Dziękuję Wam moje kochane za słowa otuchy. Teraz wiem, że innym opiekunkom też zdarzają się takie sytuacje. To był mój ostatni dzień z tą babcią. Spędziłam z nią 3 długie miesiące - 90 dni. Wypadek wydarzył się w południe, kiedy chciałam położyć ją do łóżka spać. Bywało czasem bardzo ciężko, wiele razy przewracała się chodząc lub stojąc - zawsze udawało mi się ją złapać i uratować od bolesnego upadku. Rodzina życzyła sobie, żeby babcię mobilizować do chodzenia, ale nie zdają sobie sprawy jakie jest to ryzykowne i niebezpieczne. Codziennie zwoziłam liftem babcię dwa razy na dół, żeby siedziała przy stole. Nikt nie liczył się z tym ile kosztuje mnie to wysiłku i jak bardzo jest to dla mnie obciążające fizycznie i psychicznie. Najczęściej musiałam ją przenosić na własnych rękach - z wózka na lfit i z powrotem. Dziś dowiedziałam się od swojego szefa z agencji, że rodzina ma do mnie pretensję, że babcia nie została należycie dopilnowana przeze mnie. To przykre, ale tego właśnie się spodziewałam. Nigdy nie było z ich strony żadnej pomocy, ani zrozumienia. Wpadali raz w tygodniu na kilka minut, aby posłuchać o tym jak bardzo posunęła się niepełnosprawność cioci. Nie usłyszałam nigdy żadnych słów zrozumienia lub prób rozwiązania jakiegoś problemu- jedynie - yychm, yychm. Potem znikali na kolejny tydzień. Zimni, wyrachowani do ostatnich granic!!!! Jest jeszcze jedna kwestia, która moim zdaniem odgrywa dużą rolę w tym wypadku - mianowicie: akurat na tym piętrze babcia jest przewożona nie na typowym rolstul, tylko na klostul, który przecież nie posiada podpórek na nogi. Tego dnia była wyjątkowo słabiutka, głowę schylała bardzo nisko, jakby nie mogła jej utrzymać. Dlatego "opadła" niejako pod ciężarem własnej głowy i tułowia, który pociągnął ją do przodu. Gdyby stopy miała podparte na podporach, to wszystko wyglądałoby inaczej, bo opadałaby z mniejszą siłą. Na klostul nie ma pasa zabezpieczającego przed upadkiem. Mimo, że stałam tuż za nią, bo zamykałam hamulec, nie byłam w stanie jej złapać. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Po wypadku rodzina nie rozmawiała ze mną wcale, nikt nie rozumiał mojego zdenerwowania i stresu, a także starań, aby zminimalizować skutki upadku. Tamowałam krwawienie gołymi rękami, położyłam zimny kompres, podniosłam babcię i posadziłam na własnych kolanach, trzymając ją w objęciach. Wszystko to jest dla mnie strasznie trudne, a najgorszy jest brak zrozumienia ze strony rodziny. Chcieliby, żeby babcia żyła 120 lat, bo doją z niej kasę. Dziś poszłam na masaż, bo jestem okropnie spięta. Budzę się w nocy z niedobrymi snami i obrazami w oczach. Koszmar!!!!