krymas148Gusia 29, tak pozytywnie i fajnie napisałaś o rodzinie podopiecznej, że trudno uwierzyć.
Ja wierzę. Ale dzięki Tobie i temu wpisowi, wiem, jak trudno uwierzyć mnie, kiedy mówię, że dobrze mi się w Niemczech pracuje. Niejedna mówi, że to niemożliwe, jak opisuję na blogu. Że słodzę i na pewno mam ze sobą problemy i je skrzętnie ukrywam, a daję się wykorzystywać Niemcom. :) Żebym napisała prawdę, wówczas miałabym więcej czytelników, gdyż by się ze mną mogli utożsamić. :)
Więc Gusia, idąc tym tokiem myślenia, co ty tam ukrywasz, że tak dobrze ci jest w tej rodzinie. Odkryj to drugie dno. :)
A tak na poważnie. Jak myślisz, czy miałyście wpływ na to, że takie jest podejście podopiecznej i rodziny do was, czy miałyście szczęście, że tak trafiłyście?
Pozdrawiam
Krymas, trochę trwało, zanim Tobie odpisuję. Szukałam tego drugiego dna.
Jestem tutaj już 3 tygodnie i cieszę się, bo wiem, że Ty na pewno mi uwierzysz-nie znalazłam tego drugiego dna, bo go nie ma po prostu .
Czy miałyśmy wpływ na takie podejście pdp i rodziny do nas, opiekunek, czy szczęście, że tak trafiłyśmy?
Ja na pewno miałam szczęście, bo jestem tutaj pierwszy raz i przyjechałam na wypracowane już przez innych panujące reguły. Wiem, że te 8 godzin wolnego raz w tygodniu wynegocjowała z synem podopiecznej opiekunka, która przyjeżdża tutaj już od dwóch lat, a nie była tą, która otwierała tę Stelle. Firma nam tego nie zagwarantowała, chociaż może i tak, bo w umowie mam to zapisane-minimum 2 godziny dziennie i jedno popołudnie w tygodniu wolne. Ale wiem, że osoby, które przyjeżdżały wcześniej (od 3 lat są opiekunki),nie korzystały z tego. Może nie potrzebowały, może nie chciały gdzieś dalej wyruszać ,a 8 godz w tej małej miejscowości, nie ma co robić, szczególnie o tej porze roku.
B.porozmawiała z synem pdp i nie było problemu-skoro się należy, to trzeba to zorganizować. Zatrudniona została młoda kobieta, Niemka ,która raz w tygodniu przychodzi i dotrzymuje babci towarzystwa, od 14 do 20. Opiekunka może już o 12:30 wyjść z domu i wrócić o 20:30.Po obiedzie babcia śpi, ta zatrudniona dodatkowo osoba przygotowuje popołudniową kawę, wychodzi na spacer, przygotowuje kolację i o 20 wychodzi. Babcia w tym czasie ogląda tv. Ja przed 20 byłam już zawsze w domu, więc miałyśmy chwilę, żeby pogadać.
Miałam więc szczęście, ale na atmosferę, jaka panuje w czasie kiedy ja tutaj pracuję, wpływ mam już tylko ja sama. A ta jest naprawdę bardzo dobra.
Pdp ma jednego syna, który przyjeżdża raz w tygodniu, wieczorem, przywozi pieniądze, pyta czy czegoś nie potrzebujemy, posiedzi i odjeżdża. Ma też dwie młodsze siostry, jedną na miejscu, drugą trochę dalej. Ta "przyjezdna "odwiedza nas raz w tygodniu, wpada na godzinę i juz jej nie ma. Ta "miejscowa " często dzwoni,raz w tygodniu też się spotyka z siostrą tutaj, albo zaprasza ja do siebie.
Nie ma niezapowiedzianych wizyt, wszyscy wcześniej dzwonią i pytają, kiedy mogą przyjechać czy przyjść.
Opiekunka nie chodzi z babcią na wizyty lekarskie, zawsze towarzyszy jej ktoś z rodziny.
Nikt nie narzuca co mam kupować, zarówno art spożywcze jak i chemię, czy inne rzeczy potrzebne w domu. Nikt nie zagląda do lodówki i krzywo nie spogląda, bo coś może z wyższej półki kupiłam. Nie czuję się niekomfortowo, jeśli kupuję sobie coś, co lubię, a babcia nie. Nie czuję się niekomfortowo, jeśli babcia na kolację je mało, a ja dużo. Nie czuję dyskomfortu, jeśli na moim talerzu lądują "delikatesy ",a babcia ich nie je, bo nie lubi. Chociaż już wiem, że wielu rzeczy nie lubi, bo nigdy ich nie próbowala. Przekonała się już do avocado, które teraz codziennie by jadła
,do jedzenia sałaty na kolację z dodatkiem fety czy sera koziego,zamiast chleba z schinkenwurst.
Na pierwszym spotkaniu syn podopiecznej powiedział, na czym jemu zależy. Na pierwszym miejscu jest oczywiście jego matka, ale opiekunka też ma się dobrze czuć w tym domu. Musi mieć komfort psychiczny, żeby chciała wrócić.
Babcia ma już dość zaawansowaną demencję i chociaż właściwie to ja o wszystkim tutaj decyduję, to się nie szarogęszę, staram się by czuła, że to ona jest tutaj ciągle Herrin. Zawsze daję jej portfel, żeby to ona płaciła pani od sprzątania, ogrodnikowi, to ona płaci, kiedy idziemy gdzieś na kawę. Ponieważ nie może chodzić po schodach, zawsze jej mówię , gdzie idę i co robię. Staram się w ten sposób dać jej poczucie spokoju,że z miejscami w jej domu ,do których, niestety,sama już zajrzeć nie może, jest wszystko w porządku.
I tak dobrze nam się tutaj "wspólnie "gospodarzy
Jest jednak coś, co tym drugim dnem mogłabym nazwać,tyle, że mnie bezpośrednio nie dotyczy,a trochę smutno się robi, jeśli chodzi o podopieczną.
Wszyscy tutaj naprawdę dbają o nas, opiekunki, doceniają, są mili, bo zależy im na tym, żeby na dłużej dwie, ciągle te same się zmieniały. Bo jak wszystko dobrze funkcjonuje ,opiekunka jest zaradna ,samodzielna,sama potrafi wszystko zorganizować, to oni mają matkę z głowy. Zadzwonią, wpadną na godzinkę, albo krócej i uciekają, i mogą zająć się swoim życiem. Najważniejsze, ze matka i siostra szczęśliwa, bo pamiętają o niej. Nikt nie zaproponował, w czasie odwiedzin, że pójdzie z nią na spacer, że może razem coś zrobią, zagrają, wspólnie coś obejrzą. Mnie to nie przeszkadza, a nawet pasuje, ale smutno, kiedy widzę ten strach w ich oczach, że nie ma już takiego kontaktu, rozmowy na jakiś temat, bo choroba postępuje i matka, czy siostra nie wie, o czym 10 minut temu rozmawiali
Ale ja tutaj tylko pracuję i nie mnie oceniać rodzinne więzi.
A ponieważ jest mi w tej pracy dobrze, to już wiem, że wrócę. Raz na pewno, a dalej...nie wiem, bo "tego jeszcze nie wie nikt "