Na obiad pdp. zarządziła gotowane ziemniaki i gotowaną marchew. Powiedziałam ok. I wyciągam kurczaka z zamrażarki- pyta, co robię. Odpowiadam- sobie zrobię i marchew z patelni, bo nie chcę gotowanej. To stwierdziła, że spróbuje taką. Dokładkę wzięła..
Wczoraj o pierwszej zarządziła obiad i było ok., że na pauzę idę o 13.20 . Dziś o 12.50 mówię, że na przerwę idę- a ona- córka mówiła, że o pierwszej! Tłumaczę jej, że nie muszę z nią siedzieć cały czas. Pracuję 4 godziny dziennie (w umowie mam 120 godzin), reszta to czekanie (nie wiedziałam, jak powiedzieć "gotowość). I jak z nią siedzę i kawę piję, to też są godziny mojej pracy, a jak u siebie w pokoju piję- to czekanie. Punkt pierwsza na górę poszłam. Po chwili woła- żeby ją asekurować przy wchodzeniu na górę. Pytam- teraz??? A ona się żachnęła. Ale jak raz sama weszła, bo nie usłyszałam, że tam idzie, to było ok... I tak ciągle. Mówi, że do córki powinnam zadzwonić i powiedzieć, co kupić. Biorę telefon- to słyszę, że powinnam poczekać, aż zadzwoni, bo ona pracuje...
Ma już "wielbicielki" wśród pflegedins- choć były tylko dwa razy. Dziś wychodząc, ta, co leki przygotowywała mówi "tut mir leid'...
W sumie obie sobie machamy naszymi granicami przed nosem- i gdzieś one się pewnie utrzymają na dłuższy czas- po jakimś czasie