Dzień minął jak zwykle ostatnio u mnie, na telefonach i załatwianiu mnóstwa spraw- moich, mojego Taty.
Sprawy w Pl, ja w De.
Na obiad- gotowa więc Kartofelsalat z pudełka i przyjarane (tak pdp lubi) bratwursty.
Na szczęście sprawy udało się ogarnąć.
8 listopada mam termin usunięcia guzka. Mój gin już wie,że zanim rzuci termin najpierw "musi" spytać- kiedy mi pasuje :-)
Skierowanie na oddział zresztą on miał u siebie, ja tylko miałam dzwonić i dogadać.
Po południu zaproszeni byliśmy z pdp na urodziny zięcia.
Tu akurat nie mam przeszkód, by w tym uczestniczyć. W czasie takich imprez rodzina "wyręcza" mnie w opiece, więc do toalety np. syn prowadzi ojca.
Dzieci z rodzinami mieszkają obok (2 córki i syn),bardzo są wszyscy zżyci.
Poskładali się na wspólny prezent.
W umówionym czasie poszliśmy wszyscy przed dom, gdzie stała przyczepka. Solenizant dostał garść trawy.
Z rozkołysanej przyczepki rozległo się buczenie owcy. Żona jego mało na zawał nie zeszła- gdzie pomieszczą owcę w ich domu???
Owca oczywiście nie żywa, tylko figura owcy do ogrodu. Efekty specjalne wykonane przez wnuków- starszy kołysał przyczepą w środku, młodszy z telefonu odtwarzał buczenie przez głośnik tamże.