Dzisiaj się wybrałam na Christkindlesmarkt. Przedtem jednak wstąpiłam do kościoła:) Ale nie ze względów religijnych, tylko poznawczych. Póżniej wino piłam, kiełbaski jadłam i zwiedzałam. Chciałam dotrwać do zmroku, co by ładne zdjęcia porobić, ale było tak zimno i padało, że nie dałam rady.
Oto link do mojej postaci w pełnej krasie:)
http://www.shootingpoint.odn.de/cgi-bin/ckm-showpic.cgi?PIC=/sp-001/MX10.12.71.42/2015/11/29/12/2015-11-29_12_46_06.198.jpg
Niedaleko dziadka domu jest metro i jedzie się nim prosto do centrum. Wysiadłam przy dworcu głównym i któlewskim traktem udałam się na rynek. Po drodze Lorenzkirche (zdjęcie 2).
Później odnalazłam stary ratusz i zwiedziłam z przewodnikiem znajdujące się pod nim lochy ( zdjęcia 3-7) z salami tortur.
Dalej udałam się na zamek cesarski. Najpierw się trochę pokręciłam, później zwiedziłam środek i weszłam na wieżę. Z wieży widoki cudowne. Wystawa w środku nawet ciekawa, ale dla tych, którzy dobrze znają niemiecki, bo to wystawa multimedialna i dużo trzeba czytać. Wszystkiego, co tam było uczyłam się na studiach, ale odświeżenie wiedzy się przydało:) (zdjęcia 8-12)
Szlajając się trafiłam pod dom Albrechta Dürera. Żal mi już było kasy na kolejny wstęp, a o jego twórczość jakoś do mnie nie przemawia, więc tylko z zewnątrz sobie obejrzałam:) (13)
Później zwiedziłam kościoły. Ewangelicki św. Sebaldusa (14-16) i katolicki NMP (17)
Po tym wszystkim zrobiłam się już porządnie głodna, ale stare miasto mnie pod względem kulinarnym rozczarowało. Myślałam, że będą knajpki przy knajpkach i liczyłam na kuchnię marokańską, a tu nici. Ale na falafela wegańskiego się załapałam, a że falafele uwielbiam, to krzywdy nie miałam.
Zimno mocno było, to trzeba było się grzańcami rozgrzać:) Na koniec była kawa i ciasto marchewkowe w Starbucks.
Już nie mogę się doczekać kolejnej niedzieli:)
A do pełni szczęścia tylko Orima brakowało, bo z nim te grzańce by lepiej smakowały:)


















