Pieklo jest wtedy, kiedy oprocz dementnego pacjenta mamy rodzine, ktora nie chce wspolpracowac. Poniewaz tu, tfu, na razie nic nowego (poza zniknieciem klucza, odmowa prysznica), sie nie dzieje, na razie napisze o piekle, ktore dzialalo z moim udzialem. To byl pierwszy wyjazd, dom - super, nowy, ekologiczny, ogrzewanie termalne, szmery, bajery. Za to pokoj opiekunki wyposazony tylko w bufet, lozko i malenki stoliczek z lampka nocna. Drzwi w drzwi z babcina sypialnia. Za mojego pobytu dzien wygladal nastepujaco:
Pobudka o 7 rano, zeby zdazyc naczynia ze zmywarki uzdatnic i pochowac. Babcia na nogach ok. 7:30 - 8:00, przychodzily panie z Diakonii do mycia. Tabletki - ja sortowalam i podawalam. Sniadanie, nieodmiennie po dwa tosty z maslem i marmolada, herbata. Pozniej - do czasu, kiedy przyszla dla mnie pora gotowania obiadu (salon z aneksem kuchennym), siedzialysmy na sofach - ona "czytala" ta sama strone gazety, ja - ksiazki z PL. Obiad, po obiedzie niby drzemka z nasluchiwaniem, co babcia robi, czy sie pakuje, czy idzie szukac niezyjacego meza. O 16:00 herbatka i ciasteczka, w ciszy. Do 19:00 (czas kolacji) albo w najlepszym przypadku cisza, albo zmagania z pakowaniem i tym podobnymi akcjami. Chowanie kluczy. Od kolacji do 22:00 "ogladanie" TV - caly czas ten sam ZDF, okolo 22:00 - pora spac, albo pilnowanie pacjentki i czekanie na meza, wychodzenie na ulice o 24:00, czasami tak do 2 w nocy.Wolne - nie bylo, poza dwoma dniami, kiedy babcia byla w Tagespflege - wtedy zakupy, mozliwosc zajecia sie soba, wykonanie tego, co "bylo zabronione". W pozostale dni - babcia nie rozmawiala, ale musialam byc w zasiegu wzroku, najlepiej w tym samym pomieszczeniu. Nie tolerowala telefonow do mnie, nie moglam rozmawiac z innymi osobami - akurat w poblizu dwie polki ze starej emigracji sa, nie moglam zbyt dlugo rozmawiac z jej corka, a z zieciem - wcale (bywalo, ze szukala go w moim lozku ...)
Wymoglam stolik i krzeselko w moim pokoju, nasluchalam sie, ze te meble nie pasuja, ale, jak juz chce, to trudno, wymoglam laptopka z internetem, bo babcia nie tolerowala moich rozmow telefonicznych (telefon w salonie), i tak z neta moglam korzystac w ukryciu, dopiero, jak juz wreszcie poszla spac.
Babcia, jak sie okazuje, caly czas dostaje antydepresanty, a faktycznie trzeba ja wyciszyc. Bylam tam ponad 4 miesiace i powiedzialam, ze za nic nie wroce. W tym czasie przynajmniej nie mialam problemow z kasa na zakupy. Pozniej przyjechala pani, ktora bywa tam do teraz. Babcia byla na swieta w domu opieki, teraz wrocila do domu, wychudzona (caly czas ma niedowage), nafaszerowana tabletkami, ale spokojna. Po krotkim czasie, bez uspokajaczy znowu swiruje, do tego stopnia, ze ostatnio opiekunka w nocy obudziala sie z widokiem babci przy lozku... Nie wiem, czemu nie zamyka sie na klucz.
Rodzina - corka sama potrzebuje psychiatry, nie maja dzieci, za to maja dwa koty. W dniu, kiedy przywieziono jej matke do domu wazniejsza byla wizyta z kotami u lekarza. Babcia zaczyna proces inkontynencji, co corka skwitowala usmiechem, ze to jak dziecko ... Ostatnio, na 20 dni opiekunka miala do dyspozycji 100 euro, z czego jeszcze musiala zaplacic fryzjerke domowa. W marcu corka z mezem wyjezdza na prawie caly miesiac ...
Pomocy - zero, wsparcia - zero, leki - podawane na wlasna reke.
W czasie, kiedy tam bylam, jak bylo ciezko (byla agresywna) wzywalam ziecia na pomoc (mieszkaja w sasiednim domu), ten wpadal z hukiem i jakis czas bylo lepiej. Teraz - on wiecej jest poza domem, wiec nie ma kto krzyknac, a corka - zajeta kotami.
To jest pieklo - powiedzialam sobie, ze nigdy wiecej, nigdy wiecej nie bede siedziec tam, gdzie rodzina nie wspolpracuje, albo przynajmniej nie ma uszu otwartych i checi do wspomagania osoby z demencja.