A ja dokonałam "kulinarnego" odkrycia. Nie jadałam jabłek surowych, choć przetwory wszelkie lubię. Ale mamy w ogrodzie jabłonkę z historią, która mi smakuje. Tak ze 30 temu byliśmy w Błaskowiźnie, nad jeziorem Hańcza u dziadka- jakąś większą gromadą. I poszliśmy na tzw. ostatnie pole, czyli daleko, daleko- skąd jest piękny widok na dolinę i Górę Cisową. Tam, już prawie na końcu, na miedzy rosła jabłoń. Smaczne jabłka miała, nazbieraliśmy tyle, że do domu też zawieźliśmy. Kiedyś wszelkie obierki, co teraz wrzucam na kompost, mama w dołek wwalała, po jakimś czasie zasypywała (kompost oczkowy???
). Wyrosła z takiego dołka jabłonka- właśnie z ogryzków z tamtych jabłek. Parę lat rosła, nie owocowała. W końcu mama ją zastraszyła- "jak w tym roku nie będziesz miała jabłek, to cię zetnę". Się przestraszyła, i jabłka były. Zielone, potem żółte. Słodkie, soczyste (jak zielone), potem takie "mączyste"- jak żółte. Wszyscy je lubią, kto jest u nas, to podjada. Ale na przetwory się nie nadają. To były jedyne jabłka, które jadałam. Ktoś pomógł mi zidentyfikować, i to prawdopodobnie Kosztela.
W czasie mojego pierwszego zlecenia mąż pdp. kupił jabłka GALA, I okazało się, że je lubię!!! Bo co jakiś czas próbowałam, ale nawet pół nie byłam w stanie zjeść. I teraz, tutaj to właściwie codziennie jabłko zjadam.
A odkrycie dzisiejsze- były o podobnym kształcie regionalne jabłka na promocji. Jedno kupiłam- trochę podobnie do GALI- i też mogę jeść. Na K się nazywało, muszę sprawdzić i zapamiętać.
No i wychodzi na to, że w Niemczech nauczyłam się jeść jabłka