Jak wygląda wasz zwykły dzień w pracy?

15 września 2012 12:37
a ja jestem u tej samej babci po raz 4 - po 2 miesiące - piszecie że należy zmieniać rodziny , hmm a jeśli jest mi tu dobrze? zawsze mogę chyba trafić gorzej, sama nie wiem co robić czy dalej zostać czy szukać zmian, pozdrawiam serdecznie
15 września 2012 12:50
Witam mysle ze w tej pracy zmiany sa bardzo wskazane jest wiele rzeczy ktore na to wplywaja napewno czytalas ale niezaleznie od tego jesli ktos ma dobrze a nawet bardzo dobrze niech siedzi w tym samym miejscu jesli tak uwaza bo kazdemu co innego pasuje prawda?
15 września 2012 12:54
masz racje, każdemu coś innego odpowiada
15 września 2012 13:44
A spędzałyście jakieś święta w niemczech?

Ja miałam wątpliwą przyjemność być tu na wielkanoc- zero tradycji przypominającej nasze święta. W rejonie, którym byłam (Schlezwig-Holstein) pali się ogromne ogniska. Menu, przynajmniej w rodzinie u której byłam, nie odbiegało od codzienności. Chciałam mieć chociaż namiastę wielkanocy i pomalowałam jajka w cebuli- nie mogli się nadziwić jak to zrobiłam:):). Moja zmienniczka natomiast, była u nich w Boże Narodzenie- totalna katastrofa, poza choinką, dekoracjami i prezentami (oczywiście prezenty to pierdoły dobrze opakowane)- dzień jak codzień. W wigilię jadła na kolację kartoflaną sałatkę z parówką!!! Dlatego nie wyobrażam sobie spędzania poza domem Bożego Narodzenia.

Ciekawi mnie, jak jest w innych rejonach niemiec?
15 września 2012 14:03
Ja spędzałam tu Boże Narodzenie, mam nadzieje że 1 i ostatni raz Wigilia to normalny dzień, na kolację poszłyśmy do rodziny i jadłam ziemniaki, roladę i kapustę - czyli niby ich odświętna kolacja, I dzień świąt ciasto, 2 również, u babci zero choinki, za to do kościoła codziennie (moja babcia jest bardzo wierząca) . Co do prezentów to czekoladki. Wielkanoc na szczęście spędzałam w domu więc nie wiem jak tu
15 września 2012 14:22
Współczuję Ci tych świąt spędzonych poza domem. Ja, gdy mówiłam swoim, że u nas na święta jest ekstra jedzenie, że w miarę możliwości zbiera się cała rodzina- to robili wielkie oczy i pytali: warum???? Wiem, że co kraj to obyczaj, ale te ich obyczaje większości z nas nie pasują! Moja babka w wielkanoc to nawet nie wstała wcześniej.... a na stole tylko dekoracja zrobiona przeze mnie przypominała, że to święta. Płakać się chciało:(
15 września 2012 14:30
nie wiem jak wy, ale ja zauważyłam że oni tu nie mają czasu dla rodziny, tzn takie są moje spostrzeżenia, jak odwiedzają babkę to na 15 minut raz w tygodniu- co słychać? wszystko w porządku i już , mam wrażenie że byleby mieć ją z głowy - wydaje mi się że gdyby nie to że muszą mi płacić (bo mi rodzina płaci tygodniówki) to chyba wcale by nie przychodzili, a na kolacji świątecznej byłyśmy może godzinę
15 września 2012 18:44
U nich te tzw. związki rodzinne rozluźniają się dośc wcześnie- młodzi wyprowadzają się z domu szybko, bo ich na to stać. U nas całe pokolenia razem mieszkają, nie dlatego, że chcą , ale z konieczności:). Oni bez wahania oddają starych do heimu, my męczymy sie latami z obłożnie chorymi rodzicami, bo nam sumienie inaczej nie pozwala (kasa często też!).A odwiedziny u rodziców (na 15 minut) są po to by zagłuszyć wyrzuty sumienia.
15 września 2012 18:48
chyba nie chciałabym tak żyć )
15 września 2012 18:49
myślę, że wierzące rodziny spędzają święta bardziej uroczyście, ale ja będąc u 5 do takiej jeszcze nie trafiłam. Mogę powiedzieć jak było w Dusseldorfie, to jest chyba Nadrenia-Północna Westfalia, miasto duże i ładne. Jedzenie trochę bardziej uroczyste, prezenty co tam kto miał, ale zero życzeń, żadnych wizyt rodziny jak to u nas, że ciocia przyjedzie, a to kuzyn wpadnie itp. Była przynajmniej prawdziwa choinka, ale ubogo emocjonalnie w porównaniu z Polską. Sądzę, że nasza wigilia to może być polski hit eksportowy, jest obiektywnie zjawiskiem nie z tej ziemi.
15 września 2012 19:23
To ja nie odczuwam wrażenia, że rodzina unika spędzania czasu z moim podopiecznym. Córka (najmłodsza) mieszka z rodzina nad dziadkiem i wpada co najmniej raz dziennie, na pięć minut, pokazać się tacie, bardzo się przejmuje postępem jego choroby, stara się tak, jak tylko można się starać będąc niemiecką perfekcyjna panią domu i mając wynajętą opiekunkę (pamiętajmy, że tutaj są zupełnie inne realia pod tym względem, oni nie zrucają na kogoś obowiązku, a zapewniają opiekę, co stanowi ich obowiązek), a dwie inne córki odwiedzają go raz w tygodniu: jedna zostaje z nim na parę godzin, a druga zabiera do siebie (no, ostatnio już nie, bo z dziadkiem źle).

Co to świąt ... byłam też tutaj na Wielkanoc (u tej samej rodziny) i powiem Wam, że miło wspominam. W niedziele palmową poszliśmy z dziadkiem najpierw do parku, zrobić palmę (nazbierałam już wcześniej bazi, które, jak się okazało, są pod ochroną, hihihi) a potem na procesję, tam spotkaliśmy córkę z rodziną (i kilka Polek, w tym także opiekunki :) ). Zaskoczyło mnie, że nie ma u nich tradycyjnego śniadania, ale od tygodnia z córką wymieniałyśmy doświadczenia odnośnie barwienia pisanek, przyniosła nam stroik z jajkami, obie barwiłyśmy cebula, ja eksperymentowałam z yerba mate i czerwoną kapustą (która daje piękny niebieski kolor), napiekłam mazurków, babek, chałek, wysprzątałam dziadkowe mieszkanie na błysk, ustroiłam je, córka ustroiła okna i ogród, zasiałam rzeżuchę, udekorowałam stół, zarówno dziadek jak i córka z rodziną byli zachwyceni (obfotografowałam ze wszystkich stron, mogę nawet pokazać Wam zdjęcia, chętnie się pochwalę :D ), a popołudniu, po obiedzie, byliśmy oboje zaproszeni na rodzinne przyjęcie, gdzie zjawiła się głównie rodzina męża córki, bo dwie inne córki dziadka spędzały święta ze swoją rodziną. Dziadek dostał masę kartek, siostry z Caritasu tez przyniosły drobne upominki (ja upiekłam i ozdobiłam dla nich malutkie mazurki kajmakowe w kształcie pisanek, byłam z siebie niebywale dumna, bo wyszły pięknie ;) ) Rzecz jasna, skorzystawszy z możliwości, na przyjęciu nie zostałam, ale był to podwieczorek z kolacją, bardzo uroczysty, goście przynieśli swoje specjały, a triumfy święcił mój mazurek kajmakowy, ten największy :D

Przyjechałam do tej rodziny krótko po Bożym Narodzeniu (przed Sylwestrem) i od poprzedniczki wiem, że też spędzili je uroczyście i rodzinnie, dostała prezenty, piekły razem z córką pierniki i ciasteczka…

Cóż, co land, to obyczaj, rzec by się chciało, ja jestem w północnej Bawarii (niby pogranicza, ale i tak wszystko biało-niebieskie i w szarotki – bardzo silnie zakorzeniony patriotyzm lokalny, lubię to ;) ), a Bawaria to land katolicki. Fakt, dziadek jest wyznania ewangelickiego, ale rodzina jego córki to już katolicy (ostatnio najmłodszy wnuczek szedł do pierwszej Komunii – było mnóstwo przygotowań i to przede wszystkim natury religijno-duchowej), więc to tez na pewno nie pozostaje bez znaczenia.

15 września 2012 19:31
No ze spaceru nici, dziadzio siedzi i patrzy w telewizor pogryzając paluszki, to też sobie piszę, bo lubię, a co też tu robić innego :D A jeszcze net mi się wiesza, to najpierw w Wordzie pisze, a potem kopiuję, dlatego bez błędów i bez literówek, hihi ;)

Ale tam, pisać jak pisać, ale że mi się wtedy te mazurki chciało piec ! :D
15 września 2012 21:43
zazdroszczę takich świąt - moje były zupełnie inne... a moja babcia też jest katoliczką , więc nie wiem od czego to zależy
15 września 2012 22:03
Myślę, że przede wszystkim od rodziny. Ta córka, która mieszka nad nami, owa PPD jest naprawdę bardzo ciepłą, przemiłą kobietką, jest taka malutka (ma ok. 145cm wzrostu), nie widziałam, żeby się kiedykolwiek złościła i ogarnia w domu wszystko: od ogrodu, gdzie hoduje pomidory i truskawki (nawet teraz są truskawki na ogródku !! Zasadziła jakąś późną odmianę, dacie wiarę ???? ), poprzez dżemy, marmolady, soki i galaretki, aż po działanie na rzecz gminy i kościoła. Jej mąż i synek też są bardzo sympatyczni. Wkurzam się oczywiście czasami, jak przychodzi bez zapowiedzi i siedzi ze mną i z dziadkiem, no bo ja mam tu coś rozlane, tu niestarte (zawsze ogarniam po posiłkach), a tu dziadkowi koszulę krzywo zapięłam, wolałabym chyba mieszkać jednak sama z podopiecznym niż w jednym domu z kimś z rodziny, ale i tak ją lubię. I naprawdę widać, że bardzo kocha ojca, potrafi przyjść i mocno się do niego przytulić, jak mówiła mi o planach oddania go do Heimu, wyglądała na zrozpaczoną, ale wie, że tam będzie pod opieką medyczną, a tutaj nic już nie może zrobić.

Zresztą, z tego co wiem, dziadek był do niej podobny, jak przyjechałam na pierwszy kontakt, był komunikatywny, pogodny i cieszył się drobiazgami. Nazywał mnie zawsze "Meine Helferin" i kiedyś powiedział, że jestem jego "Glucks Engel" :) Jaki był zachwycony jak ten stół na Wielkanoc zobaczył, oj! :D No, ale wtedy dziadek był jeszcze w miarę-w miarę na chodzie, na wózku mogliśmy godzinami spacerować i nawet z publicznych toalet umiał korzystać, ale teraz mogłabym zapomnieć : żadnej procesji, a pewnie i piec by mi się nie chciało, bo jestem wyczerpana psychicznie. Dlatego na dniach muszę zmienić stellę ...
16 września 2012 09:10
masz racje dużo zależy od rodziny, rodzina mojej babci jest bardzo bardzo chłodna że tak delikatnie to określę , oni chcieliby ją oddać do Heimu ale ona jeszcze się broni, myślę że póki jeszcze chodzi tego nie zrobią, szkoda mi twojego dziadka , przepraszam że zapytam Hellyspring a długo tam jesteś? Jestem nowa na forum wiec może gdzieś nie doczytałam pozdrawiam i zyczę więcej sił szczególnie tych psychicznych no i miłej słonecznej niedzieli dla wszystkich