Znajoma podstępem nie próbowała Ci wejśc ,jak napisałaś. I przecież Ty zaczełaś temat-łobuzie...:lol2:


Znajoma podstępem nie próbowała Ci wejśc ,jak napisałaś. I przecież Ty zaczełaś temat-łobuzie...:lol2:
Tina nie no ona stale babke odwiedza...zaczelo sie bla bla..zwyczajnie...korona,szczepienia,ochrona osob,choroby swiata, smutki swiata itd az do Adama i Ewy- cwiczylam jezyk i czekalam na :hihi: pochwaly:-) spij wenszzzzu sssssspppiiijjjjjj
Jak on nie chce-to z kimkoiwiek. W sklepie, do sąsiadów zagadaj. Jak młody narzeka, to mu przerwij po niemiecku -dlaczego nie?
Dokładnie i tym myślałam. Najważniejsza jest rozmowa. Nawet jeśli dobrze przyswoić sobie gramatykę, a nie będzie używała i tych wszystkich zwrotów, czy w ogóle nie będzie rozmawiała z ludźmi po niemiecku, to i tak po jakimś czasie, ta nabyta wiedza gdzieś się ulotni. Każdy, nie,wróć, może nie każdy, ale ja wiem po sobie, że język obcy, nie używany, zapomina się po prostu. Kiedy przyjechałam do Niemiec, porozumiewałam się po angielsku.Taki dobry komunikatywny, wyuczony jeszcze w liceum. Kiedy zdecydowałam ,że tutaj zostaję,prosiłam, żeby rozmawiano ze mną po niemiecku. Nie stresowałam się, nie wstydziłam swojego dukania na początku, ale naprawdę dużo rozmawiałam. I nie wiem sama kiedy, z dukania przeszłam na dobry komunikatywny,chociaż teraz to mówię, bo wtedy nie wiedziałam, że coś takiego istnieje:lol1:. A dalej to poszło już dużo łatwiej, chociaż cały czas staram się jak najwięcej rozmawiać. A nieużywany angielski, cóż, dość dużo jeszcze rozumiem, jakoś się dogadam,ale pogadać już nie pogadam.
No to możesz sobieTina wyobrazić, jal było mi łatwo, kiedy ja przyjeżdżając do Niemiec, potrafiłam powiedzieć po niemiecku dzień dobry i dowiedzenia :-(
Pierwsze czego się nauczyłam, to tego, wie ich heise :-). Zapisałam się na intensywny kurs, codziennie 6 godzin, wszystko po niemiecku, żadnej Polki czy Polaka, sami albo skośnooczy, albo Gruzja czy ,jak brzydko Polacy ich nazywali, "Murzynowo ",no z znikąd pomocy czy podpowiedzi. Dodatkowo sama młodzież, a ja wtedy 45:-(
Zapisywałam wszystko fonetycznie, po południu szłam sprzątać, a wieczorem, do nocy, tłumaczyłam sobie ze słownikiem te moje zapiski, uczyłam się, wkuwałam słówka, odrabiałam lekcje. Dałam radę 6 tygodni. Na więcej nie było mnie stać. Tydzień kosztował 200euro!(2002 rok!). To byla prywatna szkoła językowa ACB w Bonn. W samym centrum,mialam więc blisko do autobusu i na Hbf,żeby po lekcjach szybko dojechać do pracy. Zainwestowałam w to wszystkie moje oszczędności. Było ciężko, a nawet bardzo ciężko, ale się opłaciło. W szóstym tygodniu byłam już osłuchana, brałam aktywnie udział w zajęciach a nawet ściągali ode mnie na sprawdzianach:lol1: Po pierwszym egzaminie mogłam przejść o stopień wyżej, ale musiałam zrezygnować. Przyjechałam zarabiać na studiujące dzieci, a nie sama studiować:-(. Kupiłam sobie jeszcze podręczniki z tej szkoły i dalej się uczyłam już sama. Po tych 6 tygodniach, 5 x po 6 godz, potrafiłam sie dogadać, dopytać, sama kupić sobie znaczek do tygodniówki,po niemiecku a nie po angielsku,sama pójść na rozmowę, z polecenia, w sprawie nowej "pucki ". Byłam zmęczona, ale dumna z siebie. Dałam radę. Jak zawsze zresztą :oczko:
Nie ma efektów bez poświęcen. Ja jakiś czas uczylam się sama. W Dueren natomiast,gdzie się przez kilka lat opiekowałam babcią do jej smierci trafiłam na idealne warunki do nauki. I babcia mimo, że dementywna ,mówiła piękną niemieczcyzną i jej córki też. To tam własnie uczęszczałam do VHS , potem tez tam skonczylam C1 Deutsch- intensivkurs . Potem był egzamin w znanym instytucie. Udało się .Ale nie samo :)Musiałam w to zainwestować i czas i pieniądze tez ( już wtedy sie porządnie odkułam), ale to inwestycja w siebie.
VHS był wtedy nie dla mnie. Byłam na czarno, dopiero w 2004 weszliśmy przecież do Unii. Też jestem zdania, że inwestycja w siebie, jest najlepszą inwestycją. A w Dueren, jeśli to te w NRW, byłam wiele razy, mieszkali tam moi przyjaciele z Olsztyna, którzy do Olsztyna wrócili już ładnych parę lat temu. Ja jestem wdzięczna losowi za szczęście do ludzi w ogóle, a i ogromne szczęście do ludzi tutaj, tych "wrednych Niemiaszków ". Specjalnie z dużej litery, bo o przyjacielach, zawsze wielką literą. Moja pierwsza pracodawczyni,bizneswoman Sabine, stała się moją pierwszą Przyjaciółką i nauczycielką. Moja inna pracodawczyni,sędzia Angela, stała się moją najlepszą Przyjaciółką, pomocną dłonią, nauczycielską ładnej, poprawnej niemczyzny, starszą siostrą, której nigdy nie miałam i powierniczką. To jej zawdzięczam wyjścia do teatru, opery,do muzeów, wycieczki do Jej ukochanej Toskanii ,wędrowki nocne po knajpkach razem z Jej psiapsiółkami.Ta przyjaźń przetrwała wiele lat, aż do końca jej życia. Nadal przyjaznię się z jej mężem i dziećmi. Moja Kochana Waltraudt, Niemka śmiesznie mówiąca po Polsku,która odwiedziła mnie tutaj, w ubiegłym roku. To nie wśród Polaków "przyjaciół "spędzałam Święta Wielkanocne, kiedy byłam w Niemczech,to nie z Polakami świętowałam moje jedyne Boże Narodzenie w DE,ale wśród Niemców. Poznani Polacy byli mili i fajni, dopóki mogli czuć się lepsi, wyżej w hierarchii, super szprechający. Jak Gusia zaczęła sobie radzić sama, być doceniana i lubiana, jakoś te znajomości i "przyjaźnie "zaczynały się rozmywać. Nie wszystkie. Mam jednych serdecznych Przyjaciół Polaków i mam wyrzuty sumienia, że za rzadko się do nich odzywam. Właśnie w tej chwili to do mnie dotarło, jutro do nich zadzwonię. Znajomych Niemców mam o wiele więcej. Zawsze szczerze się cieszą, kiedy się słyszymy czy widzimy. Ja zwyczajnie nie mogłam nie nauczyć się niemieckiego, przebywając wśród takich Przyjaciół i znajomych.
Tak, to to Dueren. Trochę pracowałam w NRW. Pierwsza moja sztela tam byla. Dueren, Hattingen kolo Essen , Bergisch Gladbach.
Kontakt się nie urywał po tym jak podopieczni odeszli z tego świata i jesli znajomi tychze rodzin potrzebowali opiekunek, to rodzina u której pracowałam zwracała się do mnie z tym problemem. Jak np. w przypadku dziadka i babci koło Frankfurtu.
Ja na lekcje niemieckiego uczęszczałam jak już bylismy te pare latek w Unii i nie byłam na czarno, ale przez firmę też nie.
To prawda-nie należy oceniać nikogo stosując uogólnienia i jakieś zasłyszane insynuacje , powstałe ze stereotypów np. Po pierwsze -może być to krzywdzące, a po drugie nie najlepiej świadczy o osobie stosującej takie zabiegi :-(
Poznajesz?
Stare zdjęcie-miałam w komputerze. Przenosiłam swego czasu ze starenkiego telefonu. Pierwsze Nokie z Symbianem.Albo stary Alcatel,który tam własnie kupiłam. Nie pamietam juz.
Poznaję, idąc w tym kierunku ,jak ci panowie na zdjęciu, chyba pierwsza w lewo i zaraz była kamienica, w której wynajmowali mieszkanie Jola i Rysiu.
Tak mi się wydaje. Gdzieś bliziutko był ryneczek ? Ostatni raz byłam tam w 2010 ,przed ich powrotem do Polski.
Byłam tam kilka razy, ale nie specjalnie podobało mi się to miasto,wolałam jak Oni mnie w Bonn odwiedzali.
Rozumiem Gusiu. W końcu liczą się ludzie nie miejsca . Prawda? :oczko1:
Jak najbardziej. W końcu jeździłam tam że względu na przyjaciół, a nie dla samego miasta :oczko1: