27 kwietnia 2013 21:04 / 1 osobie podoba się ten post
wichurraA jak to z Tobą było? Tez utraciłaś pracę w szkole?
Mi się wydawało, że poza szkołą to nie ma życia - ciągle mnie do dodatkowych zadań przydzielano, do pracy w różnych komisjach, opiekunem samorządu uczniowskiego byłam, organizowałam wymiany, wyjeżdżałam z dyrektorem na spotkania do naszej partnerskiej szkoły w Niemczech. Były wprawdzie inne germanistki w szkole, ale ja jedyna bez męża i bez dzieci a też energiczna jestem i w sumie te dodatkowe prace nie były dla mnie uciążliwe szczególnie, bo lubię jak się coś dzieje. I wydawało mi się, że mam fajną pracę. No może i nie była zła, ale dopiero w Niemczech przy dziadku odżyłam psychicznie - żadnego stresu, terminów, ciągle czegoś do załatwienia, nie ma użerania się z trudną młodzieżą (a pracowałam w gimnazjum i to takim z dzieciakami z "trudnych" dzielnic w większości), a co gorsza z ich rodzicami, ciągłych wywiadówek, szkoleń, rad pedagogicznych i ciągle za słabych wyników egzaminów gimnazjalnych. Jedyne co na minus, to oddalenie od domu, ale w końcu jest Internet, są telefony, a też mam chyba zdolność szybkiego przystosowywania się. Ale teraz mogę w końcu pojechać sobie w Tatry moje ukochane o każdej innej porze roku niż tylko lato lub zima, mogę na wakacje zagraniczne pojechać np. w październiku, kiedy to taniej i nie aż tak gorąco jak latem. No i zarabiam prawie 3 razy tyle. Na razie jestem bardzo zadowolona, chociaż wiadomo - to nie praca na zawsze.
Wichurra, pracowałam rok w szkole jeszcze na studiach, również w gimnazjum... Generalnie praca była ok, ale pieniądze marne. W międzyczasie założyłam z siostrą małą firmę i dostałam ofertę pracy w innej szkole (w poprzedniej skończyła mi się umowa). Z oferty pracy nie skorzystałam, bo forma dobrze się rozwijała i uległam namowom siostry, aby pracować w biurze. Niestety przyszedł kryzys i trzeba było zwinąć interes. Mimo usilnych poszukiwań, pracy w Polsce nie znalazłam, narosły długi... stwierdziłam, że póki nie mam dziecka to jadę... no i tak siedzę już trzy lata i zastanawiam się co dalej ze sobą zrobić, jak już mieszkanko wyremontuję i odłożę troszkę pieniążków. Nie chcę tu siedzieć wiecznie, bo chcę założyć rodzinę i żyć normalnie. Mam powoli dość tej tęsknoty (nie da się do niej przyzwyczaić:(), choć nie mam też na co narzekać, bo mam dobrą rodzinę i babcię. Myślę o tłumaczu przysięgłym, ale z tego co wiem egzamin jest cholernie trudny i to też ciężki kawałek chleba, jak nie masz wyrobionej opinii. Bodajże w Mainz są świetne studia translatorskie, również z polskim. Trwają trzy lata, semestr kosztuje ok 650euro. Marzy mi się coś takiego... ale na razie jest to nierealne...
A Ty nie myślałaś o tłumaczeniach? Próbowalaś do jakiegoś zakładu się dostać?
A co do pracy w szkole, to moja przyjaciółka ma to samo. Bezdzietna, więc zajmowała się masą rzeczy w szkole. Teraz urodziła synka :)))) na szczęście ma fajną dyrektorkę, która ją lubi (jej nie da się nie lubić:))), więc jej nie zwolni. Warunek ma taki, że musi przekwalifikować się na angielski... zresztą reszta znajomcyh pracujących w szkole ma to samo, albo przekwalifikowanie się na inny przedmiot, albo cioooo bambino! Drektor nie zaproponował Ci takiej możliwości?