rok wypadają mi w bardzo dużej ilości i widzę wręcz spore prześwity skóry. Preparat ten jest dość drogi, ale ponoć bardzo skuteczny. Miesięczna kuracja kosztuje 36 €, ale jeśli jest tak dobry, to warto zainwestować, bo źle się czuję z tą moją rzadką fryzurą. Połaziłam jeszcze po centrum handlowym. Mimo, że nie planowałam żadnych zakupów, to skusiłam się na kilka produktów i wracałam do domu z pełnym plecakiem ….hihii. Wszystko to jednak jest mi potrzebne na przyszły tydzień, więc jest ok.
 
Do domu wróciłam około 20.00. Niby byłam zmęczona, ale to wyjście dobrze mi zrobiło. Zjadłam kolację i przed komputerem oraz telewizorem posiedziałam sobie jeszcze do 23.00.
12 maja 2018 12:17 / 3 osobom podoba się ten post
Niedziela
 
Wreszcie wolne, więc trochę sobie odpocznę. Nie musiałam zrywać się rano i cały dzień funkcjonowałam na luzie. Dzisiaj jest w ogóle dziwny dzień, bo przestawiono zegary na zimowy czas. Niby noc była godzinę dłuższa, ale ja tego przestawiania czasu wyjątkowo nie lubię i wcale mnie to nie cieszy. Poza tym teraz będzie się wcześniej ściemniało i będę miała mniej czasu na popołudniowe spacery. Pogoda dzisiaj też jest fatalna. Nad naszą częścią Europy szaleje huragan Grzegorz (nomen omen) ....... kojarzy mi się to z moim mężem, który w życiu też był takim gwałtownikiem, jak ten dzisiejszy huragan ….hihihi.
 
Zastanawiałam się nawet, czy będę mogła jechać do kościoła przy takiej pogodzie. Jednak około 14.00 wiatr zelżał, a po 15.00 nawet deszcz ustał. Super, mogłam więc wyjechać normalne do DD. Bardzo się cieszę, że mam możliwość uczestniczenia tu w naszym polskim nabożeństwie. Dzięki temu nie czuję wyobcowania na tej duchowo chłodnej ziemi niemieckiej. Kiedy wyszłam z kościoła, było już ciemno, ale że to jest zabytkowe centrum miasta, to wszystko jest rozświetlone i pełno turystów. Ta wieczorna poprawa pogody wyciągnęła wielu ludzi na ulice. Ja też sobie poszłam okrężną drogą do miejsca zaparkowania mojego samochodu. Jest pięknie, ale dalej się nie zapuszczałam, bo na tyle nie znam miasta, aby po nocy zapuszczać się w odleglejsze ulice. Poza tym zrobiło się dość zimno. Po godzinnym łazikowaniu dotarłam do samochodu. Do domu wróciłam w dobrej porze, bo za jakieś pół godziny nastąpiło załamanie pogody. Przyszedł szturm, intensywny deszcz i burza z grzmotami. Cóż, ta pora roku nie jest zbyt przyjemna, ale taki mamy klimat i po prostu trzeba się dostosować.
 
 
14 maja 2018 14:44 / 3 osobom podoba się ten post
5. tydzień (30.10. - 05.11.2017)
 
Poniedziałek
 
Nowy, kolejny tydzień pracy. To będzie znowu nietypowy czas, bo w ciągu tygodnia jest dwa świąteczne dni. We wtorek Niemcy świętują 500-lecie luterańskiej reformacji, czyli rozłamu chrześcijaństwa, w środę jest święto Wszystkich świętych, we czwartek dzień zaduszny.
 
Ja miałam dzisiaj dyżur poranny. W ubiegłym tygodniu byłam jakaś mocno zmęczona. Czułam się źle, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Po niedzielnym odpoczynku nastąpiła poprawa. Dyżur przebiegł dobrze, nawet nie zdążyłam się zmęczyć. Koleżanki Niemki też jakoś były dzisiaj przychylniejsze dla mnie, a może moje nastawienie było bardziej pozytywne i tak to odbierałam. Pewnym zaskoczeniem, które mnie troszkę wytrąciło z równowagi psychicznej, była informacja o śmierci jednej pensjonariuszki, którą codziennie obsługiwałam. Zmarła wczoraj w szpitalu, o czym dowiedziałam się dzisiaj rano, kiedy chciałam wejść do jej pokoju. Była to dość miła osoba, umysłowo w pełni świadoma. Cały dzień o niej myślałam i w tym kontekście nachodziły mnie refleksje o kruchości ludzkiego życia.
 
Po godzinnym odpoczynku wybrałam się na spacer. Pogoda była w miarę dobra, więc chciałam to wykorzystać na swoje zdrowotne aktywności Poszłam w całkowicie innym kierunku, niż dotychczas. Znalazłam kolejny piękny szlak nadający się na wycieczki rowerowe. Jeśli tu się ostanę, to może jeszcze pośmigam rowerkiem po tych ścieżkach...hihihi. Po paru kilometrach dotarłam do jakiejś miejscowości i stąd ruszyłam w drogę powrotną, aby zdążyć przed zmrokiem. Oczywiście wracałam inną drogą. Bardzo mnie rajcuje poznawanie nowych okolic. Mimo że na piechotę nie mogę daleko się zapuszczać, to i tak odkrywam ciągle nowe miejsca. Goni mnie duch wędrowniczka....hihihi. W sumie zrobiłam 8 km, co jest dość dobrym wynikiem na 2-godzinny spacer.
 
W dzisiejszym planie miałam jeszcze wyjazd do Lidla po kilka produktów. Najpierw jednak zatrzymałam się w swoim pokoju i odpoczęłam godzinkę po tej intensywnej wędrówce. Następnie przejażdżka do sklepu i wieczór przed moimi mediami. Całkiem ciekawie mija mi tutaj czas. Korzystam w pełni z wolności, którą daje mi 35-godzinny (tygodniowo) system pracy. Jedynym moim błędem jest zbyt długie przesiadywanie w pokoju i za mało snu.... wiem, powinnam więcej wypoczywać, ale ….. no właśnie, nie mogę się w tym zakresie zdyscyplinować.
 
22 czerwca 2018 15:24 / 2 osobom podoba się ten post
Dawno nie wstawiałam swoich zapisków z dziennika. Dzisiaj pomyślałam, że wrócę do tego. Są to zapiski z początków pracy w Heimie z ubiegłej jesieni.
22 czerwca 2018 15:35 / 5 osobom podoba się ten post
Wtorek.
 
Dzisiaj powtórka z rozrywki, czyli dzień wolny i poniekąd świąteczny. Dla mnie święto protestanckie nie jest jednak świąteczne, ale z racji wolnego od pracy, odpoczywam. Drugą istotną (i paskudną) rzeczą tego dnia jest Halloween. Jest to demoniczne i pogańskie świętowanie, wywodzące się z amerykańskiej, pogańskiej tradycji. Smutne, że wielu ludzi wchodzi w to, nie zdając sobie sprawy (nie mając pojęcia), że jest to igranie z demonicznym światem duchowym, które może mieć bardzo złe następstwa w ich życiu. No cóż, świat duchowy istnieje i tam gdzie odrzuca się Boga, szybko wypełnia tę przestrzeń Jego przeciwnik. Dziwne, że niby ateistyczny zachód, a świętuje z tak wielkim rozmachem takie duchowe dziwactwa....
 
Poranek i przedpołudnie spędziłam w pokoju. Mocno zastanawiałam się nam tym, czy jechać do miasta, bo tam zapewne będzie się działo. Nie koniecznie chcę uczestniczyć w tych protestanckich oraz pogańskich maskaradach. Z drugiej strony mam wolne i chciałabym pozwiedzać DD. Pogoda też nie jest najgorsza.
 
Po obiedzie zdecydowałam się wyjść z domu. W ramach poznawania miasta obrałam inną trasę niż zazwyczaj. Do centrum zajechałam jakby z drugiej strony. Znalazłam nawet parking, ale kiedy chciałam kupić bilet parkingowy okazało się, że nie wzięłam portfela. Po krótkim namyśle postanowiłam wrócić do domu, bo bez kasy nie jest dobrze....hihihi. W drodze do FTL objechałam znowu jakieś inne trasy. Wpadłam na krótko do pokoju i zaraz wróciłam do centrum DD. Tym razem zaparkowałam w bezpłatnym (dzisiaj) miejscu.
 
Poszłam w nieznanym mi kierunku centralnej części miasta. Znalazłam się w takim pasażu handlowym, który ciągnął się z półtora kilometra, aż do dworca głównego. Obeszłam również dworzec i wróciłam na starówkę. Naprawdę ta część miasta jest przepiękna i robi wrażenie. Wszędzie było dużo spacerujących ludzi, a lokale restauracyjne tętniły życiem. Dotarłam do takiego placu, gdzie znajduję się przepiękna i chyba główna budowla sakralna (kościół) ewangelików. Przed kościołem stoi pomnik Lutra. Tutaj odbywały się główne uroczystości związane z ichniejszym świętem 500-lecia luterańskiej reformacji. Była scena, namioty handlowe i dużo szwendających się ludzi. Na scenie ktoś opowiadał historie związane z reformacją, a potem grała orkiestra. Chociaż wcześniej tędy przechodziłam, to jeszcze nie byłam we wnętrzu tej zabytkowej świątyni. Dzisiaj był dzień otwartych drzwi, więc weszłam do środka. Architektura przecudna i wyjątkowa. Jest to wysoki budynek w kolistym kształcie z kopułą umieszczoną w środkowej części budowli. Wokół ścian zbudowane są balkony o pięknych, finezyjnych kształtach, jak to się spotyka w operach. Barokowy ołtarz też robi wrażenie. Nie umiem opisywać takich cudowności, ale naprawdę niesamowite jest wnętrze tego kościoła, który pospolicie nazywa się Frauenkirche, czyli babski kościół. W kościele było pełno ludzi. Odbywał się koncert organowy. Po kilku minutach na mównicę wyszła pastorka (ichniejsza księdzowa). Opowiadała o historii i architekturze świątyni. Zatrzymałam się tam na kilkanaście minut, posłuchałam tych opowieści oraz koncertu muzycznego. Następnie powędrowałam dalej zwiędzając po starówce. W tym czasie zrobił się już wieczór. Przeszłam nadbrzeżną promenadą w stronę Hofkirche, którą stanowi niejako mur obronny nadbrzeżnych (rzeki Łaby) zabytkowych budowli. Następnie udałam się w stronę samochodu. W sumie cała wyprawa zajęła mi 4 godziny. Wcześniej planowałam pozostanie na uroczystej mszy św. o 18.00 w Hofkirche, ale w końcu zrezygnowałam z tego, bo byłam już zmęczona. Poza tym to nabożeństwo miało mieć charakter ekumeniczny, niejako honorujący reformację Lutra, a mnie wychwalanie dokonań Lutra w kościele katolickim wcale się nie podoba.
 
W domku zrobiłam sobie kolację i dokonałam jeszcze jednej ważnej rzeczy. W piątek dogadałam się z pralnią, że wieczorami mogę robić swoje pranie w ich pralkach. Zapewniono mnie, że na koniec pracy, po ostatnim praniu rzeczy mieszkańców, pralki są dezynfekowane i nie ma żadnego infekcyjnego zagrożenia. Dzisiaj prałam tam po raz pierwszy, bo naprawdę pranie w rękach jest dla mnie bardzo uciążliwe. Dla bezpieczeństwa dodałam jeszcze do proszku specjalnego środka dezynfekcyjnego i przeprasuję wszystkie rzeczy.
24 czerwca 2018 09:45 / 3 osobom podoba się ten post
 
Środa (1.11.2017)
 
U nas w Polsce wielkie świętowanie na cmentarzach, a tutaj zwykły dzień roboczy. W tym roku wypadło mi spędzenie tego ważnego święta zmarłych na bezbożnej niemieckiej ziemi. Dzięki Bogu, że parę kościołów katolickich funkcjonuje w tej okolicy i chociaż w skromnym zakresie, ale są prowadzone nasze nabożeństwa z tytułu Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. Mam dzisiaj popołudniowy dyżur, postanowiłam więc udać się do kościoła przed pracą. Planowałam pojechać do Hofkirche na 8.30. Przy śniadaniu przejrzałam gazetkę katolicką i znalazłam informację, że w mojej miejscowości odbywa się w tych dniach msza św. o 9.00. Jeszcze nie znam tego kościoła, więc zdecydowałam się tam pojechać. Raz byłam pod tym adresem, ale nie weszłam do środka, bo kościół znajduje się w takim zwykłym, jakby mieszkalnym budynku parafialnym, drzwi były zamknięte i nie chciałam robić alarmu do kancelarii parafialnej. Dzisiaj byłam pewna czasu, kiedy się odprawia i śmiało mogłam wejść do tego budynku. Niestety w rejonie drezdeńskim najpiękniejsze budowle sakralne są w posiadaniu protestantów, a kościoły katolickie w większości znajdują się w mniej okazałych budynkach.
 
Pierwszy raz wzięłam udział w nabożeństwie, w miejscowości w której mieszkam. Było może 30 osób, głównie starszego pokolenia. Ksiądz wydał mi się bardzo w porządku, wygłosił piękne okolicznościowe kazanie. Po mszy poszłam na pobliski cmentarz. Tutaj znajduje się prześliczna zabytkowa świątynia, niestety ewangelicka. Cmentarz bardzo rozległy i zalesiony, przypominał raczej park z rzadko umiejscowionymi grobami. Większość grobów nie miała żadnego symbolu chrześcijańskiego. Są to tylko zarośnięte bluszczem rabatki z kamiennymi tablicami informacyjnymi o zmarłej osobie, ale bez znaku krzyża.
 
Po powrocie do domu miałam jeszcze 3 godzinki wolnego. Na dyżur zeszłam zgodnie z grafikiem o 13.45. Od razu dziewczyny powiedziały mi, że jest nowa koleżanka z Polski. Poszłam do niej i pogadałyśmy trochę. Faktycznie, zewnętrzny wizerunek tej kobiety był niechlujny, tak jak mówiły Niemki. Kobieta bez zębów, zaniedbana i dość otyła. To dla mnie jednak nie było odstraszającą cechą. Gorzej przedstawiała się dla mnie ta kobieta ze swojej osobowości. Po spędzeniu z nią 2 godzin poznałam już niuanse jej życia, które nie świadczą o niej dobrze. Jest ona zakręcona, uwikłana i skonfliktowana w życiu prywatnym i rodzinnym. Niemiecki zna dużo słabiej niż ja i na pewno z tego powodu będzie jej trudniej w pracy. Szczegółów nie będę tu opisywać, bo nie mnie oceniać tę osobę, ale pierwsze wrażenie jest negatywne i nie zachęcające do zaprzyjaźnienia się. Poza tym nie ten poziom intelektualny i raczej nie znajdziemy wspólnego języka …..... że tak napiszę, ona jest zupełnie z innej bajki. Tak sobie myślę, że będę starała się trzymać dystans od niej, bo nie mam ochoty wkręcania się w jej problemy. Nie chcę też mieć z nią jakichś kłopotów na płaszczyźnie tutejszej pracy. Muszę uważać, aby nie rozmawiać z Niemkami o nowej koleżance, bo one wszystkie są niby miłe, ale jak to Niemcy, są okropnymi plociuchami, a mi jakieś takie gadki i ekscesy nie są potrzebne. Obawiam się tylko, że może tak się ułożyć, że szefowa zechce nas umieścić we wspólnym mieszkaniu służbowym, ale póki co, to nic nie wiadomo. Jestem tylko zadowolona, że ta moja ziomala (nazwę ją Anka) jest ustawiona w grafiku na przeciwstawne dyżury, także praktycznie będziemy się tylko mijały, a nie razem pracowały.
 
Anka pracowała ze mną 2 godziny, akurat w tym czasie, kiedy jest trochę luzu. Miałam za zadanie wprowadzenie jej w obowiązki. Potem dyżur popłynął już szybko, bo jest co robić przy tylu PDP. Od kolacji to w ogóle trzeba się uwijać, aby zdążyć przed fajrantem położyć wszystkich do łóżek. Ja mam na popołudniowej zmianie taki samodzielny odcinek, gdzie jest 3 osoby całkowicie leżące, 3 bezwładne na wózkach, kilka łażących pieluchowanych dementyków i tylko 5 osób, które same ogarniają się do łóżka.... trochę dużo. Dzisiaj wszystko poszło mi gładko, a przy ostatnich 3 leżakach pomogły mi koleżanki. Coraz lepiej radzę sobie w tej pracy.