A'propos American :-)
Mój dawno niewidziany i niesłyszany przyjaciel ze szkolnej ławy, za którego w swoim czasie deklamowałam wiersz po rosyjsku ( z ogromnym sukcesem)
uciekł w stanie wojennym do Ameryki. Nie mielismy kontaktu od tego czasu, az do teraz. Kupiłam jadąc do Niemiec Angorę i przeczytałam w niej artykuł właśnie między innymi o nim. Był dobrze zapowiadającym się bokserem w Polsce, ponadto był pierwszym polskim bokserem zawodowym.
No ale do rzeczy. Odnowilismy znajomosc za pomocą wszystkowiedzącego internetu, bo ustrojstwo to nieboszczyka znajdzie w świecie, a co dopiero zywego człowieka. Jak juz się odnaleźlismy to i o zyciu pogadalismy dotychczasowym. Ostatnim dokonaniem mojego amerykanskiego kolegi był slub z 25 lat młodszą Mongołką, po którą extra do Mongolii pojechał :-). Wszystko pięknie , ładnie, dziewczę zakochało się (niby), bo chłop galanty, oj bardzo galanty i w dodatku ze strefy dolarowej, a w Mongolii bida aż piszczy. Tak więc sprowadził sobie młodą żonę mój amerykański kolega , cały zufrieden oczywiscie, bo ktory facet by nie był, mając żonę młodszą od własnej córki. Niestety, zycie pokazało, że oprócz młodego ciała i seksu nic więcej oczekiwać nie powinien. Nie było sprzątania domu, gotowania pomidorowej z ryżem, czy tez pieczenia ciasta. No niestety , jak się ma 54 lata i bierze się za żonę 25-latkę, to o zupie pomidorowej trzeba zapomnieć.Tutaj kumulacji nie ma , albo rybki albo pipki, jak mówił mój uwielbiony po wieki Olgierd/Nikodem Dyzma:-)Aktualnie są po rozwodzie, ale panna w Ameryce została. Tak się robi karierę moje młode koleżanki opiekunki. Ja to juz co najwyżej pomidorową moge zaszpanować, czy innym rosołem :-)