Czy Niemcy rzeczywiście tak nas postrzegają?

20 sierpnia 2013 19:57 / 3 osobom podoba się ten post
mleczko47

No, ja bym tych kilkudniowych ziemniakow nie jadla i w jednym sie zgadzam to nie bylo skapstwo.Tatarzy ponoc wozili pod siodlem platy miesa i dopiero po kilku tygodniach zjadali co tradycja to tradycja.

A wiecie czemu ten ,,eksperyment'' z mięsem pod siodłem Tatarzy przeżyli i się nie potruli ? Otóz konie się pocą a pot koński jest słony i ta sól miała działanie konserwujące . Ale tak czy tak smaczne to raczej nie było!
20 sierpnia 2013 20:14 / 1 osobie podoba się ten post
mleczko47

Wlasnie,to nie kolor pracy zmusza do dostosowania sie do woli pracodawcy ale "mus" musze bo dług,musze bo dzieci,musze bo remont i tych musow jest wiele.Wyglada,ze my jedziemy odrabiać a nie zarabiać i do kiedy tak bedzie nie ma szans na poprawę warunków pracy i płacy.Niestety.

Ja akurat mialam to szczescie,ze zaczelam wyjezdzac swiadomie,w sensie ze nie zmuszaly mnie zadne dlugi,ale fakt sa rozne sytuacje,samo zycie niestety:)
20 sierpnia 2013 20:24 / 1 osobie podoba się ten post
mleczko47

Powinnam pewnie napisac to pod tyt "Jak my spostrzegamy Niemcow" ale takiego tematu nie ma narazie wiec napisez tu.
 
Co wtorek przyjezdza busik i zabiera moja Pania do Heimu dziennego pobytu,Panowie ktorzy przyjezdzaja zachowuja sie tak,ze nie wiedziałam jak mam postapic.Doprowadzam Pania do busa a oni zajmuja sie dalej,zawsze mowia dzien dobry Pani (i tu wymieniaja nazwisko)a ja co to ja jestem patyk od kaszanki?Dzisiaj po wygłoszeniu znanej mi formułki powiedzialam hallo ,ja tez tu jestem,dzień dobry Panom.Teraz przywiezli moja Pania ale juz nie wyszlam do busika przyprowadzili ja do domu a ja otworzylam drzwi i powitalam ich tak samo powiedzialam hallo Frau........ o na nich nie spojrzalam nawet,Ćwoki jakieś jedne.

A to ćwoki,
najlepsza na takich pełna ignorancja i wyniosłe sporzenie.
20 sierpnia 2013 20:25 / 1 osobie podoba się ten post
Mój dziadek kupuje dobre produkty, nie wspomnę że musza być "bio". Trudno, niech będą bio, chociaż ja nie wierzę aby one wszystkie takie były. Nie sknerzy ale rozrzutny też nie jest. Jak wspomniałam, że łososia to tylko wędzonego lubię to oczywiście zaraz musieliśmy go kupić. Ale nie lubi jak się jedzenie marnuje. Czasami zostaje mi parę ziemniaczków albo gotuję więcej z przeznaczeniem na odsmażanie. Dzisiaj mieliśmy takie kartofelki posypane długimi wstążeczkami boczkowymi a do tego mieszanka jogurtu, maślanki i odrobiny śmietanki 30% z tarta rzodkieweczką i ząbeczkiem czosnkowym. Sama się oblizywałam a dziadek dopiero. Tak raz na tydzień-półtora wsuwamy sobie kartoflany obiadek a dziadek jest "mięsny". No i kocha placki i ja biedna przypominam sobie to, co dawno zarzuciłam czyli sztukę pieczenia placków wszelakich ;-// Jak ja to szerokim łukiem omijać będę to nie wiem.
20 sierpnia 2013 20:28
mozah aM

A wiecie czemu ten ,,eksperyment'' z mięsem pod siodłem Tatarzy przeżyli i się nie potruli ? Otóz konie się pocą a pot koński jest słony i ta sól miała działanie konserwujące . Ale tak czy tak smaczne to raczej nie było!

Mozah, 
a ja akurat sobie kolację przyniosłam....
20 sierpnia 2013 20:29 / 1 osobie podoba się ten post
mozah aM

A wiecie czemu ten ,,eksperyment'' z mięsem pod siodłem Tatarzy przeżyli i się nie potruli ? Otóz konie się pocą a pot koński jest słony i ta sól miała działanie konserwujące . Ale tak czy tak smaczne to raczej nie było!

A próbowałaś ??  
20 sierpnia 2013 20:33
Mycha

Mój dziadek kupuje dobre produkty, nie wspomnę że musza być "bio". Trudno, niech będą bio, chociaż ja nie wierzę aby one wszystkie takie były. Nie sknerzy ale rozrzutny też nie jest. Jak wspomniałam, że łososia to tylko wędzonego lubię to oczywiście zaraz musieliśmy go kupić. Ale nie lubi jak się jedzenie marnuje. Czasami zostaje mi parę ziemniaczków albo gotuję więcej z przeznaczeniem na odsmażanie. Dzisiaj mieliśmy takie kartofelki posypane długimi wstążeczkami boczkowymi a do tego mieszanka jogurtu, maślanki i odrobiny śmietanki 30% z tarta rzodkieweczką i ząbeczkiem czosnkowym. Sama się oblizywałam a dziadek dopiero. Tak raz na tydzień-półtora wsuwamy sobie kartoflany obiadek a dziadek jest "mięsny". No i kocha placki i ja biedna przypominam sobie to, co dawno zarzuciłam czyli sztukę pieczenia placków wszelakich ;-// Jak ja to szerokim łukiem omijać będę to nie wiem.

Mycha, ty czarownico.
Ale mi smaka narobiłaś tym obiadkiem, już zapomniałm o poście Mozah.
 
A jak tam Twoje wałeczki przy takiej kuchni?
Bo moje ciut do przodu hi...hiii....
 
A i tak sobie jutro kupię tego wędzonego łososia.
 
 
Cieszę się , że też  tak dobrze trafiłaś.
 
:):):):):):):)
20 sierpnia 2013 20:35 / 1 osobie podoba się ten post
daisy_44

Ja tam się z kurami chowałam i u mnie w domu jedzenia się nie wyrzucało do śmieci, kury dawno zjedzone:) a ja mam dalej problem z wyrzuceniem czegokolwiek.Ja tam gotuję tyle ,żeby od razu zjeść, ja dwa, babcia jeden ziemniak, staram się dobrze cyrkować , bo oprócz tych paru centów, nie moich zresztą , to wyrzucam mój czas, potrzebny do przygotowania tego jedzenia, nawet parę minut , przepracowanych bez sensu mi szkoda.A jak  czasem coś nie wyjdzie, to wyrzucam po cichu, co oko nie widzi , to sercu nie żal.
A przy okazji , ja nie widzę problemu, zeby rodzina zjadała resztki z całego tygodnia, na siłe nam nikt przecież nie wciska niczego, zawsze można się wymigać niedyspozycją żoładka i nie będzie głupiej dyskusji.

Nie znoszę marnowania jedzenia i odkładania na zaś też nie!Czy to w pracy czy w domu gotuję tyle ile potrzeba na dany dzień. W domu tyle lepiej,że co zostaje zjada nasz pies albo kaczki od sąsiadów,albo idzie na kompostownik.W mieście z tym gorzej,też się resztki, jak zostawały marnowały.A u babuszki jak co na talerzu zostaje to srokom wyrzucamy i też jest ok:)Pieczywo w  ogóle się nie marnuje bo wkładam do zamrażalnika i wyciągam tyle ile zjemy  do odmrożenia.Z mięsem z drugiego dania robię tak samo -zamrażam i na nastepny tydzień mam gotowy obiadek:).I prawde mówiąc w pracy nie spotkałam sie nigdy z odkładaniem na potem jedzenia-wszędzie gotowałam swieże i tyle ile do zjedzenia na teraz.
20 sierpnia 2013 20:38 / 1 osobie podoba się ten post
Mycha

Mój dziadek kupuje dobre produkty, nie wspomnę że musza być "bio". Trudno, niech będą bio, chociaż ja nie wierzę aby one wszystkie takie były. Nie sknerzy ale rozrzutny też nie jest. Jak wspomniałam, że łososia to tylko wędzonego lubię to oczywiście zaraz musieliśmy go kupić. Ale nie lubi jak się jedzenie marnuje. Czasami zostaje mi parę ziemniaczków albo gotuję więcej z przeznaczeniem na odsmażanie. Dzisiaj mieliśmy takie kartofelki posypane długimi wstążeczkami boczkowymi a do tego mieszanka jogurtu, maślanki i odrobiny śmietanki 30% z tarta rzodkieweczką i ząbeczkiem czosnkowym. Sama się oblizywałam a dziadek dopiero. Tak raz na tydzień-półtora wsuwamy sobie kartoflany obiadek a dziadek jest "mięsny". No i kocha placki i ja biedna przypominam sobie to, co dawno zarzuciłam czyli sztukę pieczenia placków wszelakich ;-// Jak ja to szerokim łukiem omijać będę to nie wiem.

Mycha piszesz takie rzeczy... A mi aż  ślinka leci na klawiature...Bo ja muszę tylko lekkie i delikatne potrawy gotować więc mi się bardzo chce czegoś innego...Dlatego nigdy nie wchodzę na Wasze przepisy ....Mogła bym sobie coś innego ugotować, ale jak ma mi zaglądać do talerza moja dama, to daję sobie spokój...Nadrabiam w domu wszystkie zaległości...:)))
20 sierpnia 2013 20:45
kasia63

Nie znoszę marnowania jedzenia i odkładania na zaś też nie!Czy to w pracy czy w domu gotuję tyle ile potrzeba na dany dzień. W domu tyle lepiej,że co zostaje zjada nasz pies albo kaczki od sąsiadów,albo idzie na kompostownik.W mieście z tym gorzej,też się resztki, jak zostawały marnowały.A u babuszki jak co na talerzu zostaje to srokom wyrzucamy i też jest ok:)Pieczywo w  ogóle się nie marnuje bo wkładam do zamrażalnika i wyciągam tyle ile zjemy  do odmrożenia.Z mięsem z drugiego dania robię tak samo -zamrażam i na nastepny tydzień mam gotowy obiadek:).I prawde mówiąc w pracy nie spotkałam sie nigdy z odkładaniem na potem jedzenia-wszędzie gotowałam swieże i tyle ile do zjedzenia na teraz.

Ja też już doszłam tutaj do wprawy ile trzeba gotować.
 
Choć gulasz czy podobne też lubię zamrozić, potem jak się zdarzy że jestem z babcią sama
to akurat mam gotowy obiadek.
 
Pieczywo też kupuję i zamrażam,
zdarzyło się że zjedliśmy np. w sobotę czy świeto więcej świeżego, to nie ma stresu,
że sklep zamknięty.
20 sierpnia 2013 20:47 / 2 osobom podoba się ten post
alexia

Mycha piszesz takie rzeczy... A mi aż  ślinka leci na klawiature...Bo ja muszę tylko lekkie i delikatne potrawy gotować więc mi się bardzo chce czegoś innego...Dlatego nigdy nie wchodzę na Wasze przepisy ....Mogła bym sobie coś innego ugotować, ale jak ma mi zaglądać do talerza moja dama, to daję sobie spokój...Nadrabiam w domu wszystkie zaległości...:)))

Moja  babcia jada kolację o 17, chlebek z czymś tam , ja dla towarzystwa piję z nią herbatkę, a o 21.00 robie sobie kolacyjkę i to jaką, dogadzam sobie, bo to jedna z przyjemności tej pracy, babcię mam cudną i nigdy nie było żadnego komentarza na ten temat.
Ale miałam też sztele, gdzie babcia chytra była okrutnie, na zakupach były przepychanki, ale twardo stawiałam sprawę, ja jadam to i koniec, musiała przeboleć.
20 sierpnia 2013 20:52 / 3 osobom podoba się ten post
Mycha

A próbowałaś ??  

Ufam słowu pisanemu - choćby pamiętnikom ludzi tamtej epoki więc nie musiałam .
20 sierpnia 2013 20:57
Co do babci to nie ma problemu.Rozumie że ja mam smak na coś innego,lecz ja nie chcę jej robić ochoty.Ona też by chciała-a nie może tego jeść.Ale od czasu do czasu coś tam upichcę...
20 sierpnia 2013 21:04 / 1 osobie podoba się ten post
scarlet

Mycha, ty czarownico.
Ale mi smaka narobiłaś tym obiadkiem, już zapomniałm o poście Mozah.
 
A jak tam Twoje wałeczki przy takiej kuchni?
Bo moje ciut do przodu hi...hiii....
 
A i tak sobie jutro kupię tego wędzonego łososia.
 
 
Cieszę się , że też  tak dobrze trafiłaś.
 
:):):):):):):)

Wałeczki baaardzo powoli spadają ale pomalutku. "Dreptam", bo bieganiem tego nie nazwę albo idę z kijkami tak na ok 1,30 minut w te jeszcze zielone winogrona. Fajnie, że mam tu gdzie chodzić. Ostatnio ledwo do domciu się przyczłapałam a ile jeżyn po drodze zjadłam !!  Bo jak się chce pić a nie ma się wody, to dobre na ugaszenie pragnienia jest wszystko a jeżyny pod ręką. Na podłodze w pokoju leży kocyk. Jak tylko kręgosłup dokucza to ja baaach, na plecki i wywijam delikatnie czym się da... hehe. Czasami udaje mi się zrobić kilka brzuszków. Na dodatek mam niezły fitness po schodach, bo chałupa duża. Już czuję, że nogi i dupcia wzmocnione są, Ale krągła jestem i chyba już taka zostanę. Dziadek mówi, że jestem bardzo "beweglich", no fakt ale puchatek i tak jestem, tylko ruchliwy.   Tylko dziadek nie lubi jak wychodzę z domciu ale musi biedaczek to przeżyć. Nie ma siły !!
 
 
Mozah, ja tak żartowałam z tym próbowaniem wyklepanego mięska. 
20 sierpnia 2013 21:05
mleczko47

............... zawsze mozna sie wymigać niedyspozycja żołądka i nie będzie głupiek dyskusji. Zwlaszcza zakonczenie mnie podnioslo na duchu.Najlepiej isc i kupic sobie jedzenie,bo jak inaczej mozna postapic, chodzic glodnym?Maja opiekunce zapewnic jedzenie a sami moga jeść swoje smakolyki.Szkoda babce kupic kapci,szkoda wody do mycia naczyń,gdybyśmy myśleli tak jak oni to szkoda naszego czasu dla tych chorych bo to przeciez bez sensu,poprawy nie ma.A niedyspozycji zolodka moza sie nabawic i nie trzeba udawac, w niektorych domach zasiadajc wspolnie do stolu.Dziewczyny są w różnych domaach i różnie tam jest.

Naszego czasu dla chorych nie szkoda, a poprawa to jest raczej domeną pana Boga a nie naszą.Ja tam zawsze powtarzam, ja jestem od tego , zeby moja babcia byla zadowolona a nie zdrowsza.O jakiej poprawie mówimy zresztą , jak ktoś ma ponad 90 lat i łyka kupę tabletek?